sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 5


Billy skończył opowiadać plemienne legendy. Każdą z nich znałem już na pamięć, ale zawsze mnie fascynowały. Tata opowiadał mi je w dzieciństwie jako bajki na dobranoc. Wtedy w nie jeszcze nie wierzyłem. Nawet nie wiedziałem, że istnieje takie coś jak zmiennokształtni, aż tu pewnego dnia - BUM! I zostałem wilkiem. Wtedy tak naprawdę je zrozumiałem. Uwierzyłem w nie. Od tamtej pory nie uważałem, że to tylko bajki, ale moja historia. Historia mojego plemienia. Takie ogniska ze sforą były organizowane praktycznie co tydzień. Miło jest się móc rozerwać  i zapomnieć o kłopotach codziennego świata. Jednak dziś było inaczej. Nikt tak naprawdę się nie śmiał, nie bawił. Na prośbę Belli, każdy próbował zachowywać się tak jak wcześniej, ale nikt do końca nie potrafił się wyluzować. Zazwyczaj gdy Billy kończył opowiadać, wszyscy zaczynali się bawić, a dziś po prostu patrzeli przed siebie i cicho rozmawiali. Bella była nadzwyczaj cicha i spokojna.
- Kochanie, co się dzieje? - Spytałem, podnosząc jej głowę z moich kolan. Dopiero wtedy zobaczyłem, że śpi. Wstałem i wziąłem ją na ręce.
- Pójdę z tobą. - Emily jak zawsze była chętna do pomocy. Uśmiechnąłem się do niej i ruszyłem w stronę domku Billy' ego, a kiedyś także mojego. Weszliśmy do środka i położyłem moją ukochaną na łóżku.
- Zrobię nam herbaty, okej?
- Zrób. - Powiedziałem, przykrywając Belle kocem i ściągając jej buty. Pocałowałem ją w czoło i poszedłem do kuchni. Emilly siedziała przy stole. Usiadłem na przeciwko niej.
- Jak ona to znosi?
- Jak to znosi? Na początku myślałem, że się załamie, a ona zeszła na dół i zaczęła mi gadać, że musi znaleźć pracę, omówić z tobą ślub, wszystko zorganizować i w ogóle. Udaje silną, a tak naprawdę jest załamana. Boi się, że spotka go gdzieś na ulicy. Płacze gdy tylko zostaje sama. Jest zmęczona...
- Tak mi przykro.  A ty jak to znosisz?
- Ja? Nie mogę patrzeć na jej cierpienie i staram robić wszystko, żeby o tym nie myślała. Najchętniej zabiłbym pijawkę, ale nie mogę.
- Bella już tyle przez niego wycierpiała. Pamiętam jak pierwszy raz przyprowadziłeś ją do La Push. Nikomu oprócz ciebie nie ufała.
- Nawet teraz nie jest osobą, która obdarzyłaby nas pełnym zaufaniem.
- Właśnie. Jake, ona tylko dzięki tobie jest taka jaka jest. Pomogłeś jej wtedy i wierzę w to, że pomożesz jej i teraz.
- Wszyscy jej pomożemy.
- Tak. Wszyscy jej pomożemy. - Powiedziała, stawiając herbatę na stole.
- Nie rozmawiajmy już o tym - powiedziałem, bo czułem, że łzy napływają mi do oczu. - Kiedy Natalie została wilkiem?
- Dziś rano. To było takie niespodziewane.
- Tak. Przemiany zawsze są niespodziewane. Wystarczy, że osoba z wilczymi genami znajdzie się w pobliżu wampira. Te pijawki zawsze wszystko psują. Jak ona to znosi?
- Jest trochę zagubiona. Nie chce się przeprowadzać, ale rozumie, że to teraz konieczność.
-  Gdzie będzie teraz mieszkała?
- Z Leah i Sethem.
- No tak. A co słychać u ciebie i Sama?
- U nas? Wszystko dobrze. Za tydzień jest pierwsza rocznica naszego ślubu.
- Oo. To tak szybko mięło, że nawet się nie zorientowałem. Planujecie coś specjalnego?
- Nie. Chcemy spędzić ten dzień tylko we dwoje. A wy kiedy planujecie się pobrać?
- Bella chce żeby nasz ślub był w lipcu.
- W lipcu? Szybko. Zdążycie wszystko przygotować?
- Bella mówiła, że jeśli Leah i ty jej pomożecie, to damy radę.
- Ja chętnie. Leah na pewno też. Pamiętam nasze przygotowania do ślubu. To istny koszmar. Sam stres.
- Pocieszyłaś mnie.
- Cieszę się. Wiesz, zabiorę jutro Belle i dziewczyny do sklepów. Trzeba kupić sukienki. Bella zapomni o tym wszystkim.
- Tak. To dobry pomysł. Jej teraz jest potrzebne ciągłe zajęcie. Nie może siedzieć sama i się zadręczać myślami. - Powiedziałem, odstawiając pustą szklankę do zlewu.
- Wiesz, zostanę już tutaj. Chcę być przy niej, w razie gdyby się obudziła.
- Okej. Ja wracam do Sama. Trzymaj się Jake.
- Dzięki. Leć już bo Sam się stęskni. Na razie. - Zamknąłem za nią drzwi i poszedłem do mojego pokoju. Bella spała. Uśmiechała się słodko. Jak dobrze widzieć na jej twarzy uśmiech. Okryłem ją szczelnie kocem i położyłem się obok. Bella zaczęła coś mamrotać. Nie zrozumiałem co, ale to nic nowego. Bella zawsze mamrocze przez sen. Po chwili roześmiała się w głos. Myślałem, że się obudziła, ale ona śmiała się przez sen. - Dobrze, że chociaż gdy śpi jest szczęśliwa. - Pomyślałem. Pocałowałem ją w policzek i zasnąłem.

