sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 21

Perspektywa Jacoba


   Bella była u lekarza, a ja nie mogłem być przy niej. Akurat trafił się samochód do naprawy i musiałem skorzystać z okazji. Właśnie zrobiłem sobie przerwę na kawę i miałem do niej zadzwonić, ale mnie uprzedziła. Odebrałem telefon.
- Tak Bello?
- Jake! Boże, nie uwierzysz, co się stało! - Usłyszałem jej spanikowany głos.
- Co jest? Coś nie tak? Dobrze się czujesz? Przyjechać po ciebie?
- Jacob, nie będziemy mieli dziecka... - powiedziała. Kawa wypadła mi z ręki, a nogi się ugięły.
- Nie! Błagam powiedz, że to nieprawda. To nie może być prawda...
- Nie, nie! Nie o to mi chodziło. Nie będziemy mieć jednego dziecka. Bliźniaki rozumiesz? To ciąża mnoga, Jacob!
- Co? Jak to możliwe? Jak... Nie rozumiem? Dwójka dzieci?! Naraz?
- Nie cieszysz się?
- Nie, nie... Po prostu jestem w szoku... Co?! Bliźniaki?
- Będę u ciebie za dwadzieścia minut. Oddychaj - powiedziała i się rozłączyła.
 To, co mi przekazała, nie docierało do mnie. Byłem w szoku. Wielkim szoku. Będziemy mieli dwójkę dzieci. To dwa razy więcej wszystkiego. Dwa razy więcej pracy i trudu włożonego w ich wychowanie, dwa razy więcej pampersów do zmiany, dwa razy więcej wstawania w nocy, ale też dwa razy więcej szczęścia. Bo to nie tak, że się nie cieszę, że tego nie chcę... Cieszę się bardzo, ale też się boję. Bo czy damy sobie radę? Mieliśmy się dopiero sprawdzić jako rodzice jednego dziecka, a później dorobić się drugiego, a tu od razu rzucili nas na głęboką wodę. Bliźniaki... Ale dlaczego dowiedzieliśmy się dopiero teraz? W trzecim miesiącu? W szóstym dowiemy się, że jest ich trójka? Boże, nie! Trójka dzieci naraz to stanowczo za dużo!
- Jacob, jesteś tu?! - To Sam. Słyszałem go, ale nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. - Dlaczego się nie odzywasz jak cię wołam? Ogłuchłeś, czy jak? ... Jacob? Co się stało? Jesteś blady jak ściana. Dobrze się czujesz?
- Bliźniaki - powiedziałem tylko i zjechałem po ścianie.
- Co? Jakie bliźniaki? O co chodzi?
- No bliźniaki! Rozumiesz to?! Nie jedno dziecko! Dwójka!
- Czekaj, czekaj! Czy ty i Bella będziecie mieli bliźnięta?
- Tak. Właśnie tak.
- Wow... - powiedział tylko i usiadł koło mnie.
- Niezła jazda, no nie?
- Mało powiedziane...
Nie wiem jak długo siedzieliśmy tak razem, na tej podłodze, z szokiem wymalowanym na twarzy. Żaden z nas się nie odzywał, bo chyba nie wiedział, co powiedzieć. Nawet nie zauważyłem, kiedy Bella weszła do garażu. Ocknąłem się dopiero jak się odezwała.
- Co tu się stało? - Zapytała spoglądając to na nas, to na plamę od kawy i rozbite szkło na podłodze.
- Wiesz jak wprowadzić chłopaka w głęboki szok - powiedział Sam, poklepał mnie po plecach i wstał z podłogi. - No cóż. Zostawię was samych. Cieszcie się z tego wszego podwójnego szczęścia.
- Pozdrów Emily i odwiedźcie nas - powiedziała Bella. Sam tylko kiwnął głową i zostaliśmy sami.  Podniosłem się z ziemi, wziąłem Belle za rękę i usiadłem na krzesełku, sadzając ją sobie na kolanach.
- Też byłam w szoku.
- Dlaczego nie powiedzieli nam wcześniej?
- Doktor Cullen powiedział, że czasami tak bywa, że ciąże bliźniaczą stwierdza się później.
- Badał cię ten wampir?!
- Nie było doktora Watersa. To dlatego.
- Nie powiem, jest to niemała niespodzianka.
- Cieszysz się?
- Pewnie, że się cieszę.
- Ja też, ale boję się, że nie damy sobie rady.  
 Miałem te same obawy. Prawdę mówiąc bałem się tak bardzo jak i się cieszyłem, ale musiałem być wsparciem dla Belli. Nie mogłem jej tego okazać. I dlatego przytuliłem ją mocno i powiedziałem:
- Damy sobie radę. Zobaczysz. Będziemy najlepszymi rodzicami na świecie.