Biegłem przez las. Zmieniony w wilka. Słyszałem, że ktoś mnie goni, ale wiedziałem, że nie grozi mi niebezpieczeństwo. Obejrzałem się do tyłu żeby zobaczyć czy tajemniczy ktoś mnie dogania. Wtedy zorientowałem się, że to Paul mnie goni. Zaśmiałem się i przyśpieszyłem. Drugi wilk też przyśpieszył. Gdy byliśmy nad klifem, dogonił mnie. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi i walczyć. Dla zabawy. Nagle straciłem grunt pod nogami, a właściwie łapami i spadałem w dół. Lecąc, przemieniłem się z powrotem w człowieka. Gdy dotknąłem wody, aż zachłysnąłem się powietrzem. Była strasznie zimna.
I nagle poczułem, że walnąłem o coś głową i usłyszałem śmiech. Zdezorientowany otworzyłem oczy. To Bella siedziała na łóżku i dosłownie zwijała się ze śmiechu. Tak. Bella siedziała na łóżku, a ja leżałem na podłodze.
- Ty ... Hahaha! - Nie mogła dokończyć, ponieważ nie pozwalał jej śmiech.
- Śmiej się, śmiej. - Powiedziałem. Wstałem, trzymając się za głowę. Dopiero teraz zauważyłem, że jestem cały mokry. Łóżko także było mokre.
- Co się stało?
- Strasznie się wierciłeś i nie mogłam cię obudzić, więc poszłam do salonu. Była tam Rachel z Paulem. Spytali się dlaczego nie śpię, więc się poskarżyłam. Tak przy okazji. Przez ciebie będę miała siniaka. Tak się wierciłeś. Wracając do tematu, Paul nabrał do miski zimnej wody i oblał cię nią. Spadłeś z łóżka. Hahaha! - Bella nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Paul!! Już nie żyjesz! - Krzyknąłem zdenerwowany, na co Bella i Rachel, która weszła do pokoju, wybuchły jeszcze głośniejszym śmiechem. Usłyszałem trzask drzwi. Rzuciłem się w pościg. Z impetem wbiegliśmy do lasu, zmieniając się w wilki. Teraz to Paul uciekał, a ja go goniłem. Tak jak w moim śnie dobiegliśmy na klif, ale tym razem to Paul wpadł do wody. Stałem na górze i z zadowoleniem patrzałem jak Paul leciał w dół. Gdy zniknął pod wodą, zaśmiałem się i wróciłem do domu. Dziewczyny jadły śniadanie.
Gdy mnie zobaczyły, zaczęły się śmiać.
- Jesteście wredne. Bello, mogłaś go powstrzymać.
- Masz rację. Mogłam, ale nie chciałam. - Powiedziała, pokazując mi język jak mała dziewczyna.
- Pamiętaj, że jeszcze się zemszczę.
- Mam się bać?
- Powinnaś. Jacob zawsze wymyślał straszne zemsty. Paul na pewno już jest mokry.
- Przez " przypadek " spadł z klifu. - Powiedziałem, śmiejąc się chytrze w stronę Belli. Mina jej zrzedła.
- Kochanie, wiesz jak bardzo cię kocham.
- Tak?- Zapytałem idąc w jej stronę. Poderwała się z krzesła i schowała się za Rachel.
- Tak. Zrobię wszystko co będziesz chciał. Proszę!
- Wszystko? - Zapytałem, a ta pokiwała głową, chowając się za moją siostrą.
- No to chodź tu do mnie.
- Wszystko, oprócz tego.
- I tak cię złapie! - krzyknąłem i ruszyłem w jej stronę, a Bella krzyknęła i zaczęła uciekać. Wybiegła z domu i schowała się za samochodem. Myślała, że jej nie widzę, więc podszedłem cicho i wziąłem ją na ręce. Zaczęła się wyrywać i krzyczeć.
- Jacob! Proszę! Co ty chcesz zrobić?! Nie! Rachel! Pomóż!
- Przepraszam, ale nie chce narażać się na zemstę Jake' a! - Krzyknęła dosłownie zwijając się ze śmiechu.
- Jake, co ty chcesz mi zrobić? Przecież mnie kochasz... ! - Bella cały cas próbowała się wyrwać, a mnie już bolał brzuch od śmiechu.
- Pogadamy o tym w domu. - Powiedziałem, wsadzając ją do samochodu i przypinając pasem.
- I nawet mi się stąd nie ruszaj. Pójdę po nasze rzeczy. - Powiedziałem i zamknąłem drzwi od samochodu.

Bella

Siedziałam w samochodzie i czekałam na Jacoba. Czły czas próbowałam wymyślić coś żeby mi odpuścił. Przecież mnie kocham. Musi mi odpuścić.
- Już wróciłeś, kochanie? - Spytałem słodkim głosem, gdy wsiadł do samochodu. Uśmiechnęłam się najśliczniej jak umiałam, a ten tylko zaśmiał się i pokręcił głową.
- Nie odpuszczę ci tej pobudki, kochanie. - Powiedział, naśladując mój głos.
- Jakoś inaczej dzisiaj wyglądasz. Wyprzystojniałeś przez tę noc. - Spróbowałam z drugiej strony, ale to też nie zadziałało. Jacob tylko się roześmiał i przyśpieszył. Wiedział, że nie lubię szybkiej jazdy. Gdy tylko podjechaliśmy pod dom wysiadłam z samochodu i pobiegłam do domu. Niestety zapomniałam, że to Jake ma klucz. Zaklęłam cicho i czekałam aż otworzy drzwi.
- Proszę bardzo. - Powiedział otwierając drzwi i wpuszczając mnie do środka. Spokojnie weszłam do środka, zdjęłam buty i pobiegłam na górę. Zamknęłam się w sypialni.
- Nie wyjdę dopóki mi nie odpuścisz! - Krzyknęłam, siadając na łóżku. Usłyszałam jak Jacob się śmieje. Podeszłam do okna i otworzyłam je żeby przewietrzyć pokój.
- Co mówiłaś? - Zapytał Jake, otwierając drzwi.
- Jak ty to zrobiłeś?! Przecież nie masz klucza.
- Ale mam twoją spinkę. - Odpowiedział, podnosząc rękę do góry i pokazując mi spinkę. Zaczęłam szukać drogi do ucieczki, a on po prostu wszedł do łazienki i odkręcił wodę. Stałam zdezorientowana. Będzie brał kąpiel?
Myślałam, że będzie mnie gilgotał czy robił jakieś inne straszne rzeczy żeby się zemścić, a tu nic. Z wahaniem weszłam do łazienki. Wanna była już prawie pełna, a Jake stał przy lustrze.
- Co robisz?
- Czekam aż wanna będzie pełna.
- Będziesz brał kąpiel?
- Tak jakby. - Odpowiedział mi, zakręcając wodę.
- Ach... Tak jakby. - Powiedziałam i zaczęłam się wycofywać. Już zrozumiałam po co była ta woda. Niestety za późno, bo Jake zdążył mnie złapać. Próbowałam się wyrwać, ale to nic nie dawało.
- Jacob! Proszę! Nie! - Nic nie pomogło. Już po chwili byłam cała mokra. Woda była lodowata.
- Mogłeś chociaż nalać ciepłej wody! - Krzyknęłam, odgarniając włosy z twarzy. Jacob śmiał się w najlepsze. Wyjął z kieszeni telefon i zrobił mi zdjęcie.
- Uśmiechnij się! - Ledwo wykrztusił dwa słowa. Śmiał się tak głośno. Uśmiechnęłam się słodko i ochlapałam Jacoba wodą. Zrobiłam to z taką siłą, że był cały mokry.
- Tak chcesz się bawić? Dobrze. - Powiedział i wylał do wody cały szampon o truskawkowym zapachu. Momentalnie zrobiło się pełno piany. Nabrałam jej w ręce i dmuchnęłam w stronę Jacoba. Całą twarz miał  w pianie. Zaczęłam się śmiać.
- Pomóż mi wyjść. - Poprosiłam Jake' a, gdy trochę się uspokoiłam.
- Sama sobie radź. - Powiedział i pokazał mi język. Jak dziecko. Westchnęłam i zaczęłam wychodzić z wanny. Niestety pośliznęłam się i upadłam do wody, rozchlapując ją i pianę. Gdy się podniosłam byłam cała w pianie. Jacob już prawie leżał na podłodze. Śmiał się, trzymając się za brzuch. Gdy spojrzałam w lustro, sama zaczęłam się śmiać. Byłam cała biała, a posklejane od piany włosy zakryły mi twarz. Jacob zaczął robić mi zdjęcia, a ja spłukałam wodą pianę z włosów.
- Chodź. - Powiedział Jake, wyjmując mnie z wanny.
- Wiesz, zachowujemy się jak dzieci. - Powiedziałam, przytulając się do niego.
- Jesteś moim najwspanialszym dzieckiem, Bello. Kocham cię. - Powiedział i zaczął mnie całować. Oderwaliśmy się od siebie dopiero gdy zabrakło nam tchu.
- Musimy tu posprzątać.
- Zdążymy. - Powiedział i znowu zaczął mnie całować. Nagle straciłam czucie w nogach i upadliśmy na podłogę. Jacob zaśmiał się i dalej mnie całował. Przejechał ustami po mojej żuchwie, musną moje usta, ale nie pocałował ich tylko zaczął jeździć nosem po mojej szyi. Delikatne dreszcze przechodziły przez moje ciało. Jego gorąca skóra, wręcz parzyły moją.
- Przepraszam, że przeszkadzamy, ale chyba nie słyszeliście pukania. - W drzwiach stały Rachel, Emily i Leah. Oderwaliśmy się od siebie i wstaliśmy z podłogi. Czułam, że robię się cała czerwona. Spojrzałam na Jacoba. Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Przepraszamy. Wygłupialiśmy się. - Wytłumaczył nas.
- Taaak. Bello miałam nadzieję, że pojedziesz z nami na zakupy. W końcu trzeba kupić sukienki na ślub i inne potrzebne rzeczy.
- Och. Oczywiście. Musicie dać mi chwilę.
- Dobrze. Poczekamy w salonie. - Powiedziała Leah i wyszła z łazienki. Dziewczyny poszły za nią. Odwróciłam się w stronę Jacoba, a ten rzucił mi ręcznik i zaczął się śmiać.
- Przestań. To nie jest śmieszne tylko żenujące. - Powiedziałam, ale po chwili sama zaczęłam się śmiać.
- Śmiejesz się.
- Wcale, że nie. - Próbowałam zamaskować śmiech kaszleniem, ale słabo mi wychodziło.
- Przyznaj, że to było śmieszne.
- No może trochę. Dzięki za ręcznik. - Odpowiedziałam i zaczęłam się wycierać.
- Posprzątam tu. - Powiedział Jacob, wycierając wodę z podłogi.
- Okej. Ja idę się szykować.


                                                                  *

- Już możemy jechać. Przepraszam, że tak długo czekałyście.
- Nic się nie stało. Ślicznie wyglądasz Bello.
- Dziękuję. W też ślicznie wyglądacie.
- Zgaduję, że Jacob się zemścił? - Zapytała Rachel.
- Tak.
- Tak myślałam. Cały Jake.- Zaśmiała się Rachel.
- My chyba nie jesteśmy w temacie. - Powiedziała Leah, wsiadając do samochodu. Jechałyśmy jej autem.
- Zaraz ci wszystko opowiem. - Powiedziała Rachel i zaczęła opowiadać. I tak minęła nam drga. Naśmiałyśmy się aż rozbolały nas brzuchy. Później zaczęłyśmy omawiać ślub i poprosiłam dziewczyny żeby zostały moimi druhnami. Zgodziły się z wielkim entuzjazmem co bardzo mnie ucieszyło.
- Jesteśmy na miejscu. - Powiedziała Leah, gdy zatrzymałyśmy się pod największym i najlepszym centrum handlowym w Port Angeles. Gdy wysiadłyśmy przyjrzałam się dziewczynom. Wszystkie miały na sobie coś beżowego, a do tego identyczne torebki. Leah miała płaskie, wygodne balerinki, Emily botki, a Rachel pantofle na obcasie.
- Ale się dobrałyście. Każda ma coś beżowego i takie same torebki. Swoją drogą też mam taką w domu.
- Tak. Chłopacy ze sfory właśnie tak kupują prezenty. Każdy taki sam. - Powiedziała Emily i zaczęła się śmiać. Ja także się zaśmiałam.
- Czasami wydaje mi się, że mam małe dziecko, a nie dorosłego faceta. - Powiedziała Rachel, gdy szłyśmy w stronę sklepów.
- Wszyscy z watahy zachowują się jak dzieci. - Powiedziała Emily.
- Jaki sklep pierwszy? - Zapytała Leah, gdy przekroczyliśmy próg sklepu.
- No jak to jaki? Trzeba wybrać suknie ślubną dla Belli i dla druhen.
- To może sklep WeddingDressLife*
- Ale...
- Ty dzisiaj nie masz nic do gadania. Chyba, że będzie chodziło o suknie. - Przerwała mi Emily. Wzruszyłam ramionami i weszłam do sklepu.Wszędzie było biało. Tyle pięknych sukni, że w głowie się kręci.
- Wow! - Krzyknęła Rachel.
- Tak. Wow. - Powiedziałam stając na środku sklepu i rozglądając się.
- W czym mogę pomóc? - Podeszła do nas niska, uśmiechnięta dziewczyna.
- Nasza przyjaciółka traci wolność. - Powiedziała Leah, wypychając mnie do przodu. Dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała:
- Wolność? Ja bym tak nie powiedziała. Ja bym raczej powiedziała, że zaczyna nowe, lepsze życie. Jakie suknie panią interesują?
- Właściwie to się jeszcze nie zastanawiałam nad suknią. Jestem otwarta na propozycje. 
- Patrząc na pani posturę proponowałabym coś w stylu "Princessa". Jest pani szczupła i wysoka. - Powiedziała, pokazując nam pierwszą suknię. Była piękna.  Miała długą, rozszerzaną spódnicę i ślicznie ozdobiony,dopasowany gorset.
- Chce pani przymierzyć?
- Tak. Jest śliczna.
- Dobrze. Myślała pani może o całej ceremonii? Będzie wystawna czy raczej skromna?
- Na pewno nie będzie bardzo huczna. Raczej taka zwykła. Rozumie pani?
- Nie za skromna i nie za huczna. Rozumiem. W takim razie proponuje też tak zwaną "syrenkę". - Powiedziała, pokazując suknie. Była śliczna, ale raczej nie w moim typie.
- Po minie sądzę, że się nie podoba.
- Raczej nie w moim typie.
- Rozumiem, ale radziłabym przymierzyć. Tak dla porównania.
- Okej. Przymierzyć mogę. Jeszcze jakieś propozycje?
- Oczywiście. Cały salon. Niech panie się rozejrzą, a ja zaniosę te suknie do przymierzalni. - Powiedziała i ruszyła w stronę przymierzalni.
- Za dużo tu tego. - Pożaliłam się dziewczynom.
- Tak. Wybór masz ogromny. Pamiętaj, że nie musisz już dziś jej kupić. Wiem jak to jest. Sama kilka razy jeździłam do sklepów, szukałam, aż w końcu znalazłam tę jedyną. - Powiedziała Emily, przytulając mnie.
- Od razu wiedziałaś, że to ta suknia?
- Jak tylko zobaczyłam się w lustrze, wiedziałam, że to w niej pójdę do ołtarza. To się czuje.
- Okej. No to szukamy mojej sukni. Do dzieła. - Powiedziałam i zaczęłyśmy przeglądać suknie. Spodobały mi się jeszcze trzy bufiaste sukienki, które jak poprzednie trafiły do przymierzalni.  Zaczęłam je przymierzać. Jedna po drugiej. W każdej mi coś nie pasowało. Dopiero gdy założyłam ostatnią i zobaczyłam się w lustrze, zaniemówiłam.
- Wow. - Powiedziały dziewczyny.
- Ta jest idealna. - Powiedziała Emily, a Rachel i Leah pokiwały głowami na znak, że się z nią zgadzają.
- Jest śliczna. - Powiedziałam, przeglądając się w lustrze. Gdy dziewczyna, która tu pracowała przyniosła do niej welon, buty i biżuterię, zakochałam się w swoim odbiciu. Łzy napłynęły mi do oczu. Wyglądałam tak ślicznie. Ta suknia była taka śliczna. Emily miała rację. Ja po prostu czułam, że to ta jedyna. Gdybym mogła, już bym jej nie ściągała.
- Płaczesz? - Zapytała Leah.