~trzy miesiące później~

Szósty miesiąc ciąży bliźniaczej naprawdę nie jest czymś przyjemnym. Ciągle jestem zmęczona, spocona, głodna i obolała. Mój brzuch jest tak wielki i obrzmiały, że czasami marzę o tym, żeby się go jak najszybciej pozbyć. Ale gdy tylko zaczynam się denerwować tłumaczę sobie, że za trzy miesiące będę mamą dwójki kochanych, ślicznych dzieci. Na szczęście nie muszę martwić się już pokoikiem dla maluchów. Tutaj Jacob przeszedł samego siebie, ponieważ pokój jest wspaniały. Ściany są koloru jasnego beżu, a na nich różne kolorowe obrazki. Dwa pięknie, rzeźbione, białe łóżeczka stały jedno przy drugim, ale między nimi stał bujany fotel, a na nim usadzony był wielki misiek. Do łóżeczek przymocowane były karuzele, które wygrywały przepiękną melodię. Pod jedną ze ścian stały dwa przewijaczki. Na przeciwko była wielka szafa już teraz zapełniona od góry do dołu. W jednym z rogów były poustawiane misie. Jeden większy od drugiego. Wszystko doskonale się komponowało i tworzyło idealną całość. Uwielbiałam tam przesiadywać i wyobrażać sobie nasze dalsze życie. Teraz także siedzę w bujanym foteliku i trzymam na kolanach miśka. Wspominam ten dzień, w którym dowiedziałam się, że podwójnie zostanę mamą. To jak zareagowali na to rodzice, sfora, Emily. Każdy był w szoku, ale kiedy już oswoili się z tą myślą, zaczynali nam gratulować i cieszyć się razem z nami.
- Tak myślałem, że cię tu znajdę. Nad czym tak rozmyśla moja piękna żona?
- Wspominam sobie - odpowiedziałam i wyciągnęłam ręce żeby pomógł mi wstać. Dźwignęłam się na nogi i pocałowałam go krótko. - Jak patrol?
- Dobrze, bardzo dobrze. Żaden podejrzany krwiopijca nie kręci się w tych rejonach. 
- To teraz zajmij się swoją grubą żoną i zrób coś pysznego do zjedzenia.
- A co sobie pani życzy?
- Może... - zaczął Jacob, ale przerwał mu telefon. Spojrzał na mnie przepraszająco i odebrał.
- Co jest Sam?
- ...
- Już jadę! - Krzyknął Jake i wyszedł z pokoju. Szybko podreptałam za nim.
- Co się dzieje?
- Emily rodzi - rzucił szybko i zaczął zakładać buty.
- Poczekaj! Jadę z tobą i nie próbuj wybić mi tego z głowy - powiedziałam i pobiegłam po kurtkę. Szybko się ubrałam i wsiadłam do samochodu. Jacob był spanikowany. Mogłam to stwierdzić po jego zachowaniu. Wszystko robił tak chaotycznie. Po dwudziestu minutach dojechaliśmy do szpitala i znaleźliśmy się na oddziale położniczym. Mówiłam, że Jacob jest spanikowany? Przy Samie to prawdziwa oaza spokoju. Nasz przyjaciel był tak roztargniony, że nawet nas nie zauważył. Chodził w kółko i wyrywał sobie włosy.
- Sam!
- Boże! Jak dobrze, że jesteście. Emily odeszły wody i zaczęła krzyczeć. Trzymała się za podbrzusze, a mnie po prostu sparaliżowało. Nie mogłem się ruszyć. To ona zadzwoniła po pomoc. Ja ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy przyjechała karetka. Teraz jest tam na sali i nie wiem co się dzieje. Co chwilę słyszę jej krzyki i już nie wytrzymuję - powiedział zrozpaczony, a na potwierdzenie jego słów na korytarzy rozległ się głośny krzyk Emily.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Oddychaj. Za chwilę zostaniesz ojcem. Musisz wziąć się w garść - tłumaczyłam mu powoli, ale on zachowywał się jakby w ogóle mnie nie słyszał. - Jacob, ty też weź się w garść i przynieś mu wody. Panikujesz teraz, a co będzie jak ja będę rodziła?!
- Już, już. Zaraz wrócę - odpowiedział tylko i pobiegł. 
- Sam, musisz się uspokoić.
- Ale... - Samowi przerwał odgłos otwieranych drzwi. Wyszedł z nich lekarz, który odbierał poród Emily.
- Sam Uley?
- To ja!
- Gratuluję. Został pan ojcem ślicznego chłopca.
- Słyszysz Bello!? Jestem ojcem - wykrzyknął Sam, podniósł mnie i okręcił się wokół. Nie wiem jak tego dokonał, ponieważ jestem ciężka i wyglądam jak wieloryb.
- Postaw mnie i idź do nich.
- Tak. Muszę do nich iść - powiedział i pobiegł na salę. W tym samym czasie wrócił Jacob.
- A on dokąd pobiegł?
- Emily już urodziła. Mają synka.
- Syna? To wspaniale!
- Tak. Wujkiem zostałeś. Wielka sprawa, no nie?  
- Trochę tak. O Boże!
- Co?
- Po prostu jak sobie wyobraziłem jak to będzie, kiedy ty urodzisz i to dwójkę dzieci naraz, to ... - powiedział i wypił duszkiem wodę, którą przyniósł dla Sama. Zaśmiałam się i poklepałam go po plecach.
- Będzie dobrze. Dasz radę. Innej opcji nie masz.