- Nie. To tylko jedna łza. Zakochałam się w tej sukni.
- Bello, wyglądasz cudownie. To jest suknia stworzona tylko dla ciebie.
- Zgadzam się z pani przyjaciółkami. To jest ta jedyna. Widzę jak pani na nią patrzy.
- Nie chcę żadnej innej.
- Czyli kupujemy? - Zapytała Rachel.
- Tak. Kupujemy. - Myślałam, że głos mi zadrży, ale wypowiedziałam to z taką pewnością w głosie, że sama się zdziwiłam.
- Musi ją pani teraz zdjąć.
- Niee... Nie chcę.
- Bello, mamy jeszcze tyle rzeczy do kupienia i załatwienia. Ładnie ściągnij suknie.
- No dobrze. - Powiedziałam z grymasem na twarzy. Dziewczyny zaczęły się śmiać. Poszłam do przebieralni, ubrałam się w swoje ciuchy i wróciłam do dziewczyn.
- Teraz suknie dla was? - Zapytałam dziewczyn.
- No oczywiście, że tak. W sumie my już wiemy jakie chcemy suknie. Wybrałyśmy, gdy ty mierzyłaś swoje.
- Tak. Już czekają żebyśmy je przymierzyły.- Powiedziała Leah i pociągnęła dziewczyny w stronę przymierzalni, a ja usiadłam wygodnie na białej sofie, która stała na środku salonu. Rozejrzałam się w około. Było tu tyle sukni ślubnych i dla druhen, zaproszeń na ślub, obrączek i wiele innych dodatków. To wszystko musiałam załatwić. Dobrze, że miałam przy sobie dziewczyny. To takie nierealne. Kilka dni temu Jacob mi się oświadczył, później dowiedziałam się, że Edward zamieszkał w Forks, przeszłam chwilowe załamanie, ale teraz jest już lepiej. Dzisiaj siedzę w tym salonie i niczym się nie martwię. Może powinnam? Inne panny młode na pewno myślałyby o całym przyjęci, zamartwiały się wszystkim dookoła. Ja nie byłam typową panną młodą. Oczywiście chciałam żeby mój ślub był absolutnie doskonały, ale miałam już dość zmartwień, żeby  dokładać sobie następne. Do ślubu podchodzę spokojnie.
- I jak wyglądamy? - zapytała Leah, kiedy wyszły z przymierzalni. Miały na sobie długie, prześliczne suknie w kolorze pudrowym. Przy każdy ich ruchu falowały jak na wietrze, a na jednym z ramion był pas kwiatów co wyglądało naprawdę uroczo, Wyglądały cudownie.
- Ślicznie. Nie powiem, macie niezły gust. Te sukienki doskonale do was pasują.
- To wspaniale! - Krzyknęła podekscytowana Rachel. Okręciła się wokół własnej osi, śmiejąc się.
- Bierzemy! - Krzyknęła Emily do dziewczyny, która stała za kasą. Uśmiechnęła się do nich i pokiwała głową. Dziewczyny pobiegły do przymierzalni żeby się przebrać, a ja zaczęłam przeglądać zaproszenia ślubne. Jedno spodobało mi się najbardziej. Na pierwszej stronie pięknymi literami był napis " zaproszenie ", a pod napisem były dwa białe gołębie, trzymające w dziobach granatową wstążkę na której wisiały obrączki, a w środku był śmieszny wierszyk i miejsce do wypełnienia. Wzięłam je do ręki i poszłam do kasy. Dziewczyny już tam były. Zapłaciłyśmy za wszystko i z rękami  pełnymi toreb wyszliśmy ze sklepu. Nie powiem, cena, którą usłyszałyśmy była ogromna.
- Może pójdziemy gdzie na ciastko i kawę? - Zapytałam dziewczyn. Zgodziły się i już po chwili siedziałyśmy przy stoliku zajadając pyszne, czekoladowe ciasteczka i popijając kawę.
- Myślisz, że sto zaproszeń ci wystarczy?- Zapytała Emily.
- Zaprosimy tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół. Myślę, że będzie ich nawet za dużo, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
- Jeśli chcecie zdążyć do lipca, musisz już wszystko planować, Bello. Iść do pastora, załatwić sale i inne sprawy. - Poradziła mi Emily.
- Wiem tylko jakoś nie mogę sobie tego wszystkiego wyobrazić. Nawet nie zastanawiałam się czy wynajmę po prostu namiot i zrobimy przyjęcie na świeżym powietrzu czy wynajmiemy salę. Muszę porozmawiać z Jacobem. Skąd wiesz, że chcę żeby ślub był w lipcu?
- Jake mi powiedział. - Odpowiedziała, uśmiechając się.
- Wydaje mi się, że do lipca wszystko przygotujemy. To jest mój ulubiony miesiąc.
- A czym się tak wyróżnia, że jest ulubiony? - Zapytała Leah.
- W lipcu przeprowadziłam się do Forks, poznałam Jacoba i odmieniło się moje całe życie...
- Rozumiem. Tworzycie z Jacobem wspaniałą parę.
- Tak. Wiesz, myślę, że ty wkrótce także znajdziesz swoją drugą połówkę.
- Bello, nie jestem co do tego pewna.
- Na pewno tak  będzie. Zobaczysz, wspomnisz moje słowa, a tymczasem musimy się zbierać. Muszę jeszcze załatwić kilka innych spraw. Jestem też zmęczona.
- Dobrze. Zbieramy się. Ja zapłacę. - Powiedziała Emily, idąc w stronę baru, żeby zapłacić, a ja z dziewczynami zabrałyśmy swoje rzeczy i wyszłyśmy na zewnątrz. Gdy Emily do nas dołączyła, poszłyśmy do auta i wróciłyśmy do domu. Leah podwiozła mnie pod sam dom. Pożegnałam się z dziewczynami i weszłam do domu.