~dwa dni później~


Od jakiejś godziny siedziałam w maleńkim pokoiku, który Sam przygotował dla dziecka i wpatrywałam się w ich synka. Nazwali go Henry. Emily wczoraj wyszła ze szpitala i była strasznie zmęczona. Do tego mały dał im popalić w nocy i niemal siłą wepchnęłam ich do sypialni, żeby trochę odpoczęli. Jacoba i tak nie było w domu, więc wybrałam się w odwiedziny do malucha. Przynajmniej się na coś przydałam. Mały i tak grzecznie śpi. Jest taki cudowny i rozkoszny. Zaczął się wiercić i zrzucił z siebie kocyk, więc go poprawiłam. Niestety Henry się obudził i zaczął płakać. Wzięłam go na ręce i zaczęłam bujać. Na chwilę się uspokoił, ale tylko na krótką chwilę. Kiedy nie dawałam już rady, zaniosłam go do Emily. Obudziła się, gdy tylko przekroczyłam próg ich sypialni.
- Co się stało? - Zapytała i przejęła chłopca ode mnie.
- Obudził się i zaczął płakać. Nie mogłam go uspokoić i po prostu trochę spanikowałam.
- Po prostu jest głodny. Chodźmy i dajmy posapać jeszcze chwilę Samowi.
- Ja przepraszam, że cię obudziłam, ale...
- Bello, daj spokój. Jest głodny i tyle, a ja karmię piersią. Dzięki tobie udało mi się chociaż chwilę odpocząć. Dziękuję.
- Nie masz za co. Przyjemność po mojej stronie. On jest taki słodziutki.
- Za trzy miesiące będziesz miała dwójkę takich słodkich maluchów.
- Boże. Emily, ja spanikowałam, gdy jedno dziecko zaczęło płakać, a co jeśli dwójka naraz będzie głodna, albo po prostu się rozpłaczą, a ja nie będę w stanie ich uspokoić?
- Spokojnie. Też się bałam, a daję radę. To przychodzi z chwilą, w której po raz pierwszy bierzesz swoje dziecko na ręce. Od razu po prostu wiesz, co musisz zrobić, żeby było dobrze.
- Mam nadzieję...
- Będzie dobrze. Zobaczysz. A teraz cię przeproszę, ale jeśli Henryś nie dostanie za chwilę jedzenia, dopiero zobaczysz jak on krzyczy.
- Idź i nakarm tego słodziaka. Ja i tak będę się już zbierała. Muszę odpoczywać, bo inaczej Jacob sam przywiąże mnie do łóżka.
- Do zobaczenia - powiedziała Emily. - I jeszcze raz dziękuję za pomoc.
- Nie dziękuj. Trzymajcie się - odpowiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi. Naprawdę byłam zmęczona. Przez godzinę, bez przerwy, stałam na nogach. Nie jest to żaden wysiłek, ale duże obciążenie dla mojego kręgosłupa i kostek. Do tego zestresowałam się, ponieważ nie mogłam uspokoić Henrego.Wsiadłam do samochodu i już po chwili byłam pod naszym domem. Wyczołgałam się z samochodu, znalazłam klucze i weszłam do domu. Od razu skierowałam się do naszej sypialni i położyłam się na łóżku. Nawet nie wiem kiedy znużył mnie sen i zasnęłam.

~Jacob~

Kiedy wróciłem do domu, Bella smacznie spała. Przykryłem ją szczelnie kocem i usiadłem na skraju łóżka. Już nie mogę doczekać się narodzin moich skarbów. Bella także. Codziennie narzeka, że ma dość tego wielkiego brzucha, spuchniętych kostek, zachcianek, huśtawek humoru. Tego ostatniego ja także mam dosyć. Czasami po prostu nie idzie z nią wytrzymać. Najgorzej jest kiedy zaczyna się denerwować i płakać. Ale przez te sześć miesięcy nauczyłem się, że wtedy należy zostawić ją samą, żeby się uspokoiła i wyciszyła. Zapewne jak wstanie to będzie głodna, co równa się z tym, że będzie drażliwa dopóki czegoś nie zje. Zszedłem na dół do kuchni i zabrałem się za przygotowywanie omletów. Kiedy rozrabiałem ciasto ktoś zapukał do drzwi. Poszedłem otworzyć.
- O! Witaj Charlie! Wejdź - zaprosiłem ojca Belli do środka.
- Cześć Jacob. Gdzie Bella?
- Bella śpi. Zapraszam do kuchni. Właśnie przygotowuję dla niej omleta. Zapewne będzie głodna jak się obudzi. A ty nie jesteś głodny? Przyrządzić też tobie?
- Nie, nie kłopocz się. Nie jestem głodny.
- Przecież widzę, że masz na sobie pełny mundur. Zapewne przyjechałeś tu prosto z pracy, prawda? Musisz być głodny.
- No trochę jestem, ale...
- Żadnego ale. Zjesz razem z nami. Kawy, herbaty?
- Chętnie napiję się herbaty.
- Już się robi - powiedziałem, zasypałem trzy herbaty, wstawiłem wodę i wróciłem do robienia omletów.
- Jak Bella i dzieciaki?
- Mają się dobrze. Jutro jedziemy na wizytę kontrolną.
- Pamiętaj, żeby mnie zawiadomić, jak coś się będzie działo.
- Oczywiście, że będę pamiętał. Jeśli Bella nie będzie zmęczona to prosto ze szpitala przyjedziemy do ciebie. A co słychać u ciebie? Jak w pracy?
- W pracy jak to w pracy. Forks to raczej spokojne miasteczko. Nic się tu praktycznie nie dzieje.
- No tak.
- A co słychać u Billy' ego?
- U taty wszystko w porządku. Ostatnio trochę pokaszliwał, ale już mu przeszło - odpowiedziałem.
- Za to ty wyglądasz na zmęczonego.
- Bo trochę jestem. Ostatnio się nie wysypiam, a dzisiaj miałem nocny patrol. Z rana zadzwoniła do mnie Leach, że Sue trochę źle się czuje i nie może przyjść na patrol z Paulem, więc ja wziąłem jej dyżur za nią. Dopiero niedawno wróciłem.
- Wiesz, że Belli będzie potrzebna teraz pomoc. Ty na wpół śpiący raczej do niczego jej się nie przydasz. Musisz pozmieniać dyżury tak, żebyś miał ich jak najmniej się da. Przynajmniej na jakiś czas.
- Wiem. Już rozmawiałem o tym z chłopakami - powiedziałem i postawiłem trzy omlety na stole. Zalałem i posłodziłem herbaty. - Pójdę obudzić Belle. Poczekasz chwilę?
- Oczywiście.
Szybko wbiegłem na górę i otworzyłem drzwi. Nachyliłem się nad Bellą i szturchnąłem ją lekko.
- Kochanie... Bello, obudź się - powiedziałem. Obudziła się i spojrzała na mnie zdezorientowana. -  Zrobiłem ci coś do jedzenia i Charlie nas odwiedził. Chodź na dół.
 - A co tak ładnie pachnie?
- Omlety.
- To pomóż mi wstać i idziemy - powiedziała i wyciągnęła w moją stronę ręce. Dźwignąłem ją, pomogłem założyć sweterek i zeszliśmy na dół. Charlie od razu wstał i wziął Belle w ramiona.
- Jak dobrze cię widzieć! Znowu większą - zaśmiał się.
- Tatoo, proszę cię, nie przypominaj mi - powiedziała Bella siadając do stołu.  
- Przepraszam, tak tylko powiedziałem - zaczął usprawiedliwiać się Charlie. Bella tylko się uśmiechnęła i zajęła się jedzeniem.
  Reszta wieczoru minęła nam w bardzo miłej atmosferze. Dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się, oglądaliśmy filmy z dzieciństwa Belli. Około dwudziestej trzeciej Charlie wrócił do domu, a Bells zmęczona poszła spać.