- Jacob! Wróciłam! - Krzyknęłam, ściągając buty. Weszłam do salonu i położyłam się na sofie.
- Stęskniłem się za tobą! - Krzyknął Jake, zbiegając po schodach. Usiadł koło mnie i przytulił mnie.
- Jak było na zakupach?
- Okej. Tego było mi trzeba. Kupiłam zaproszenia na ślub. Są w torebce.
- Zaproszenia? Wiesz ilu będzie gości? - Zapytał, wyciągając zaproszenia.
- Nie, ale kupiłam sto sztuk. Wiesz, że trzeba wszystko zacząć przygotowywać.
- Wiem, wiem, ale jakoś nie mam do tego głowy. Zaproszenia są śliczne, kochanie.
- Cieszę się, że ci się podobają.
- Kupiłaś coś jeszcze?
- Tak. Znalazłam swoją suknię. Wiem, że żadna inna by mi się nie spodobała. Dziewczyny też kupiły sukienki. Poprosiłam je, żeby zostały moimi druhnami.
- Jakbym cię tak mocno poprosił, pokazałabyś mi suknię?
- Jak bardzo?
- Bardzo, bardzo, bardzo! - Wykrzyczał i pocałował mnie. Zaśmiałam się i cmoknęłam go w nos.
- Ach... Postarałeś się, ale to jest nie możliwe. Emily wzięła ją do siebie, żebyś czasem niczego nie podejrzał.
- No trudno. Będę miał niespodziankę. - Powiedział to takim smutnym głosem, że zrobiło mi się go szkoda. Do tego ten grymas niezadowolenia na jego twarzy.
- Kocham cię, Jake. Bardzo... - Powiedziała, siadając mu na kolana.
- Ja ciebie bardziej, kochanie. Jak się dzisiaj czujesz?
- Lepiej. Muszę się czymś zajmować, żeby o nim nie myśleć. Nie mogę zostać sama bo czuję, że wtedy zaczęłabym rozdrapywać stare rany. Mam nadzieję, że nic się nie zmieni przez to, że Edward wrócił. Musi być wszystko po staremu. - Z każdym słowem, mówiłam coraz głośniej i szybciej. Mimo, że miałam co robić, on cały czas był gdzieś w mojej głowie.
- Spokojnie. Bello wszystko będzie dobrze. Jesteś dzielną dziewczynką.
- Mówisz do mnie jakbym była dzieckiem.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, Jake.
- Wiem. Hym... To co będziemy teraz robili?
- Oj uwierz, że mamy dużo roboty.
- Niech zgadnę. Chodzi o ślub?
- Tak. Musimy zrobić listę gości, żeby zamówić salę czy namiot. Nie wiem co wolisz.
- Namiot. Zawsze chciałem mieć ślub na świeżym powietrzu. 
- Też wolę zrobić przyjęcie pod namiotem. Więc tak. Musimy zrobić listę gości, zamówić namiot, ustalić konkretny dzień, pójść do pastora, wysłać zaproszenia, kupić obrączki i inne potrzebne rzeczy.
- I to wszystko dzisiaj?
- Z tobą to jak z dzieckiem. Naprawdę. Dzisiaj zróbmy chociaż listę gości i ustalmy konkretny termin.
- No okej. Na pewno chłopaki ze sfory z dziewczynami, tata, twoi rodzice z Philem.
- Tak. I jeszcze moi przyjaciele z Phoenix. Ci najbliżsi. Ciotki i wujkowie...
-  Zaprosimy też Natalie.
- Oczywiście. I członków z twojej rodziny. Twoją ukochaną ciocię.
- Ciocię Elisabeth? Ta baba mnie przeraża.
- Haha... Nigdy nie zapomnę jak na ciebie nakrzyczała za to, że chodzisz rozebrany, gdy na dworze jest tak zimno. Hahaha... - Zaczęłam się śmiać. Ta sytuacja naprawdę była zabawna. Ona nie wiedziała, że Jake jest zmiennokształtnym i nie jest czuły na zmiany temperatury.
- Tak. Ja też nigdy tego nie zapomnę.
- Dobrze, ale skupmy się. Podaj mi kartkę i długopis to zrobimy szczegółową listę.
- Już podaję, kochanie. - Powiedział, sięgając notes i długopis. Zaczęliśmy sporządzać listę. Zajęło to nam trzy godziny, ale przynajmniej mieliśmy to z głowy. Razem wyszło nam osiemdziesiąt osób. Teraz przynajmniej wiedziałam jak to wszystko zorganizować.
- A myślałeś może nad konkretną datą?
- Tak. Dokładnie pierwszego lipca przyjechałaś do Forks, a dwudziestego piątego zaufałaś mi na tyle żeby zostać moją przyjaciółką. Ten dzień byłby idealny. Taka rocznica. Wiesz o co mi chodzi?
- Wiem i myślę, że ta data będzie idealna. Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i nikt nam nie przeszkodzi.
- Masz na myśli Edwarda?
- Tak.
- Bello, on tylko wprowadził się do Forks, a nie do naszego życia. Być może nawet cię nie pamięta, a nawet jeśli, to wiedz, że zrobię wszystko żebyś nie odczuła jego obecności. Na pewno nie wpłynie na nasz związek, a tym bardziej na ślub. Jeśli tylko mnie kochasz i ufasz mi, wszystko będzie dobrze. Kocham cię. Pamiętaj. - Powiedział, przytulając mnie. Po tych słowach poczułam się lepiej. Wiedziałam, że Jacob zawsze będzie przy mnie, że mogę mu ufać i planować wspólną przyszłość razem z nim.
- Z całą pewnością ci ufam. Kocham cię, Jake. Masz racje. Miłość jest najważniejsza. Tylko miłość...

_____________________________________________________________________
*WeddingDressLife* - Nazwa sklepu wymyślona do opowiadania...
Nie wiem czy rozdział jest dobry czy nie... To ocenicie wy. Moim zdaniem jest taki zwykły. Nic specjalnego.
Hym... Mogę wam obiecać, że niedługo będzie trochę akcji. Tylko skończę te całe przygotowania do ślubu... ( nie lubię tego opisywać i chcę mieć to już za sobą )
Przepraszam, że tak długo czekałyście, ale cały czas wprowadzałam jakieś poprawki, coś mi nie pasowało... Mam nadzieję, że było warto czekać. ;D 
Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, ale nie prędko. Muszę załatwić kilka ważnych spraw, ale obiecuję, że wkrótce dodam zakładkę - Bohaterzy - Jak pewnie zauważyliście, Bella, czy nawet Jacob nie są tacy sami jak w książkach Stephenie Meyer ... 
Marnie będą w tym roku święta :( Tak bez śniegu i w ogóle... . To nic. Ja z całego serca życzę wszystkim, którzy to czytają wesołych, radosnych i białych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!!!

środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 4

Obudziłam się z ostrym bólem głowy. Czułam, że moje oczy są spuchnięte od płaczu, a nos zapchany. Ostrożnie usiadłam na łóżku, a w mojej głowie i tak zaczęło wirować.
- Jacob?- Szepnęłam cicho.  Potrzebowałam jego wsparcia, jego bliskości.
- Jak się czujesz, kochanie? - Zapytał Jacob, przytulając mnie. Wtuliłam się w niego jak mała małpka, biorąc głębszy oddech.
- A jak się mam czuć? Jestem załamana, zdenerwowana, zrozpaczona... Czy to dzieje się naprawdę? On wrócił?
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym powiedzieć, że to był tylko zły sen, ale nie mogę.
- Dlaczego akurat teraz, kiedy wszystko zaczęło się już układać? Mieliśmy żyć spokojnie, wziąć ślub i w ogóle miało być tak pięknie, a tu ... - głos mi się załamał. - Co będzie jak go gdzieś spotkam? Nie dam sobie rady. Codziennie będę wspominać to co on mi zrobił. Ja sobie nie dam rady Jake! Co ja mam zrobić?!
- Spokojnie, Bello! Dasz sobie radę! Ja ci pomogę. Pamiętaj, że obiecałaś mi, że nie zrobisz sobie nic głupiego... Słyszysz?! Zawsze będę przy tobie. Kocham cię! - Powiedział, a w zasadzie wykrzyczał Jacob. Usadził mnie sobie na kolanach i zaczął kołysać jak małe dziecko, a ja zalewałam się łzami. Wszystko zaczęło do mnie wracać, a ja tak bardzo nie chciałam tego pamiętać. Co będzie jak spotkam go gdzieś na mieście? Czy mnie rozpozna?
Na pewno nie. Kto by pamiętał żałosną byłą, która nie była dość wystarczająca... ? Edward stał się wampirem. Jak to się w ogóle stało? Gdyby nadal był człowiekiem, nigdy bym go nie spotkała, a teraz mieszka w tym samym mieście. Forks jest tak małe, że nie da się tu nikogo minąć. Prędzej czy później i tak go spotkam. Słone łzy spływały strumieniami po moich policzkach, a z piersi wydobywał się głośny szloch.
- Nie płacz już, Bello. Proszę. Wszystko będzie dobrze. Nie myśl już o tym. Kocham Cię. Słyszysz? - Ciągnął swój monolog Jake, wycierając mi łzy  z policzka.
- Słyszę. - Powiedziałam słabym głosem. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam pytająco na Jacoba.
- To pewnie twoja mama.
- Powiedziałeś jej?! - Krzyknęłam, słabym, zachrypnięty głosem.
- Tak. Pomogła mi jak zemdlałaś.
- No to teraz się zacznie. Wpuść ją. - Powiedziałam i wytarłam nos w rękaw. Jacob wstał i otworzył drzwi sypialni. Mama wbiegła do środka i zaczęła swój monolog.
- O Boże! Kochanie jak się czujesz? Nie mogę w to uwierzyć. Trzymasz się jakoś?! Może czegoś potrzebujesz? Jak ci pomóc?
- Spokoju. Muszę sobie wszystko przemyśleć.
- Ale ty teraz...
- Teraz wyjdź mamo! - Przerwałam jej. Renee spuściła głowę i wyszła. Zrobiło mi się troch głupio. Nie powinnam na nią krzyczeć, ale poniosły mnie emocje. Później ją przeproszę.
- Ja też mam iść?
- Tak. Nie obraź się Jacob, ale chcę być sama.
- Rozumiem. - Powiedział i wyszedł, a ja zaczęłam płakać. Znowu.
*Jacob*
Zamknąłem drzwi i usiadłem pod nimi. Słyszałem, że Bella znowu zaczęła płakać. Nawet nie zorientowałem się kiedy i z moich oczu popłynęły łzy. Nie mogę znieść cierpienia Belli. Teraz, gdy wszystko miało być tak pięknie, pojawił się ten dupek. Bella tyle przeszła, jest taka delikatna i tak łatwo zatracić jej zaufanie. Muszę ją chronić i wspierać. Nie może tam siedzieć sama i załamana. Wstałem z podłogi i otarłem łzy. Nie mogę pokazać Belli, że jestem słaby. Złapałem za klamkę i już miałem ją otworzyć, ale gdy usłyszałem huk, zrezygnowałem. Ciekawie czym Bella rzuciła. Musiało to być coś ciężkiego i szklanego, bo hałas był okropny. Zrezygnowany zszedłem do salonu. Usiadłem na przeciwko Renee i Phila, chowając twarz w dłonie.
- Co to było? - Zapytał Phil. Przytulał, płaczącą Renee i pocieszał ją.
- Bella chyba coś rozbiła. Jest z nią źle. Bardzo źle. - Powiedziałem cicho. Przez następne dwadzieścia minut, nikt się nie odzywał. To Phil odezwał się pierwszy.
- Pamiętam ją, gdy przeprowadzała się do Forks. Była wtedy wrakiem człowieka. To dzięki tobie, odzyskała swoje życie, a teraz wszystko powróciło.
- Musisz jej pomóc Jake. Nie pozwól żeby znów upadła na dno. Proszę! Nie dam rady ponownie patrzeć jak się załamuje. Jacob! - Renee była zrozpaczona. Zresztą jak my wszyscy. Zamrugałem kilkakrotnie żeby powstrzymać łzy. Muszę być silny. Dla Belli.
- Nie pozwolę, żeby ten gnojek po raz kolejny zniszczył jej życie. Nie teraz! - Krzyknąłem, wstając z kanapy.
- Co chcesz zrobić?
- Zabiję pijawkę! - Walnąłem pięścią w ścianę i udałem się do wyjścia.
- Jacob nie rób tego!
- A co mam zrobić Renee?!
- Nie wiem, ale nie rób tego...
- Mama ma rację. Nie możesz złamać paktu.
- Bella! - Krzyknąłem i podbiegłem do niej. Oczy miała spuchnięte, a nos zaczerwieniony.
- Jak się czujesz córeczko?
- Bywało lepiej. - Powiedziała i poszła do salonu. Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy za nią. Usiadłem koło niej, przytulając ją i całując w policzek.
- Bywało lepiej, ale nie mogę się załamać.  Jacob, ty też nie możesz złamać paktu. Musimy żyć dalej. Tak poza tym jest już późno. Bardzo późno. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i powinniśmy już iść spać. Jacob, jutro  będziemy mieli pełno roboty!
- Co?? - Zapytałem zdezorientowany. Jej głos był zachrypnięty, ale mówiła z taką pewnością. Myślałem, że będzie płakała, że będzie załamana i zrozpaczona, a ona mówi mi, że jutro będziemy mieli pełno roboty.
- Musimy obgadać tyle spraw związanych ze ślubem.
- Ze ślubem?
- To, że Edward znów pojawił się w moim życiu nie znaczy, że ślubu nie będzie, tak?
- Tak, ale ...
- No to trzeba wszystko obgadać. I muszę poszukać pracy.
- Pracy?  - Nadal byłam zdezorientowany.
- Tak. Pracy. A teraz przepraszam, ale jestem zmęczona, więc pójdę spać. Wam też proponuję pójście do łóżek. No co się tak patrzycie? Dobranoc. - Powiedziała i poszła na górę. Spojrzałem na Phila i Renee, Mieli zdezorientowane miny.
- Myślałam, że ... Ona ... tego się nie spodziewałam. - Wyjąkała Renee.
- Nikt się tego nie spodziewał - dodałem. - Pójdę do niej. Wy też idźcie spać. Naprawdę wszyscy jesteśmy zmęczeni.
- Chodź Renee. Jutro z nią pogadasz. - Powiedział Phil, ciągnąc mamę Belli na górę.  Poszedłem za nimi. Gdy wszedłem do sypialni, Bella zbierała z podłogi resztki lampki nocnej. Już wiem, co ucierpiało.
- Daj, ja to zrobię. - Powiedziałem kucając przy niej.
- Okej.
- Myślałem ...
- Że będę się nad sobą użalała, płakała i marudziła. Nie. Muszę być silna. Nie pozwolę, żeby Edward - tu głos się jej załamał. - On nie zmieni mojego życia w piekło. Raz mu się udało, ale nigdy więcej. Przemyślałam sobie to wszystko i myślę, że jeśli tylko będziesz przy mnie, dam radę. - Wrzuciłem odłamki szkła do kosza, który stał przy biurku i podszedłem do Belli, przytulając ją.
- Zawszę będę przy tobie, Bello. Jesteś najwspanialszą kobietą jaką znam. Kocham cię!
- Kocham cię! - Odpowiedziała i zaczęła mnie całować. Inaczej niż zawsze. Zachłanniej. Tak, jakby to miał być nasz ostatni pocałunek.
- Bello... - Wyszeptałem cicho, gdy się od siebie oderwaliśmy. Oboje ciężko dyszeliśmy.
- Chodźmy lepiej spać, Jake. - Powiedziała, cmoknęła mnie w policzek i położyła się na łóżku,  a ja stałem zszokowany na środku pokoju.
- Przyjdziesz tu do mnie?- Zapytała, klepiąc ręką miejsce obok siebie.
- Tak, tak. Chodźmy spać. - Odpowiedziałem, kładąc się koło niej. Nie odzywaliśmy się więcej. Pogrążeni w własnych myślach, zasnęliśmy.

Bella.
Jeszcze nie wiem kogo, ale kogoś na pewno zaraz uduszę. Szarpnęłam Jacoba za ramię, żeby się obudził, a ten zerwał się na równe nogi.
- Co się stało, kochanie? Miałaś może zły sen?!
- Uspokój się i zejdź na dół. Ktoś się do nas dobija. -
- Kto normalny składa wizyty o szóstej rano? - Zapytał Jake, ubierając się.
- Nie mam pojęcia, ale jak się dowiem to go zabiję. W ogóle się nie wyspałam. - Odpowiedziałam, zakładając szlafrok. To była ciężka noc. Dowiedziałam się, że mój były chłopak, który mnie zranił, jest wampirem, a do tego mieszka w Forks. Udawałam przed Jacobem, że wszystko gra, żeby się nie martwił, a tak naprawdę miałam ochotę usiąść w kącie i płakać jak mała dziewczynka.
- Idziesz ze mną?
- Chodźmy. - Odpowiedziałam, łapiąc Jacoba za rękę. Zeszliśmy na dół i otworzyliśmy drzwi.
- Tata?! Co ty tu robisz o tej godzinie?
- Renee napisała mi, że Edward wrócił. Zobaczyłem dopiero jak się obudziłem i od razu wsiadłem do wozu. Bello jak się czujesz? Wszystko w porządku? Tak się martwiłem...
- Najlepiej nie jest, ale jakoś się trzymam. Nie chcę o tym rozmawiać. - Widziałam, jak Charlie wpatrywał się w Jacoba, szukając potwierdzenia moich słów. Gdy Jake kiwnął głową, Charlie wzruszył ramionami i wszedł do środka.
- Obudziłem was?
- No tak trochę... - Powiedział Jacob, uciekając wzrokiem w bok. Nie wiedziałam dla czego.
- Przepraszam. Musiałem się upewnić, że Bella się ... Że wszystko okej.
- Że Bella się nie załamie? Nie rozumiem dlaczego wszyscy od razu spodziewali się, że będzie jak kiedyś... - Pod koniec głos mi się załamał. Zamrugałam kilkakrotnie, żeby z moich oczu nie popłynęły łzy. Dlaczego oni mi to utrudniają. I tak już jest mi ciężko, a ich ciągłe gadanie o tym i pytania o mój stan, dobijają mnie. Jeszcze trochę i zacznę krzyczeć, żeby się nie udusić. Tak. Chciałabym usiąść, popłakać, powspominać, ale staram się być silna dla nich wszystkich. Uczucia, które próbuję zatrzymać dla siebie, duszą mnie.
- Przepraszam. Pójdę już. Dziś poniedziałek. Spóźnię się do pracy.
- Odprowadzę cię, Charlie. - Powiedział Jake i poszedł za tatą do drzwi, a ja zostałam w salonie. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Od razu ją wytarłam, żeby Jake jej nie zauważył. 
- Pojechał.
- To dobrze. Nie chcę, żeby się o mnie martwił. Jake mógłbyś nie wspominać już o tym co się stało? Niech nasze życie toczy się jak wcześniej.
- Jeśli tego chcesz. Pójdę zrobić coś na śniadanie, a ty idź się ubierz.
- Okej. Zrób więcej. Obudzę Renee i Phila. O 11 mają samolot.
- Już jadą?
- Niestety. - Odpowiedziałam i poszłam się ubrać. Gdy byłam już gotowa, poszłam obudzić mamę i Phila. Stanęłam przed drzwiami i zapukałam. Nic. Zapukałam głośniej.
- Proszę!
- To ja - powiedziałam, wchodząc cicho. - Jacob zrobił śniadanie.
- Już schodzimy, kochanie.
- O dziesiątej, Jake odwiezie was na lotnisko.
- Jesteś pewna, że mogę jechać?
- Oczywiście. Nie wyganiam cię. Wiecie, że ten dom jest też waszym domem, ale chcę żebyśmy udawali, że nic się nie stało.
- No dobrze. Zaraz zejdziemy na śniadanie.
- Okej. - Odpowiedziałam i zeszłam na dół. Jacob kończył smażyć jajecznicę. Usiadłam ospale przy stole i obserwowałam jak się krząta. Zauważyłam, że co jakiś czas zerkał na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Muszę sobie znaleźć jakąś pracę.
- Chcesz pracować?
- Muszę zająć czymś myśli, a poza tym potrzebujemy pieniędzy.
- Jak uważasz.
- Myślałeś może o dacie ślubu?
- Nie, ale chciałbym żeby był jak najszybciej.
- Trzeba wszystko zorganizować. Poproszę Emliy i Leah o pomoc. Mamy kwiecień. Myślę, że jak się od razu weźmiemy do roboty zdążymy do lipca. Jak myślisz?
- Lipiec jest moim ulubionym miesiącem. Myślę, że będzie wspaniale. Już się nie mogę doczekać , Bello..
- Tak. Ja też. -Powiedziałam i westchnęłam.
- Nie cieszysz się?
- Nie, nie. Cieszę, ale zrozum...  Jestem zmęczona i myślę nad tym wszystkim co się stało. Wiem, że kazałam wam o tym nie mówić, a sama zaczęłam temat, ale nie mam już siły udawać, że nic mi nie jest. Przynajmniej przy tobie.
- Bells, wiesz, że cię kocham. Zawsze możesz na mnie liczyć  i  nie musisz przede mną udawać twardej. Uparta jesteś, wiesz?
- Wiem. Przytul mnie, proszę.
- Moja Bells. No chodź tu! - Powiedział i rozłożył ręce. Wtuliłam się w niego, wdychając jego zapach.
- Chciałabym, żeby wszystko było dobrze.
- Obiecuję ci, że tak będzie. Nawet nie odczujesz jego obecności.
- Mam nadzieję... - Odpowiedziałam, wtulając się w niego mocniej.
- Aż miło na nich popatrzeć, prawda?
- Zgadzam się z tobą, kochanie. My też się tak kiedyś zachowywaliśmy. Ślub  wszystko zmieni,  Jake. Pamiętaj.
- Nie strasz ich Phill. Córeczko po ślubie jest jeszcze lepiej.
- Z Jacobem jest mi dobrze bez ślubu i myślę, że po ślubie będzie mi z nim jeszcze lepiej. Kocham go.
- A ja kocham ją. - Powiedział Jake i uśmiechnął się do mnie. Mama z Philem usiedli do stołu, a ja i Jake wymknęliśmy się na spacer.
- To jak? Masz ochotę na przejażdżkę?
- Jak ja dawno nie jeździłam na twoim grzbiecie.
- No to masz okazję.
- A zabierzesz mnie na naszą polankę?
- Tak. Pobiegniemy granicą.
- Granicą?
- Pakt.
- Ach, no tak. Zapomniałam o granicy. Dobra. To idź się zmień.
- Zaraz wracam. - Powiedział, cmoknął mnie w policzek i już po chwili stał przede mną ogromny wilk.
- Moje kochane psisko. - Powiedziałam i podrapałam go za uchem, a Jacob zaśmiał się, co zabrzmiało jak szczekanie.  Położył się, żebym na niego wsiadła. Gdy byłam już na jego grzbiecie, podniósł się gwałtownie, a ja krzyknęłam jak jakaś dziewczynka. Jake ponownie się zaśmiał i zaczął biec. Biegł z taką prędkością, że wszystko zlewało się w jeden wielki tunel. Wiatr rozwiewał mi włosy. Uśmiechałam się szeroko. Już zapomniałam jakie to jest fajne. Nagle Jacob gwałtownie się zatrzymał. Byliśmy na granicy, którą był strumyk, przepływający przez las, a po drugiej stronie stały trzy wampirzyce. Na ich widok każda dziewczyna nabawiłaby się kompleksów.
- Jake! - Krzyknęłam panicznie i pociągnęłam go za sierść, żeby zaczął biec dalej. Wystraszyłam się tych wampirzyc, ale gorzej bałam się tego, że zaraz pojawi się z nimi Edward. Jacob zatrzymał się dopiero na polanie. Zeszłam z jego grzbietu i zszokowana usiadłam na ziemi. Jacob wszedł w krzaki i już po chwili wrócił w postaci człowieka.
- Nic ci nie jest? Przestraszyłaś się?
- Tak. Trochę. Bardzo. Przytul mnie.
- Przepraszam. Nie powinienem się zatrzymywać. Zaskoczyły mnie. - Powiedział, przytulając mnie.
- Nic się nie stało. Bardziej bałam się tego, że tam będzie Edward.
- Nie myśl o nim, kochanie. - Powiedział, całując mnie w czoło.
- Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.
- Wracamy do domu?
Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Była dopiero ósma.
- Posiedźmy tu z pół godzinki. Wiesz jak lubię siedzieć na tej polanie.
- Skoro chcesz.
-Chcę.
- Wieczorem jest ognisko plemienne. Pójdziemy?
- Tak. Pójdziemy.
- Jesteś smutna. - Nie było to pytanie, ale i tak odpowiedziałam.
- Tak. Nie chcę być.
- Masz prawo być smutna, ale ja zrobię wszystko, żebyś taka nie była. - Powiedział, uśmiechnął się i zaczął mnie gilgotać. Zaczęłam się śmiać i krzyczeć. Próbowałam wyrwać się z uścisku Jacoba, ale jego zacisnęły się wokół mnie jak łańcuchy.
- Jake! - Wykrzyknęłam pomiędzy atakami śmiechu, od którego bolał mnie już brzuch.
- Co? - Zapytał, przerywając łaskotanie.
- Starczy już... - Powiedziałam. Sapałam ciężko jakbym przed chwilą przebiegła maraton.
- Nie będziesz się już smucić? Bo jeśli tak...
- Nie! Nie będę. Musimy już wracać.
- Jak sobie moja pani życzy. Zaraz wracam. - I już po chwili zginął w krzakach, żeby pojawić się w postaci wilka. Wdrapałam się na jego grzbiet, podrapałam za uchem i złapałam mocno sierść, żeby nie spaść. Już po chwili wiatr rozwiewał mi włosy, a ja śmiałam się w głos jak mała dziewczynka.
                                                                            
(10.30 - lotnisko)

- Będę za tobą tęsknić, córeczko.
- Ja za tobą też, mamo. Za tobą i Philem.
- Chodź tu do mnie. - Powiedziała mama, przytulając mnie.
- Niedłógo znów się zobaczymy.
- Tak. Osobiście obiecuję, że za miesiąc to my do was przylecimy.
- Trzymam cię za słowo Jacob.
- Do zobaczenia Phil. - Powiedziałam, przytulając go.
- Trzymaj się mała.  Będę na was czekał.
- Jacob, obiecaj mi, że będziesz się nią zajmował.
- Tak dobrze jak tylko potrafię, Renee.
- Musicie już iść. - Powiedziałam, łapiąc Jacoba za rękę i wtulając się w niego.
- Ten czas tak szybko leci. Do zobaczenia. Pa, pa!
- Pa! ... Poszli sobie, Jake. - Powiedziałam, a z moich oczu pociekły łzy.
- Nie płacz, Bello. Niedłógo znów się zobaczycie.
- Tak. Wiem. Wracajmy już do domu. - Powiedziałam, wydmuchując nos w chusteczkę.
- Chodź. - Powiedział, obejmując mnie i prowadząc w stronę wyjścia.
- Dziękuję. - Powiedziałam, kiedy Jacob otworzył mi drzwi do samochodu. Wsiadł do samochodu i wyruszyliśmy.
- Jake?
- Tak, kochanie?
- Wataha wie, że Edward wrócił? - Mój głos był cichy i smutny.
- Nie. Wiesz, że będę musiał im dzisiaj powiedzieć?
Nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam potakująco głową. Przez resztę drogi żadne z nas nie odezwało się nawet słowem.


Wieczór - perspektywa Jacoba.

- Bello, pośpiesz się!- Już pół godziny siedzę w samochodzie i czekam na Belle. Moja ukochana jak zwykle nie wiedziała w co się ubrać.
- Już jestem. Przepraszam. Możemy jechać.
- Nareszcie. Nie rozumiem dlaczego to zajęło ci tak dużo czasu. Jedziemy tylko na ognisko.
- Ognisko czy nie, trzeba jakoś wyglądać.
- Widzę, że masz lepszy humor.
- Nie do końca. Po prostu nie chcę psuć wszystkim humoru, więc chociaż staram się nie wyglądać jakbym była w totalnej rozsypce.
- A jesteś w totalnej rozsypce?
- Nie wiem. Czuje się okropnie, ale nie tak do końca. Boje się, że przez niego moje życie ponownie zamieni się w koszmar, ale wiem, że teraz mam ciebie i zawsze mi pomożesz. W sumie nie wiem jak się tak do końca czuję. Trochę pogmatwane, no nie?
- Nie. Masz prawo być zagubiona.
- Może i masz rację. Wiesz, myślę, że te ognisko dobrze mi zrobi.
- Tak. Oderwiesz się choć na chwilę od tych ponurych myśli. Zaraz będziemy na miejscu.

- Bella! Jacob! Dobrze, że już jesteście. Musimy wam kogoś przedstawić.
- Kogo? - Zapytaliśmy równocześnie.
- To Natalie. Kuzynka Leah i Setha. Nasz najnowszy nabytek.
- Cześć. - Dziewczyna pomachała nam, uśmiechając się wesoło. Miała krótkie, kruczoczarne włosy i drobną figurę. Gdy się uśmiechała, przypominała mi elfa.
- Hej. Jestem Jacob, a to moja narzeczona, Bella.
- Bardzo mi miło.
- Mi także.
- Dołączyłaś do sfory?
- Tak. Jestem drugą wilczycą w tej sforze. To wszystko jest dal mnie takie dziwne i nowe.
- Wiem coś o tym. Uwierz mi, że z czasem się przyzwyczaisz. - Powiedziałam, siadając obok Natalie i przytulając się do Jacoba.
- Taką mam nadzieję.
- Nati będzie teraz z nami mieszkała.
- Jak to się stało, że przeszła przemianę?
- Przecież wiesz jak to działa.
- Niby tak, ale...
- Dziewczyna przyjechała w nieodpowiednim czasie. W Forks pojawiły się wampiry i bum. Przemiana gotowa.
- Billy! Jak miło cię widzieć.
- Ciebie również Bello.
- Hej! - Jacob próbował przekrzyczeć całą watahę co było naprawdę trudne. Wszyscy krzyczeli, rozmawiali i śmiali się. Też chciałabym być taka wesoła, a nie tylko taką udawać. Gdy wszyscy ucichli i spojrzeli na Jacoba, ten zaczął opowiadać.
- Jak wiecie w Forks pojawiły się wampiry. Ich rodzina się zwiększyła. Niestety jednym z wampirów, który do nich dołączył jest Edward. - Gdy wypowiedział te imię cała się skuliłam. Czułam na sobie wzrok wszystkich zebranych, słyszałam jak wciągają powietrze.
- Ten Edward? - Zapytała wstrząśnięta Emily. Pokiwałam lekko głową. Czułam, że do moich oczu napływają łzy.
- Wszyscy oprócz Natalie wiemy co ten Dupek zrobił mojej Belli. Dowiedzieliśmy się dopiero wczoraj. Przypadkiem znalazłem stare zdjęcie, na którym był właśnie on. Przyrzekam, że gdyby nie pakt, zabiłbym pijawkę! - Z każdym słowem głos Jacoba stawał się głośniejszy. Gdy skończył, usiadł i przytulił mnie mocno. Wszyscy zaczęli mnie pocieszać, a ja kiwałam potakująco głową i uśmiechałam się smutno. Cały czas walczyłam z napływającymi łzami.
- Dziękuję, że się o mnie martwicie, ale proszę was o to, żebyście zachowywali się tak jak dotąd. Niech ten fakt nie zmienia waszego zachowania w stosunku do mnie. Jakbyście cały czas mnie pocieszali, czułabym się jeszcze gorzej. - Mój głos był cichy i zachrypnięty.
- Skoro Bella o to prosi, zachowujmy się tak jak wcześniej. Usiądźcie wszyscy. Zaraz zaczynam.
- Dziękuję co Billy.
- Nie ma za co. Jesteś moją rodziną i kocham cię jak rodzoną córkę. Zawsze możesz na mnie liczyć. -Powiedział Billy i zaczął opowiadać plemienne legendy. Słyszałam je już setki razy, ale za każdym razem wydawały mi się coraz ciekawsze. Przy tych opowieściach całkowicie zapomniałam o całym świecie. Tak było i tym razem. Słuchałam głosu Billy' ego, wtulona w Jacoba.

_______________________________________________

I oto kolejny rozdział powierzam w wasze ręce. Liczę na szczere opinie. Negatywne czy pozytywne.
Informacje o nowych rozdziałach na waszych blogach zostawiajcie  w zakładce - spam - .
Przepraszam za wszelkiego rodzaju błędy, które wyłapiecie. xD 
To chyba tyle... ? ;D
Pozdrawiam ; **. !!!
Marta ...