~miesiąc później~

~Bella
  Dzisiaj znowu miałam wizytę u lekarza. Na szczęście wszystko jest w jak najlepszym porządku. Maluchy rozwijają się jak powinny. Strasznie mi ciężko jest się już poruszać, bo jestem naprawdę wielka. Przy normalnej ciąży kobiety potrafią dużo przytyć, a przy mnogiej... Kiedy już urodzę, będę musiała przejść na jakąś dobrą dietę. Naprawdę. Dobra, teraz to ja muszę przestać myśleć o mojej figurze i zająć się zakupami. Chodziłam z wózkiem między półkami i wrzucałam najpotrzebniejsze produkty. Kiedy miałam już wszystko z listy, udałam się do kas. Kupione produkty zapakowałam do reklamówek i wyszłam ze sklepu. Były trochę ciężkie, nie powiem... Kiedy byłam już w połowie drogi do samochodu, jedna z siatek się porwała i większość zakupów wylądowała na parkingu. Na szczęście nic nie ucierpiało. Kucnęłam, żeby to wszystko pozbierać i wtedy coś strzeliło mi w kolanie. Strasznie bolało. Próbowałam się podnieść, ale nie mogłam.
- Bella? Co się stało? - Usłyszałam głos Edwarda. No oczywiście... Zawsze, kiedy potrzebuje pomocy ten się zjawia i ratuje mnie z opresji. Nie dałabym teraz rady sama się podnieść, dlatego musiałam skorzystać z jego obecności.
- Pomóż mi wstać, proszę - poprosiłam go. Wyciągnął w moją stronę ręce, żeby mnie podnieść. 
- Co się stało?! Zrobiłem ci coś?! - Zaczął panikować, kiedy syknęłam z bólu.
- Nie, nie. Po prostu, kiedy kucałam, coś strzeliło mi w kolanie i mnie bolało.  Dziękuję, że mi pomogłeś.
- Nie ma sprawy. Pozbieram to i pomogę zanieść ci to do samochodu, dobrze?
- Sama i tak nie dam rady, więc niech ci będzie - odpowiedziałam mu. Edward szybko uporał się z moimi zakupami i już po chwili kuśtykałam w stronę samochodu. Kiedy w końcu dotarliśmy otworzyłam bagażnik, żeby mógł wsadzić zakupy.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
- Naprawdę nie masz za co. Przyjemność po mojej stronie.
- A tak właściwie to co tutaj robiłeś?
- Esme mnie przysłała. Razem z Carlislem jadą dzisiaj do Seattle, do tamtejszego domu dziecka. Ma tam być jakaś akcja charytatywna dla tych biednych dzieci. Chcą im pomóc. A że Esme uparła się że nie wypada jechać do dzieci z pustymi rękami, kazała mi kupić mnóstwo różnych słodyczy. Od wczoraj pół naszego salonu zajmują też różne pluszaki inne rozmaite zabawki. 
- To bardzo miło z ich strony. Nie wiedziałam, że udzielacie się charytatywnie.
- To, że jesteśmy wampirami, nie znaczy, że nie mamy ludzkich odruchów.
- Wiem. Zdążyłam zauważyć, że różnicie się od innych.
- Tak... A co słychać u ciebie? Wszystko w porządku?
- Tak. Chyba nigdy nie było lepiej - powiedziałam i złapałam się za brzuch.
- Bliźniaki?
- Skąd wiesz?
- Wszyscy wiedzą. Komendant Swan bardzo cieszy się z wnuków. Poza tym słyszę bicie ich serduszek.
- Czasami zapominam o tych wszystkich nadnaturalnych zdolnościach. Ja wciąż jestem zwykłym człowiekiem.
- Dasz zaprosić się na ciastko i gorącą czekoladę? - Zapytał. To nie był najlepszy pomysł. Jacob byłby zły, a poza tym to mogłoby być dla mnie niebezpieczne.
- Raczej nie powinnam - powiedziałam. Naprawdę wydawało mi się, że to zły pomysł. Nie powinnam była się zgadzać, ani w ogóle z nim rozmawiać. Gdyby Jacob się tylko o tym dowiedział... Wolę nie myśleć, co by zrobił. Poza tym wciąż miałam w głowie wyraz jego twarzy z dnia, kiedy skaleczyłam się, gdy zgodziłam się z nim porozmawiać. Teraz muszę myśleć nie tylko o sobie, ale i o dzieciach. Wszystko się może wydarzyć...
- Za miesiąc przeprowadzamy się z Forks. Być może już nigdy na siebie nie wpadniemy.
- Przenosicie się? Dlaczego?
- Opowiem ci, jeśli się zgodzisz - powiedział i uśmiechnął się chytrze. Miałam wrażenie, że jest jakiś szczęśliwszy odkąd go ostatnio widziałam. Nadal miałam duże wątpliwości.
- Więc?
- Tylko na pół godzinki. Jacob mnie zabije jak się dowie...
- Nie zabije. Kocha cię.
- Dobra, dobra. Spotkamy się w kawiarence - powiedziałam i wsiadłam. W Forks jest tylko jedno takie miejsce, gdzie można wypić kawy i zjeść ciasto dlatego wiedziałam, że będzie wiedział, gdzie ma jechać. Kiedy dotarłam na miejsce, zamówiłam sobie kawałek sernika, gorącą czekoladę i udałam się do stolika. Edward także już dotarł i zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- No więc? Powiesz mi już?
- Oczywiście - powiedział. 
- Zamieniam się w słuch - powiedziałam. W tym momencie podeszła do nas młodziutka kelnerka. O ile dobrze pamiętam to nazywa się Mia. W tym roku kończy liceum. Miła z niej dziewczyna. Kiedyś przez jakiś czas pracowała ze mną u Newtonów.
- Twoje zamówienie Bello. Życzę smacznego.
- Dziękuję.
- A dla ciebie coś podać? - zapytała i spojrzała na Edwarda. Ten uśmiechnął się zniewalająco.
- Ja podziękuję. Nie mam na nic ochoty - powiedział. Przybrał taką barwę głosu, że sama dostałam wypieków na policzkach, a biedna Mia zrobiła się cała czerwona i odeszła potykając się o swoje nogi.
- Biedna dziewczyna.
- Dlaczego, przecież ja nic nie zrobiłem.
- Proszę cię! Założę się, że przyprawiłeś jej serce o palpitacje. 
- No może trochę...
- Trochę? Pamiętam jak na mnie to działało. Już wtedy potrafiłeś czarować kobiety, a teraz...
- Na ciebie to nie działa.
- Tylko dlatego, że ja jestem już mężatką z dwójką dzieci w drodze. Czasy, kiedy mąciłeś mi w głowie minęły bezpowrotnie.   
- Uff... A ja się po prostu bałem, że mój urok traci na mocy - powiedział i się uśmiechnął. - Ale masz rację. Jej serce zwariowało.
- Tak właśnie myślałam, ale wróćmy do tematu, dla którego tu jesteśmy. Jaki jest powód waszej przeprowadzki?
- Wiesz, miesiąc temu ja i moja rodzina byliśmy w odwiedzinach u naszych znajomych na Alasce. Kiedy tam byliśmy, poznaliśmy Mirandę. Była to zagubiona, nowo narodzona wampirzyca, którą przyjęli pod swoją opiekę nasi znajomi. Bello, kiedy ją zobaczyłem moje skamieniałe serce odżyło. Rozumiesz to? Pierwszy raz od bardzo dawna się tak poczułem. Pierwszy raz od czasu, kiedy byliśmy razem... Od czasu tamtej wizyty, byłem ich częstym gościem. Kiedy nie byłem blisko niej brakowało mi czegoś. Ciągle miałem przed oczami jej twarz. Jej miodowe oczy otoczone wachlarzem gęstych rzęs, długie, czarne włosy, jej mały, zadarty nosek. I wydaje mi się, że ja też nie jestem jej obojętny. Pierwszy raz odkąd cię straciłem jestem naprawdę szczęśliwy. Wszyscy to zauważyli i zaproponowali, żebyśmy my przenieśli się tam, albo oni tu. Jak wiesz, w Forks jest sfora, pakt... Dlatego zgodnie uznaliśmy, że przeprowadzka na Alaskę będzie dużo lepszym rozwiązaniem. Jestem naprawdę wdzięczny mojej rodzinie za to, że robią to dla mnie.
- To wspaniale. Życzę ci dużo szczęścia!
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak jestem szczęśliwy.
- Ciesz się póki możesz pijawko! - O nie...

____________________________________________________________

Cześć! Wiecie co? Dopiero, gdy napisałam ostatniego posta z pytaniem, zorientowałam się jak dawno był tu ostatni rozdział. Po prostu porażka! Powinnyście mnie za to mocno kopnąć w tyłek. Zawaliłam na całej linii.
 No i teraz bardzo chcę podziękować tym, którzy zadeklarowali się, że będą czytać dalej. Dziękuję, że mimo tego, iż tak bardzo zawiodłam, Wy nadal czekacie na dalszą część.
Dlatego dodaje ten oto rozdział :) Trochę wybiłam się z wprawy i może nie jest najlepszy, ale nie chciałam, żebyście dłużej czekały. Mam nadzieję, że wyrazicie swoje szczere opinie. Myślę, że w następnym rozdziale może być trochę akcji. Tak żeby nie było cały czas kolorowo. Niedługo z życia Belli i Jacoba zniknie Edward... Może nie wszystkim się to spodoba, ale cóż... Na pocieszenie dla tych, co będą niezadowoleni zdradzę, że przed całkowitym zniknięciem odegra jeszcze bardzo ważną role w ich życiu.

Pozdrawiam, Marta!

5 komentarzy:

  1. Hahaha Wiewiór odegra ważną role ciekawe xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział fajny, no ale nie wierze, że będą bliźniaki tego to sie spodziewałam. A co do Edwarda to trochę żałuje że zniknie z ich życia i znalazł sobie kogoś , bo miałam taką nadzieję że Bella i Edward będą razem. No ale czekam na ciąg dalszy. Całuski :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się,że Bella jest z Jacubem pasują do siebie opowiadanie jest świetne mam nadzieję,ze się szybko pogodzą i ich miłość zwycięży cieszę się że zobaczymy jeszcze Edwarda pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń