sobota, 20 grudnia 2014

Pytanie

Hej, hej, hello!

Jak tam przygotowania do świąt : sprzątanie, gotowanie, kupowanie prezentów? Urwanie głowy, prawda? Ale w końcu w środę WIGILIA <3 !  Jak spędzacie święta i co chcecie dostać od Mikołaja?

 A teraz do rzeczy :) Mam pytanie. Gdybym założyła bloga (nie o ZMIERZCHU) z historią wymyśloną przeze mnie (magia i inne sprawy, wątek miłosny no i wiele innych), czy znalazłby się ktoś, kto by to czytał?

Czekam na odpowiedzi! :) I nie zapomnijcie pochwalić się prezentami  i tym, jak spędzacie święta :)

Wesołych bombek, złotych trąbek,
anielskiego włosia i pieczeni z łosia.
Makowca z Sosnowca, rolady z szuflady
i udanej Pasterki bez żadnej usterki.

Wesołych Świąt Kochani!

Marta. 

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 16

Perspektywa Jacoba.

Całą noc myślałem nad tym, co jej powiem, a teraz kiedy wyszedł od niej lekarz i powiedział mi, że wszystko z nią dobrze, już się obudziła i mogę do niej wejść, w głowie mam pustkę. Jak mam przekazać jej, że straciła dziecko, o którym nawet nie miała pojęcia? Jak ona to przyjmie? Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem drzwi. Leżała na łóżku i patrzała w sufit. Podszedłem do niej powoli, usiadłem na krześle i złapałem jej dłoń. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Bello... .
- Ja wiem, Jacob - powiedziała, a po jej policzkach popłynęły pojedyncze łzy. Otarła je szybko i ścisnęła moją dłoń. - Lekarz mi dzisiaj powiedział.
- Tak mi przykro.
- Mi też, ale musimy żyć dalej. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale nie mogę teraz się załamywać. Ty też, Jacob. Musisz być silny. Dla nas.
- Kocham cię, Bello.
- Ja ciebie też Jacob.
- Jak się czujesz?
- Fizycznie, dobrze, a psychicznie... . Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona tym wszystkim.
-  Jesteś bardzo dzielna, Bello - powiedziałem. Bella w swoim krótkim życiu już tyle przeszła. Ciągle na jej drodze pojawiały się nowe przeszkody, a ona pokonywała je i żyła dalej.
- Co ze ślubem, Jake?
- Przełożymy.
- Dlaczego? Lekarz powiedział, że jeśli do popołudnia nic mi nie będzie to jeszcze dzisiaj stąd wyjdę, a wszystko jest już zorganizowane. Goście zaproszeni. No wszystko... .
- A czujesz się na siłach?
- Tak. Niczego bardziej nie pragnę niż tego, żeby w końcu zostać panią Black.
- Jeśli tak mówisz, to za dwa dni będziesz już moją żoną - powiedziałem i pocałowałem ją w policzek. Moja piękna, dzielna, kochana i urocza Bella. - Wiesz... . Jesteś całym moim życiem. Kocham cię.
- A ty moim, Jacob. Kocham cię.
- Hej, nie przeszkadzam? - Do sali weszła Emily.
- Nie. No coś ty. Wchodź.
- To ja was zostawię - powiedziałem, pocałowałem Belle w czoło i wyszedłem.

Perspektywa Belli.

Jacob wyszedł, a Emily usiadła na krześle obok mojego łóżka. Spojrzałam na nią i na jej widoczny już brzuszek. Łzy same pociekły mi po policzkach. Jak mogłam nie zauważyć, że jestem w ciąży? Jak?
- Ej, co się dzieje? Nie płacz.
- Powiedzieli ci? - Zapytałam, wycierając łzy.
- Nie. Sam nie chciał mnie martwić, a z Jacobem się nie widziałam. Co jest? Jesteś chora? Bello?
- Nie, nie. Nie jestem chora. Byłam w ciąży Emily.
- W ciąży? Ale przeciceż... .
- Nie wiedziałam. Jak mogłam się nie zorientować. Teraz moje dziecko nie żyje. Przeze mnie.
Już nawet nie próbowałam powstrzymywać łez. Przy Jacobie musiałam być silna. Wiedziałam, co by zrobił, gdyby zobaczył mnie w takim stanie. Odwołałby ślub i nie spuszczałby mnie z oka. Emily, jej mogłam powiedzieć, wypłakać się.
- Nie mów tak. Nie obwiniaj się. Bello, nie płacz. Mogłaś się nie zorientować. Może po prostu nie miałaś objawów.
- Miałam. Zaczęłam więcej jeść, ciągle byłam zmęczona, a poza tym, nie miałam miesiączek. Ale dlaczego dotarły one do mnie dopiero teraz? Dlaczego?
- Byłaś zabiegana. Ślub, a później ta choroba. Miałaś prawo nie zauważyć. Ja też zorientowałam się dopiero po pierwszym miesiącu.
- Ale ty się zorientowałaś.
- Och, Bello - powiedziała i przytuliła mnie. Trwałyśmy w tej pozie dopóki się nie uspokoiłam. Otarłam łzy z policzków i odetchnęłam głęboko.
- Okej. Już dobrze. Muszę być silna. Muszę dać radę.
- Wierzę w ciebie. A jak ty się czujesz?
- Fizycznie dobrze. Jestem tylko trochę obolała. Lekarze powiedzieli, że jeśli nic mi nie będzie to jeszcze dzisiaj stąd wyjdę.
- To dobrze.
- A ty jak się czujesz? Jesteś pewnie zmęczona. Wczoraj na pewno dałyśmy ci popalić.
- Wszystko okej. Wcale nie byłyście takie nieznośne.
- A jak tam dziewczyny?
- Z tego co wiem, to Rachel i Leah jeszcze śpią, a Renee już tu jedzie.
- Już słyszę jej płacz i panikowanie.
- Martwi się o ciebie.
- Wiem, wiem. Tylko, że nie ma powodów.
- Matka zawsze znajdzie powód żeby martwić się o swoje dziecko.
- No cóż. Ja chyba nigdy tego nie doświadczę.
- Bello, dlaczego tak mówisz? Przecież to, co się stało nie sprawi, że już nigdy nie będziesz miała dziecka. Ty z Jacobem dorobicie się jeszcze gromadki takich maluchów. Zobaczysz.
- Taa. Nie mów nikomu, że poroniłam, proszę. I przekaż to Samowi. Jak najszybciej.
- Bella?! Boże! Kochanie! Jak ty się czujesz?! - Do sali wpadła Renee. Przytuliła mnie tak, że brakło mi tchu.
- Mamo, spokojnie. Już dobrze. Udusisz mnie zaraz.
- Przepraszam. Nie chciałam. Na pewno dobrze się czujesz? Potrzebujesz czego? Może jesteś głodna?
- Nie. Mam wszystko czego mi trzeba. I tak. Na pewno wszystko okej. Uspokój się mamo.
- Jak mam być spokojna, kiedy moja córka leży w szpitalu. A tak w ogóle, co ci dolega? Nikt nie chciał mi powiedzieć, a nie mogłam znaleźć lekarza.
- Renee... . Bella... - Emily chciała jej wszystko wytłumaczyć, ale jej przerwałam. Nie chciałam żeby mama wiedziała. Na pewno przeżyłaby to gorzej ode mnie. Cieszę się, że nikt jej jeszcze nie powiedział.
- Po prostu źle się w nocy poczułam. Zasłabłam. Nic takiego. Dzisiaj jeszcze stąd wyjdę.
- Bogu dzięki. Przecież ślub... - Cała Renee. Roztrzepana jak zawsze. Przez chwilę się martwi, a chwilę później już zmienia temat i zapomina o całym świecie.

- dwa dni później -

Perspektywa Belli.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Strasznie tu gorąco. A może nie. Może po prostu to z tych nerwów. Ale czym ja się denerwuję. Przecież jestem pewna swojego wyboru. Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Dziewczyny od razu się mną zajęły, narzekając, że brałam najdłuższy prysznic w życiu, a czasu jest coraz mniej. Jedna mnie malowała, druga czesała, trzecia biegała wkoło i wszystko przygotowywała. Kwiaty, suknie i te inne duperele. Każda coś do mnie mówiła, ale ja byłam nieobecna. Albo im przytakiwałam, albo po prostu się nie odzywałam. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie stresowałam. W głowie miałam same najgorsze scenariusze. A to Jacob się rozmyśli, a to przewrócę się w drodze do ołtarza.
- Bello - Emily machała mi ręką przed twarzą. - Musisz założyć suknię. Wstań.
- Och... . Już wstaje - powiedziałam i wykonałam jej polecenie.
- Suknia jest nowa, kolczyki stare, piękne i z niebieskimi dodatkami, a to będzie pożyczone - powiedziała, wręczając mi cieniutką podwiązkę. - Jesteś już gotowa. Zobacz.
Odwróciła mnie w stronę lustra. Zaniemówiłam. Przede mną stała piękna, wysoka kobieta w cudownej białej sukni, która idealnie dopasowywała się do jej ciała. Jej twarz była idealna, a uczesanie skromne, ale śliczne. Nie wierzyłam, że to ja dopóki dziewczyna z lustra nie podniosła ręki do ust tak jak ja.
- I jak?
- Wy... . Jesteście genialne dziewczyny.
- Wiemy - odpowiedziały wszystkie trzy naraz.
- A teraz to my idziemy się ubrać, a ty poczekasz tu na nas. Okej?
- Sama? Ale... . Nie mogę zostać sama bo wpadnę w panikę.
- Nie wpadniesz. Kochana, jesteś już dużą dziewczynką.
- Za dziesięć minut wrócimy - powiedziała Rachel i wyszły. Wyszły, a ja zostałam sama. Sama ze swoimi myślami. To już dzisiaj. Za kilka minut zmienię swój stan cywilny, zostanę żoną Jacoba. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Czy tego chcę? Wręcz pragnę. To dlaczego się tak denerwuję? Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem, odliczać od stu do jednego, a później od jednego do stu. W końcu przyszły dziewczyny, a z nimi Charlie.Wyglądał naprawdę wspaniale.
- Kochanie, ślicznie wyglądasz - powiedział. W jego oczach zobaczyłam łzy.
- Tato, tylko nie to. Proszę, nie rozklejaj się.
- Nie będę - powiedział i otarł dyskretnie jedną łzę, która spłynęła mu po policzku. Uśmiechnął się i przytulił mnie mocno.
- Dobra! Koniec tych czułości. Bello, już czas.
- Och... .
- Tutaj masz kwiaty. Najpierw idziemy my, a ty i Charlie liczycie do piętnastu i idziecie za nami - poinformowała mnie Emily, kiedy szliśmy do wyjścia, do ogrodu. Ślub miał się odbyć na świeżym powietrzu i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nasz ogród jest taki wielki. Salon, z którego na dzień dzisiejszy wyniesiono wszystkie meble był miejscem, z którego wychodziliśmy. Do ołtarza prowadził długi, czerwony dywan, a po jego bokach stały rzędy zapełnionych przez gości krzeseł. Wszędzie było pełno kwiatów i lampek. Tylko tyle udało mi się do tej pory zobaczyć, ponieważ wystrojem zajmowały się moje druhny i nie pozwoliły mi obejrzeć niczego dopóki nie będę szła w stronę ołtarza. Emily ustawiła dziewczyny.  Ona szła na przodzie, a krok za nią, po jej bokach, dziewczyny.  Usłyszałam pierwsze nuty marszu Mendelsona. Emily, Leah i Rachel ruszyły, a ja w myślach policzyłam do piętnastu.
- Gotowa? - Szepnął Charlie, ściskając moją rękę.
Głęboki wdech i wydech.
- Tak.
Ruszyliśmy. Głowy wszystkich zostały zwrócone w moją stronę. Słońce powoli zachodziło, a świecące lampki dodawały uroku i wprowadzały w niesamowitą atmosferę. Ołtarzyk, który przygotowały moje druhny był piękny.
Z góry zwisały girlandy pięknych kwiatów. Jednak mnie oprócz tego wszystkiego interesował tylko Jacob. Jacob, który stał i z uśmiechem tak wielkim i prawdziwym czekał aż do niego dołączę. Gdybym tylko mogła, puściłabym Charliego i zaczęła biec do ołtarza.
Jeden krok. Drugi. Trzeci. Jeszcze parę i dojdę do celu, złapię go za rękę i przysięgnę bezgraniczną miłość.
Stoi tam i czeka na mnie z taką wielką miłością w oczach. Ubrany w czarny smoking, który doskonale podkreśla jego wysportowaną sylwetkę. Ostatnie dwa kroki... .
- Jesteś pewna?
- Jak niczego innego w życiu, tato.
Drżącymi rękoma zdjął mi welon z twarzy, ucałował mój policzek i oddał moją rękę Jacobowi, a ten szarmancko ją pocałował i uśmiechnął się zniewalająco. Odwróciliśmy się w stronę pastora, który zaczął swój monolog.
- Panie i panowie! Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć tych oto młodych ludzi świętym węzłem małżeńskim. Jeśli jest ktoś, kto zna powód, dla którego ta dwójka nie może się pobrać, niech odezwie się teraz lub zamilknie na zawsze - chwila zdenerwowania. Nikt się nie odezwał.
- A więc zaczynajmy. Małżeństwo to związek dwojga dorosłych ludzi. Podejmując tak ważny krok w naszym życiu musimy być pewni swojej decyzji. Jest to poczucie bezpieczeństwa, obdarzenie siebie nawzajem bezgraniczną miłością, bycie ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie... Jest to przede wszystkim przypieczętowanie miłości, którą siebie darzycie. Czy ty Isabello Swan i Jacobie Black jesteście gotowi przysiąc sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską w obecności świadków i Boga?
- Tak. Ja Jacob, biorę ciebie Isabello za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przyrzekam, że zawsze będę z tobą. W zdrowiu i chorobie, w radości i smutku. Nigdy cię nie opuszczę.
- Tak. Ja Isabella biorę ciebie Jacobie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przyrzekam, że zawsze będę z tobą. W zdrowiu i chorobie, w radości i smutku. Nigdy cię nie opuszczę.
- Kocham cię.
- Kocham cię.
Sam podał nam obrączki, które założyliśmy sobie na palce
- Od teraz jesteście małżeństwem. Możecie się pocałować!
 Jacob ujął moją twarz w dłonie i złożył na mych ustach słodki, namiętny pocałunek, w którym przekazał mi całą swoją miłość. Dla mnie nie liczyło się teraz nic. Ani wiwatujący goście, ani przyjemny wiaterek, który owinął nasze ciała, ani śliczny zachód słońca za nami. Dla mnie liczył się tylko on i miłość, która nas złączyła. Od teraz już zawsze będziemy razem. Dopóki śmierć nas nie rozłączy i jeszcze dłużej... .

Dziewczyny wszystko zorganizowały tak, że cała ceremonia szybko przeszła w zabawę. Na początku przyjęliśmy z Jacobem liczne życzenia i gratulacje, następnie ci co chcieli, wygłosili przemowy i wzniesiono pierwszy toast za nowe małżeństwo. Teraz, kiedy idę z Jacobem na środek parkietu żeby zatańczyć symboliczny pierwszy taniec, w głowie ciągle mam słowa jego przemowy.
Dzisiejszy dzień jest dla mnie najszczęśliwszym dniem w ciągu całego mojego dotychczasowego życia. Najpiękniejsza kobieta, którą znam została moją żoną. Bello, chciałbym ci z tego miejsca podziękować. Za to, że obdarzyłaś mnie miłością i zaufaniem, za to, że mogę dzisiaj tutaj z tobą być, za to, że po prostu jesteś. Nie wiem czy znajdę odpowiednie słowa by powiedzieć ci jak bardzo cię kocham. Jesteś całym moim światem, powietrzem, którym oddycham, sercem, bez którego nie mógłbym żyć. Jesteś dla mnie wszystkim i nie wiem, co bym zrobił, gdybym któregoś dnia cię stracił. Kocham cię teraz i będę kochał do końca swojego życia.
Wzruszył mnie tymi słowami. I to bardzo. Dobrze, że dziewczyny zadbały o wodoodporny makijaż. Weszliśmy na środek parkietu. Jacob okręcił mnie i zaczęliśmy tańczyć. W ramionach Jacoba czułam się taka bezpieczna i kochana.
- Mówiłem ci już, że wyglądasz cudownie?
- Tylko raz, może dwa. Ale zawsze miło usłyszeć.
- Wyglądasz cudownie, Bello. Tak bardzo się cieszę, że zostałaś moją żoną.
- Też się cieszę. Twoja przemowa... . Była piękna.
- Mówiłem to, co czuję.
- Kocham cię. Tak bardzo cię kocham - powiedziałam i wtuliłam się w niego. Rozbrzmiały ostatnie dźwięki piosenki. Jacob wziął mnie na ręce, okręcił się i pocałował słodko. Rozbrzmiały brawa i okrzyki gości. Muzyka zmieniła się i wszyscy zaczęli tańczyć. Było wspaniale. Tak jak sobie wymarzyłam. Zatańczyłam chyba z każdym, aż w końcu wróciłam w ramiona Jacoba. Przyszła pora na tort, później rzucałam bukietem, który złapała Rachel. Może Paul w końcu zmądrzeje i oświadczy się jej. Czas leciał szybko, ale przyjemnie. Gdy dochodziła trzecia nad ranem dziewczyny zabrały mnie do domu żebym się przebrała. Nie mówiły po co, a ja nie protestowałam. Po chwili byłam ubrana w śliczną, białą, ale krótką sukienkę. Moje włosy luźno opadały na ramiona, a niewygodne, białe szpilki zastąpiły moje ulubione czarne pantofle.
- No dobra. Jestem już przebrana i w ogóle, a teraz powiedzcie mi w końcu jaki był powód ściągnięcia mnie tu i przebrania. 
- Za dwie godziny masz samolot. Podróż poślubna zorganizowana przez Jacoba. Niespodzianka - powiedziała Emily, przytulając mnie.
- Co? Ale jaka podróż? Gdzie? Przecież ja nawet nie jestem spakowana.
- Gdzie to ci nie powiemy, a jeśli chodzi o pakowanie... . Wasze walizki są już w bagażniku. Nie ma za co.
- Dziewczyny, jesteście kochane - powiedziałam i je przytuliła. - Ten dzień był cudowny. Wy jesteście wspaniałe!
- Wiemy! - Krzyknęły wszystkie trzy.
- Eghm... . Mogę? - Mama stała w drzwiach łazienki i uśmiechała się smutno.
- Co się stało?
- Moja mała córeczka dorosła - powiedziała i się rozpłakała.
- Mamo, nie płacz. Nadal jestem twoją córką.
- Ale już mnie nie potrzebujesz. Założyłaś swoją rodzinę, wyjeżdżasz gdzieś ze swoim mężem i nawet nie wiem gdzie, bo nikt nie chciał mi powiedzieć. Teraz na pewno nawet nie będziesz pamiętała żeby zadzwonić. A do tego wszystkiego nie mam nawet chusteczek żeby otrzeć łzy - powiedziała i rozpłakała się na dobre.
- Mamusiu, ale ty jesteś mi bardzo potrzebna. Kocham cię i zawszę będę twoją małą córeczką. A tu masz chusteczki. - Przytuliłam ją i próbowałam uspokoić. - Nie płacz już.
- Obiecaj, że będziesz dzwoniła.
- Obiecuję. Kocham cię, mamo.
- Kocham cię, Bello.
- Bello, musisz już iść. Samolot.
- Idź, idź. Bo się spóźnicie.
- Jak tylko wrócimy, obiecuję, że tym razem to my was odwiedzimy i tak szybko się mnie nie pozbędziesz.
- Trzymam cię za słowo - powiedziała i kolejny raz mnie wyściskała. Wszystkie trzy wróciłyśmy na dół i odszukałam Jacoba.
- Nic mi nie powiedziałeś. Nikt nie pisnął ani słówkiem - powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Czyli wszystko poszło po mojej myśli. Niespodzianka, Kochanie. Gotowa?
- Tak. Tylko pożegnam się z tatą.
- Okej. Jest tam.
Podeszłam do Charliego i uściskałam go mocno.
- Bello, pamiętaj, że mój dom zawsze będzie twoim domem, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem tato. Kocham cię.
- Ja ciebie też córeczko. Wiem, że Jacob się tobą zajmie. Będzie ci z nim dobrze. Inaczej nie pozwoliłbym na ten ślub.
- Tak. Będzie mi z nim dobrze.
- Idź już. Bo spóźnisz się na samolot. W nieznanym kierunku.
- Będę tęsknić.
- Ja bardziej. Idź już, idź - powiedział. - Tylko nie zapomnij o staruszku i dzwoń od czasu do czasu! - Krzyknął, gdy już odchodziłam. Razem z Jacobem wyszliśmy z domu. Wszyscy zaczęli klaskać i gwizdać, rzucać ryżem. Wsiedliśmy do samochodu.
- Gotowa zacząć nowe życie?
- Z tobą zawsze - odpowiedziałam.


____________________________________________________
Kolejny rozdział za nami :) Czekam na opinie :) Mi niezbyt się podoba, ale to nic nowego :D :/
Wiecie, że 22 października minął już rok odkąd zaczęłam pisać historię Belli i Jacoba?
Czas leci tak szybko. Mijają dni, miesiące, lata... .
Pozdrawiam... <3
Marta.

czwartek, 9 października 2014

Rozdział 15

Perspektywa Belli.

To były chyba najgorsze trzy dni mojego życia. Ciągłe wymioty, ból brzucha, głowy, a do tego gorączka. I to jeszcze przed samym ślubem. Na szczęście był Jacob, moja mama i moje trzy najukochańsze druhny, które wszystkim się zajęły i wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Teraz nie pozostało nic innego jak tylko czekać na ten upragniony dzień. Uśmiechnęłam się i przeciągnęłam na łóżku. Spojrzałam na zegarek i uznałam, że czas już wstawać. Ile w końcu można leżeć w łóżku? Wyszłam po cichu z pokoju żeby nie obudzić Jacoba. On także był zmęczony. Nie spał nocami, opiekując się mną, a w dzień załatwiał wszystkie potrzebne sprawy i opiekował się sforą. Dzisiejsza noc była spokojna. Na szczęście jest już lepiej. Jestem jeszcze tylko zmęczona. Przygotowałam wszystkim śniadanie i poszłam się przygotować. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Byłam blada, miałam podkrążone oczy, wychudłam. Przez te trzy dni zjadłam miseczkę rosołu, co potem zwymiotowałam. Żyłam tylko na wodzie. Szybko doprowadziłam się do w miarę normalnego wyglądu i zeszłam na dół. Jacob już tam był.
- Cześć Kochanie - powiedział, przytulając mnie. - Jak się czujesz? Brałaś lekarstwa?
- Lepiej, lepiej. I tak brałam. Nie wiesz czy mama i Phil wstali.
- Tak. Zaraz powinni pojawić się na dole. Na pewno dobrze się już czujesz? Może jeszcze dzisiaj poleżysz.
- Nie. Jest dobrze. Muszę w końcu wstać z łóżka, a dzisiaj czuję się już na siłach.
- Wyspaliście się? - Zapytała mama wchodząc do kuchni. Zaraz po niej wszedł Phil, witając się z nami.
- Dzisiaj tak - odpowiedział Jacob, a ja posłałam mu przepraszające spojrzenie. - Dobrze, że Belli jest już lepiej. Martwiłem się o ciebie, Kochanie.
- Wiem, przepraszam, że przeze mnie byłeś zmęczony i niewyspany.
- Nawet mnie nie denerwuj. Przecież wiesz, że nie masz za co przepraszać. A teraz siadajmy do stołu.
- No dobrze. Smacznego - powiedziałam, siadając. Szybko zjedliśmy śniadanie i przenieśliśmy się do salonu.
- Jakie macie plany na dzisiejszy dzień?
- Nie mamy planów. A ty i Phil?
- Też nic konkretnego. Chociaż ja mam pomysł.
- Mamo, to nie byłabyś ty, gdybyś go nie miała. Więc?
- Ja, ty, Rachel, Leah i Emily jedziemy na zakupy i do spa. Wieczorem niespodzianka. A chłopaki zorganizują sobie męski dzień. Phil chce zebrać chłopaków i zabrać w baseball. Co wy na to?
- Ja jestem za - powiedziałam. - Jacob?
- Niech będzie. Pójdę zadzwonić do chłopaków i ich poinformować.
- A ja pójdę zadzwonić do dziewczyn i zacznę się ogarniać.
- Ja też pójdę się przygotować. Wystarczy ci pół godziny?
- Oczywiście. To co? Rozchodzimy się?
- Rozchodzimy.
Weszłam do naszej sypialni równo z Jacobem. Od razu udałam się do garderoby po coś do ubrania. Ubrałam się i umalowałam. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Gdy wyszłam z garderoby, Jacob siedział na łóżku.
- Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję - powiedziałam, całując go w policzek. - A ty na co czekasz?
- Na Phila. Dzwoniłem do chłopaków i zgodzili się. Dzwoniłaś do dziewczyn?
- Nie. Ale już to robię - powiedziałam i wyjęłam telefon z torebki. Emily odebrała już po pierwszym sygnale i tak jak myślałam, zgodziła się.
- Idę po Renee. Pa, pa. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Do zobaczenia wieczorem, Kochanie - powiedział. Pocałowałam go krótko i wyszłam z sypialni. Zapukałam do Renee. Usłyszałam ciche proszę i weszłam.
- Mamo, jestem już gotowa.
- Dobrze. Zaraz zejdę na dół.
- Okej. Zaczekam przy drzwiach - powiedziałam. - Phil, Jacob jest już gotowy i czeka na ciebie w naszej sypialni - dodałam jeszcze i zamknęłam za sobą drzwi. Zeszłam na dół, a chwilę później dołączyła do mnie mama.
- Masz już wszystko?
- Tak. Możemy jechać.
- No to jedziemy.

Perspektywa Jacoba

- Bello! Wróciłem! - Krzyknąłem, wchodząc do domu. Odwiesiłem kurtkę na miejsce i ruszyłem w stronę salonu, bo stamtąd dochodziły do mnie głosy dziewczyn. Chyba było im bardzo wesoło bo co chwilę wybuchały głośnym śmiechem. Jedna przekrzykiwała drugą. Wszedłem do salonu i aż złapałem się za głowę. Dziewczyny ledwo trzymały się na nogach, a na stole były pokaźne ilości alkoholu. No to ładnie się zabawiły.
- Jacob! Kochanie - Bella podeszła do mnie, wieszając mi się na szyi. - Tęskniłam za tobą!
- Przecież ty ledwo trzymasz się na nogach. Chodź, usiądź - pomogłem jej dojść do sofy i usadziłem ją na niej. - Myślę, że na dzisiaj wam starczy - powiedziałem, zabierając pozostały alkohol.
- Ale Jacob, ty musisz napić się z nami - powiedziała Rachel, podchodząc do mnie i próbując zabrać mi butelki.
- Nie, dziękuję. Usiądź lepiej. Emily?
- Na mnie nie patrz. Ja piłam tylko soczek - powiedziała dziewczyna, kładąc ręce na zaokrąglonym brzuszku.
- I pozwoliłaś doprowadzić się im do takiego stanu?
- Przegadały mnie. To był taki wieczór panieński Belli. Rachel, Leah i Renee to wymyśliły.
- Renee? A gdzie ona jest?
- Phil zabrał ją jakieś pół godziny wcześniej. Nie było z nią najlepiej.
- Och, przestańcie gadać. Lepiej się napijmy - krzyknęła Bella, wyjmując wino, które mieliśmy schowane w barku.
- Chociaż jedna dobrze gada! - Krzyknęła Leah, zabierając jej butelkę.
- O nie! Oddaj  i to!
- To sobie sięgnij - powiedziała, podnosząc butelkę w górę. Byłem od niej wyższy i bez trudu zabrałem butelkę. Wyniosłem wszystko do kuchni i zadzwoniłem po Setha i Paula. Ktoś musiał zabrać dziewczyny do domu, a ja musiałem zająć się Bellą. Gdy miałem już pewność, że chłopaki przyjadą po dziewczyny, wróciłem do salonu, gdzie wciąż było głośno od śmiechów i rozmów pań. Co chwilę musiałem którąś podtrzymywać lub podnosić. Raz z góry zszedł Phil sprawdzić, co dzieje się z dziewczynami, ale gdy zobaczył, że jestem, wrócił do Renee, która swoją drogą podobno nie miała się najlepiej. W końcu przyszli chłopacy, zabrali nietrzeźwe panie. Emily pojechała z Rachel i Paulem. Była bardzo zmęczona dzisiejszym dniem. Nie dziwię jej się. Musiała pilnować Rachel, Leah i Belli, kiedy te bawiły się w najlepsze. Zabrałem Bellę do naszej sypialni. Posadziłem na łóżku i pomogłem jej się przebrać. Nie było to łatwe, ponieważ ciężko było utrzymać ją w pionie.
- Bello, nie powinnaś tyle pić. Dopiero co wyzdrowiałaś i...
- Jacob, a kupisz mi takiego wielkiego misia żebym miała się do kogo przytulać jak ciebie nie będzie? - Zapytała, zarzucając ręce na moją szyję. Zrobiła przy tym taką śmieszną minę, że z trudem powstrzymywałam się od śmiechu.
- Kochanie, kupię ci co tylko będziesz chciała, a teraz...
- A wiesz, że cię kocham? Tak bardzo, bardzo, bardzo mocno.
- Ja ciebie też, Kochanie. Kładź się teraz.
- Ale ja muszę coś zobaczyć?
- Co?
- To coś jest na dole - powiedziała, wstając i zmierzając w stronę drzwi. - Albo nie. Niczego nie muszę zobaczyć.
- Chodź. Połóż się, Bello.
- A ja nie chcę się kłaść. Chcę buziaka od ciebie - powiedziała, siadając mi na kolanach. Cmoknąłem ją w usta, podtrzymując żeby nie spadła z moich kolan. Spojrzała na mnie i zrobiła taką niezadowoloną minę, że chciało mi się śmiać.
- No co? - Zapytałem rozbawiony.
- Nie o takiego buziaka mi chodziło - powiedziała i zaczęła mnie całować. Wyczułem, że chciała mnie położyć, ale jej na to nie pozwoliłem.
- Dlaczego nie współpracujesz?
- Kochanie, jesteś piana. Nie dzisiaj - powiedziałem, podnosząc ją i kładąc na łóżku.
- No dobra, ale jutro to na pewno.
- Na pewno.
- Ale ja cię kocham. Naprawdę Jacob. I będę twoją żoną. Taką najlepszą. Lepszej nie znajdziesz, obiecuję.
- Wiem moja ty najukochańsza, najlepsza i najpiękniejsza żono. Idź już spać.
- Jeszcze nie żono. Ale już niedługo. A kochasz mnie w ogóle?
- Bardzo. A teraz chodź. Może chłodna kąpiel ci pomoże.
- Myślę, że tak ale tylko jeśli z tobą.
- Chodź, chodź. - Pomogłem jej wstać i zaprowadziłem do łazienki. Tam było już trochę gorzej, ale jakoś daliśmy radę. Bella była już trochę orzeźwiona.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. Teraz już kładź się do łóżka.
- To połóż się tu ze mną.
- Dobrze, ale spróbuj zasnąć - powiedziałem i położyłem się obok. Przez chwilę było cicho, a później Bella dostała czkawki. Poszedłem dla niej po coś do picia, a gdy wróciłem, nie było jej w łóżku. Usłyszałem ją w łazience. Zapukałem i wszedłem nie czekając na zaproszenie. Bella siedziała przy toalecie trzymając się za brzuch. Na jej twarzy widniał grymas. Ukląkłem przy niej i podałem szklankę z wodą. Wypiła i odstawiła szklankę na bok.
- Co się dzieje?
- Nie wiem. Strasznie boli mnie brzuch - powiedziała i zaczęła wymiotować. Zebrałem jej włosy do tyłu i czekałem aż skończy. Pomogłem jej wstać, ale nie mogła się do końca wyprostować.
- Jacob! - Krzyknęła przerażona, patrząc na podłogę. Podążyłem za jej wzrokiem i to, co zobaczyłem, przeraziło mnie nie na żarty. Po jej nogach spływały stróżki krwi. Syknęła i upadła na kolana.
- Boże! Co się dzieje?!
- Jacob, boli - jęknęła, kładąc się na podłogę.
- Phil!! - Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Widok wykrzywionej z bólu twarzy Belli mnie sparaliżował. Nie wiedziałem, co się dzieje. I ta krew. Było jej tak dużo.
- Co się... O Boże!
- Dzwoń po karetkę!
- Już dzwonię! - Powiedział i wybiegł z łazienki, a ja ukląkłem przy Belli.
- Jacob, boję się! Co się dzieje? Tak bardzo mnie boli.
- Nie wiem. Wytrzymaj jeszcze chwilę. Phil już dzwoni po pomoc. - Mówiłem szybko, głaskając ją po głowie. Byłem przerażony. Nie wiem jak długo czekaliśmy na pomoc, ale w końcu nadeszła. Lekarze wpadli do naszego domu i od razu zaczęli działać. Nie obchodziło mnie nic, nawet to, że jednym z lekarzy jest Cullen. Martwiłem się o moją narzeczoną.
- Co się stało? - Zapytał jeden z lekarzy.
- Nie wiem. Dziewczyny zrobiły sobie wieczór panieński. Trochę wypiły. Później Bella dostała czkawki, poszedłem po coś do pisia, a jak wróciłem, źle się czuła. Myślałem, że to przez alkohol, ale później ta krew. Co jej jest?!
- Czy Bella jest w ciąży?
- Nie, ale ostatnio trochę chorowała. Pomóżcie jej, błagam - prosiłem lekarzy. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Belle przetransportowano do szpitala. Ja dotarłem tam chwilę później, ponieważ musiałem czekać na Sama. Nie pozwolili mi jechać karetką, sam nie byłem w stanie, a Phil musiał zostać z Renee. Wbiegłem do szpitala, a później kierowałem się wskazówkami pielęgniarek. W końcu dotarłem pod salę, na której leżała Isabella. Z sali wyszedł lekarz. Nie było go u nas w domu.
- Co z nią?! - Zapytałem, podbiegając do niego.
- Pan jest?
- Narzeczony. Niech mi pan powie w jakim jest stanie!
- Przykro mi, ale nic nie dało się już zrobić... - powiedział, spuszczając wzrok na ziemię. Nagle poczułem się tak jakbym stracił grunt pod nogami. Cały mój świat legną w gruzach.
- Bella nie żyje - wyszeptałem cicho, osuwając się po ścianie. Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach strumieniami. Nie ma słów, które opisałyby to, co czułem. Ten ból i poczucie straty.
- Przepraszam, ale chyba źle mnie pan zrozumiał. Chodziło mi o dziecko. Nie udało się go już uratować. Picie alkoholu w ciąży nie jest dobre i myślę, że to to jest powodem poronienia. Z matką jest już wszystko w porządku. Dostała dużo leków i powinna obudzić się dopiero jutro.
- Ciąży? Jakiego poronienia?
- Państwo nie wiedzieli o ciąży?
- Nie. Nic nie wiedziałem. Bella na pewno nie piłaby gdyby wiedziała, że jest w ciąży.
- No nic. W każdym bądź razie, jest mi przykro i współczuję. Jeśli chciałby pan coś wiedzieć, będę u siebie w gabinecie. Siostry powiedzą panu jak tam trafić - powiedział i zostawił mnie osłupiałego na korytarzu. Usiadłem ciężko na krześle. Bella była w ciąży. Nosiła w sobie nasze dziecko. Dziecko, które właśnie straciliśmy. Schowałem twarz w dłoniach. Przecież to niemożliwe. Nie miała żadnych objawów. A może miała? W pewnym momencie zaczęła dużo jeść, była ciągle zmęczona, bolały ją plecy. Myślałem, że to z przemęczenia. Ona sama także tak to tłumaczyła. Później ta choroba. To na pewno też miało wpływ na to, co się dzisiaj stało. I jeszcze ten alkohol, który wypiła. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? Nawet nie pomyślałem, że mogłaby być w ciąży.
- Jacob! Co z nią? - Zapytał Sam, kiedy do mnie dołączył. Nie przyszedł od razu, ponieważ Emily do niego dzwoniła.
- Z Bellą jest już w porządku.
- W porządku? To dlaczego wyglądasz jakbyś przed chwilą zobaczył ducha?
- Bella, ona... . Poroniła - odpowiedziałem, opierając głowę o ścianę. Nadal to do mnie nie dochodziło.
- Co?! Bella była w ciąży? Ale... .
- Też się zdziwiłem.
- Wow - powiedział i usiadł na krześle. - Nawet nie wiem, co mam powiedzieć.
- Nic nie mów. Jeszcze to do mnie nie dotarło.
- Powiesz jej?
- A co? Mam to przed nią ukrywać?
- Będzie się obwiniała.
- Wiem. Boję się, że się załamie, ale muszę jej to powiedzieć.
- Tak. Pomożemy jej. Wszyscy.
- Jest silna. Da radę. A jak Emily? Powiedziałeś jej dlaczego tak wybiegłeś z domu?
- Powiedziałem. Zmartwiła się i chciała tu przyjechać, ale wybiłem jej to z głowy.
- To dobrze - powiedziałem, zamykając oczy. Przez chwilę panowała kompletna cisza, przerywana jedynie pykaniem różnych szpitalnych sprzętów i buczeniem lamp. Westchnąłem ciężko i przeczesałem ręką włosy. Dlaczego czułem się tak fatalnie?
- A co ze ślubem? - Zapytał nagle Sam.
- Właśnie. Dobre pytanie. Nie wiem czy Bella stąd wyjdzie do tego dnia, a poza tym, czy będzie w stanie. Psychicznym i fizycznym.
- Co jeśli będzie trzeba go odwołać?
- Odwołam. Bella jest dla mnie najważniejsza.
- Masz rację. Nie możesz teraz do niej wejść?
- Lekarz nic o tym nie mówił. Bella będzie spała do rana. Dostała dużo leków. Nawet nie wiem dlaczego tam nie wszedłem. Może po prostu to przez ten szok.
- W końcu będziesz musiał tam wejść i się z tym zmierzyć. 
- Wiem. I właśnie tego się boję. 

_____________________________________________________________________

Szczerze? Nawet ja nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. To przyszło tak nagle.
Może dlatego, że nie wiem jak opisać ślub i ciągle go odwlekam. Miał być już w tym rozdziale.
Nie wiem też jak to się potoczy dalej. Miałam kilka rozdziałów w przód, ale teraz już mi się nie podobają.
Ten rozdział w ogóle zmienił bieg wydarzeń, który miałam ustalony dotychczas. Teraz zastanawiam się nad reakcją Belli. Może Wy macie jakieś sugestie? Chętnie dowiedziałabym się jak Wy to sobie wyobrażacie.
Do następnego... :)
Pozdrawiam!
Marta...

wtorek, 2 września 2014

Rozdział 14

Perspektywa Belli.

Wcale nie zamierzałam odwiedzać Emily i ojca, ale nie zamierzałam także siedzieć w domu. Mimo, że wczorajszego dnia prawie wszystkie moje problemy zostały rozwiązane, niestety w bardzo przykry dla nas wszystkich sposób, została jeszcze jedna sprawa, którą musiałam załatwić. Edward. Musiałam z nim porozmawiać i ustalić parę rzeczy. Tylko za bardzo nie wiedziałam jak to zrobić. Bo przecież nie wiem gdzie on mieszka.
- Świetnie, po prostu wspaniale! Nie pozostaje mi nic innego jak tylko jeździć po Forks i modlić się żeby się na niego natknąć. Do tego gadam sama do siebie. - Zaczęłam się śmiać sama z siebie i gdy już myślałam, że jestem jakaś obłąkana, wpadłam na pewien pomysł. Przypomniało mi się jak kiedyś Jacob opowiadał mi o ich darach. Jedna z Cullenów, przewidywała przyszłość i pomyślałam, że jak postanowię sobie, że spotkam się z Edwardem, ona to przewidzi i mu przekaże. Skoncentrowałam się na myśleniu o mnie i Edwardzie, gdzieś za granicą paktu żeby Jacob się nie dowiedział. Nie wiedziałam czy to zadziała, czy nie, ale byłam zdesperowana i już po chwili szukałam kluczyków od samochodu. Gdy je znalazłam zabrałam torebkę i kurtkę i zamykając za sobą drzwi ruszyłam w stronę samochodu. Już po chwili przekraczałam granice paktu. Stanęłam na jakiejś bocznej drodze i jeszcze raz zaczęłam intensywnie myśleć nad spotkaniem z Edwardem. Czas mijał i gdy już miałam wracać do domu, za zakrętu wyjechało srebrne Volvo. Edward zatrzymał się na chwilę i ruszył dając mi znak żebym jechała za nim. Zrobiłam co kazał i już po chwili byłam przed posiadłością Cullenów, która naprawdę zapierała dech w piersiach.Wysiadłam z samochodu i podeszłam do drzwi. Edward mi je otworzył, wpuszczając do środka.
- W domu jest tylko Esme. Carlisle jest w pracy, Alice zabrała Jaspera, jest mało odporny na ludzką krew, a Rosalie i Emmett są na polowaniu.
- To dobrze. Nie wiem czy czułabym się tu swobodnie wiedząc, że wszyscy słyszą każde moje słowo.
- Ściany są tu dźwiękoszczelne. Chcemy mieć trochę prywatności. A swoją drogą dziwi mnie to, że najbardziej martwią cię nasze zdolności, a nie to, że jesteś w domu, w którym mieszkają wampiry.
- Nie boję się was. Możemy już porozmawiać. Chciałabym już mieć to za sobą. 
- No dobrze. Mój pokój jest na górze - powiedział, wskazując ręką schody. Zaczęłam się po nich wspinać, a gdy już byłam na górze zderzyłam się z jakąś kobietą. To pewnie była Esme.
- Och, przepraszam. Bella, tak?
- Tak. Dzień dobry pni Cullen.
- Mów mi Esme, a teraz przepraszam was, ale się śpieszę - powiedziała szybko i pobiegła na dół. Spojrzałam zdziwiona na Edwarda, a ten wzruszył ramionami.
- Krew. Taka jest nasza natura. A twoja krew jest szczególna. Wszyscy to zauważyliśmy.
- To niedobrze?
- Dla ciebie nie, a szczególnie w naszym towarzystwie - powiedział wpuszczając mnie do pokoju. Tak jak myślałam był on urządzony w bardzo eleganckim stylu. Stonowane kolory i spokojne meble. Cały Edward.
- O czym chciałaś porozmawiać?
- Przecież wiesz.
- Tak. Wiem. Bello, ja chciałbym cię przeprosić. Naprawdę... .
- Nie masz za co.
- Mam.
- No dobrze. Masz. Ale co było to było. Nie wracajmy do tego. Głównie to chciałam ci powiedzieć. Przyjmuję twoje przeprosiny i nie mam ci NICZEGO za złe. Ale umówmy się, że od tej chwili będziemy żyć jak by to wszystko się nie stało. Jak byś w ogóle nie przyjechał do Forks. Nie chcę ci wchodzić w drogę i tego samego oczekuję od ciebie.
- Hym... Nie spodziewałem się czego takiego. Miałem nadzieję, że będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi? Edwrad, ja nie sądzę, że to dobry pomysł. Jacob zabije mnie jak się dowie, że się z tobą kontaktowałam, a jakby się dowiedział, że tu byłam i zostaliśmy przyjaciółmi, zabiłby i ciebie. Uważa, że grozi mi z waszej strony niebezpieczeństwo.
- Nie przeczę, ale z ich strony grozi ci to samo.
- Wiem, że oni mnie nigdy nie skrzywdzą. Pójdę już. - Nic nie powiedział tylko odprowadził mnie do samochodu.
- Do zobaczenia.
- Nie sądzę - powiedziałam i odjechałam. Wróciłam do domu, wzięłam długi prysznic i zrobiłam pranie. Musiałam zrobić wszystko żeby Jacob nie wyczuł zapachu Edwarda. Gdy już wszystko było gotowe usiadłam wygodnie na łóżku i zaczęłam czytać książkę. Tak mnie wciągnęła, że nawet nie usłyszałam jak Jacob wchodzi do domu. Dopiero jak się do mnie odezwał, zauważyłam, że jest.
- Jak ci minął dzień?
- Spokojnie. Nie wychodziłam z domu. A tobie?
- Dzień jak dzień. Sporo obowiązków. Starałem się jak najszybciej znaleźć w domu.
- Jesteś głodny? Pójdę przygotować coś do jedzenia, a ty idź się odśwież.
- Okej. Zaraz zejdę - powiedział, pocałował mnie w policzek i zniknął za drzwiami łazienki. Przez cały czas próbowałam wykrztusić z siebie choć trochę entuzjazmu, ale niezbyt mi to wychodziło. Mój głos był przygaszony i widziałam, że Jacob także to zauważył. Przygotowałam jedzenie i usiadłam przy stole, czekając na Jacoba. Po chwili chłopak siedział koło mnie i razem jedliśmy posiłek. Między nami panowała cisza. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, kiedy w końcu będzie jak dawniej. Mam nadzieję, że jak najszybciej. Po skończonym posiłku posprzątałam wszystko i poszłam do salonu.
- Co masz ochotę dzisiaj robić? - Zapytał Jacob. Na co miałam ochotę? Na oderwanie się od tego wszystkiego. Na miłe spędzenie czasu. Na zabawę. Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale najbardziej chciałam spędzić czas z Jacobem, pod  ciepłym kocem, oglądając jakąś komedię i naśmiewając się ze słabych aktorów, tak jak kiedyś. 
- Po prostu włączmy jakiś film.
- Komedia, ciepły kocyk i gorąca czekolada?
- Jak ty mnie dobrze znasz.
- Ja pójdę zrobić czekoladę, a ty wybierz film - powiedział i poszedł do kuchni. Ja stanęłam przed półką z filmami i uśmiechnęłam się. To będzie jeden z najfajniejszych wieczorów od bardzo dawna.

~ tydzień później ~

- Jesteś pewna, że niczego ci nie potrzeba? Może zawiozę cię do lekarza?
- Jacob, naprawdę nic mi nie jest. Po prostu za dużo zjadłam i teraz jest mi niedobrze.
- Ale...
- Żadne ale. Idź już na ten patrol, a ja pojadę do Emily.  
- No dobrze, ale jak będziesz się gorzej czuła to obiecaj mi, że pójdziesz do lekarza.
- Obiecuję - powiedziałam, całując go w policzek i wypychając za drzwi. - Pa, pa. Kocham cie.
Usłyszałam szybkie " ja ciebie też " i zamknęłam drzwi. Jacob dramatyzuje. Od zwykłego bólu brzucha jeszcze nikt nie umarł.

~ kolejne dwa tygodnie później ~

Jak ten czas szybko leci. Już za tydzień będę żoną Jacoba. Kto by pomyślał? Teraz stoję w małej sypialni Sama i Emily, w pięknej, białej sukni i uśmiecham się jak głupia.
- Wyglądasz obłędnie. Nic nie trzeba zmieniać.
- Emily, nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwa. W końcu wszystko się układa.
- Mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Ciekawie czy ja jeszcze zmieszczę się w swoją. Przez tę ciążę dużo przytyłam, a poza tym, dzidziuś rośnie.
- Masz rację. Idź i ją przymierz, bo jeśli nie pasuje trzeba kupić coś równie cudownego - powiedziałam ściągając swoją suknię i zamykając ją w pokrowcu. Już za tydzień będę mogła się w niej pokazać. Za tydzień. Został tylko tydzień, a jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Na szczęście jutro przyjeżdża Renee i mam nadzieję, że mi pomoże.
- Nie dopnie się - powiedziała Emily, wyrywając mnie zza myślenia. - A wiesz co to oznacza?
- Wiem. Zakupy - odpowiedziałam jej szczęśliwa. To jedno z naszych najbardziej ulubionych zajęć. Ubrałyśmy się szybko w swoje ciuchy i zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia.
- Chyba dzwoni ci telefon.
- Rzeczywiście. Nie słyszałam - powiedziałam, szukając telefonu w torebce. Gdy spojrzałam na wyświetlacz westchnęłam zirytowana.
- Jacob.
- Znowu? Dzwoni już piąty raz w ciągu godziny.
- Odbiorę - powiedziałam przeciągając palcem po ekranie. - Halo?
- Bella? Jak się czujesz?
- Boże, Jacob, wszystko w porządku.
- Na pewno? Rano bardzo...
- Blado wyglądałam i byłam zmęczona. Tak, wiem. Mówiłeś to już z tysiąc razy. Nic mi nie jest. Pa - powiedziałam i rozłączyłam się.
- To słodkie. Tak się o ciebie martwi.
- Raczej chore. Od kilku dni jestem trochę zmęczona i czasami źle się czuję, ale to normalne. Mam dużo na głowie, próbuję wszystko dopiąć na ostatni guzik jeśli chodzi o ślub. Nawet rzuciłam pracę w sklepiku, bo po prostu i tak nie miałam czasu żeby tam chodzić. Jacob zachowuje się tak, jakbym była ciężko chora.
- Martwi się. To normalne, a teraz do samochodu! W końcu trzeba odwiedzić parę sklepów.

                                                                         ~ * ~


- Jacob?! Jesteś?! - Krzyknęłam, wchodząc do domu. Po chwili przy drzwiach zobaczyłam Jake' a.
- Jestem, jestem. Daj mi to - powiedział, wziął ode mnie torby i pocałował mnie. - Zmęczona?
- Strasznie. Jedyne o czym marzę to długi masaż, ciepła kąpiel i miękkie łóżko. No i oczywiście coś dobrego do jedzenia.
- Ostatnio dużo jesz.
- Bo jestem w ciągłym ruchu. Miałam dużo spraw do załatwienia, ale zobaczysz, wszystko będzie cudowne.
- Wierzę w to. Idź do kuchni. Wiedziałem, że będziesz głodna i zrobiłem ci coś smacznego. Ja pójdę zanieś wszystko na górę.
- Dziękuję. Jesteś kochany.
- Wiem - powiedział, a ja cmoknęłam go w policzek i ruszyłam w stronę kuchni. Wszystko szybko zjadłam i pobiegłam na górę. Jacob leżał na łóżku.
- Było pyszne. Dziękuję.
- Nie ma za co. To co następne? Masaż czy kąpiel?
- Masaż.
- To kładź się. - Zrobiłam to co kazał i już po chwili moje mięśnie rozulźniały się pod wpływem rąk Jacoba.
- Wiesz, byłoby o wiele lepiej, gdybyś zdjęła bluzkę.
- Lepiej dla mnie, czy dla ciebie?
- Oczywiście, że dla ciebie. Ja skorzystam przy okazji.
- Tak właśnie myślałam. Tylko nie rozpraszaj się za bardzo - powiedziałam i ściągnęłam bluzkę. - A teraz masuj i nie narzekaj. - Z powrotem położyłam się na łóżku. Było mi tak dobrze, że nawet nie wiem kiedy moje oczy zamknęły się.
- Bello, rezygnujesz z kąpieli? - Jacob szepnął mi do ucha, całując mój policzek.
- Mhmm... Już wstaję - powiedziałam i podniosłam się z poduszek. Szybko położyłam się z powrotem, kiedy zorientowałam się, że mój stanik jest rozpięty.
- Jacob?!
- No co? Zapięcie mi przeszkadzało.
- Idź ty! - powiedziałam, zapinając stanik. Wstałam, wzięłam świeżą bieliznę i udałam się do łazienki. - A miałam zaproponować ci wspólną kąpiel - powiedziałam po drodze.
- To znaczy, że mógłbym odpiąć ci ten stanik jeszcze raz. Hym... . Czy jest coś, co sprawi, że twoja propozycja będzie nadal aktualna?
- Jest. Idź i ją przygotuj. Ale to będzie wspólna kąpiel. Nic więcej.
- Już idę - powiedział i pobiegł do łazienki. Z uśmiechem na ustach podążyłam za nim.
                 

                                                                           ~*~

Rano obudziły mnie promienie słońca, które przedostały się przez żaluzje. Wydostałam się z mocnego uścisku Jacoba, przez co na jego twarzy pojawił się wielki grymas. Przeciągnęłam się, a wszystkie moje kości zaczęły strzelać na znak protestu. Skrzywiłam się kiedy poczułam niemiły ból w plecach. Pewnie niewygodnie spałam. W ogóle strasznie się czułam. Spojrzałam na zegarek. Już ósma. Długo spałam. Zeszłam na dół i przygotowałam sobie miskę płatków. Gdy zjadłam, zrobiłam śniadanie dla Jacoba i poszłam go obudzić.
Odsłoniłam żaluzje wpuszczając do pomieszczenia więcej światła i ściągnęłam z niego kołdrę.
- Bello, daj żyć.
- Wstawaj, wstawaj.
- Już - wymamrotał, wtulając się w poduszkę. Westchnęłam i zabrałam mu poduszkę.
- Gorzej niż z dzieckiem. Wstawaj. Śniadanie czeka. I pośpiesz się bo mamy dzisiaj dużo spraw do załatwienia. Musimy jechać do Charliego żeby sprawdzić czy jego garnitur pasuje, odebrać mamę i Phila z lotniska, później ty musisz zająć się swoimi obowiązkami, a ja muszę ustalić z Emily menu na nasz ślub. W między czasie musimy zamówić ten tort co ci pokazywałam.
- Zapomniałem, że twoja mama przyjeżdża. I o tym torcie też.
- Zapewne o wszystkim innym też. Co ty byś beze mnie zrobił. Nic. No właśnie. Więc podnoś się z tego łóżka i marsz do kuchni na śniadanie.
- Coś ty taka nerwowa?
- Nie wiem. Po prostu jestem zmęczona.
- To usiądź choć na chwilę i odpocznij.
- Nie mam na to czasu. Muszę zacząć się szykować i tobie także radzę się pośpieszyć - powiedziałam zamykając za sobą drzwi od łazienki. Było mi zimno i czułam się coraz gorzej. Tak jest od kilku dni. Naprawdę kiepsko się czuję i chyba coś mnie bierze. Muszę doprowadzić się do porządku żeby Jacob nic nie zauważył. Nie chcę żeby się martwił. Zaczęłam się szykować, ale nagle poczułam mocne mdłości i zwymiotowałam. W tym samym momencie Jacob wszedł do łazienki.
- Bello, kochanie, co ci jest?
- Przepraszam cię, ale chyba będziesz musiał to wszystko załatwić sam. Kiepsko się czuję.
- Chodź, położysz się, a ja zaparzę ci herbatki. Coś cię boli?
- Brzuch i głowa. To na pewno jakiś wirus.
- Masz temperaturę. Jesteś gorąca.
- To dlatego tak mi zimno - powiedziałam, przykrywając się po uszy kołdrą.
- Może wezwę lekarza?
- Nie trzeba. Po prostu poleżę sobie i odpocznę. Przepraszam, że zostawiłam cię z tym wszystkim.
- Bello, o nic się nie martw. Ja wszystko załatwię, a ty odpoczywaj. Twoje zdrowie jest najważniejsze.
- Powiedz Emily, że możemy ustalić te menu przez telefon. Mam już wszystko zaplanowane tylko muszę jej powiedzieć co i jak. Później do niej zadzwonię.
- Dobrze. Teraz pójdę zrobić tę herbatę. Przynieść ci coś?
- Może jakieś tabletki na zbicie gorączki. No i jakąś książkę i laptopa, gdybym się nudziła. Weź też chusteczki bo chyba mam katar.
- Za chwilę będziesz miała wszystko czego potrzebujesz. I zadzwonię jednak po tego lekarza - powiedział i zamknął szybko drzwi żebym nie mogła zaprotestować. Niech mu będzie. Może to i lepiej. Nie chciałabym być chora na własnym ślubie.

Perspektywa Jacoba.

Rozmawiałem z Emily i powiedziałem jej o menu. Chciała jechać do Belli, ale powiedziałem, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie chciałbym żeby się zaraziła. Garnitur Charliego leży jak trzeba, a tort jest już zamówiony. Teraz stoję na lotnisku w Seattle i czekam na Renee i Phila. Myślami cały czas jestem przy Belli. Od kilku dni widziałem, że coś ją bierze, a dzisiaj rozłożyło ją kompletnie. Zanim wyszedłem z domu zwymiotowała jeszcze dwa razy. Była kompletnie wyczerpana. Dzwoniłem do lekarza, ale powiedział, że będzie dopiero po południu, więc nie mogłem na niego czekać. Bella zarzekała się, że da sobie radę i mogę, a raczej muszę jechać załatwić te wszystkie sprawy. Dzwoniłem do niej kilka razy, ale nie odbierała. To dobrze. Potrzebuje teraz snu.
- Jacob! - Z za myślenia wyrwał mnie głos Renee. Podbiegła do mnie i zaczęła ściskać.
- Tak się cieszę, że wtedy się pogodziliście i że mogę cię tu teraz widzieć. Zwłaszcza kiedy przyleciałam na taką okazję. Moja mała córeczka wychodzi za mąż. Boże, zaraz się rozpłaczę. A tak właściwie to gdzie ona jest?
- Spokojnie Renee. Też się cieszę, że cię widzę - powiedziałem, biorąc od Phila walizki i witając się z nim. - Bella się rozchorowała. Chyba jakiś wirus.
- Boże! Moja mała córeczka? I to tydzień przed ślubem. Co teraz będzie?
- Spokojnie Renee. Po pierwsze to nie taka mała - powiedziałem, uśmiechając się i pakując ich walizki do samochodu. - A po drugie, już dzwoniłem do lekarza. Pewnie już był, ale nie mogę się do niej dodzwonić. Pewnie śpi. Jeśli Bella nie wydobrzeje przez ten tydzień, przeniesiemy ślub. Jej zdrowie jest dla mnie najważniejsze.
- Ale jak to przeniesiecie ślub. Przecież...
- Normalnie. Dla mnie najważniejsza jest Bella. Oczywiście nie chciałbym tego, bo pragnę by moja narzeczona została w końcu moją żoną, ale naprawdę się o nią martwię i chcę dla niej jak najlepiej.
- Z każdym twoim słowem jestem coraz bardziej pewna, że moja córka dobrze wybrała. Będziesz o nią dbał.
- Dziękuje Renee. Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy - powiedziałem, wsiadając do samochodu.

Perspektywa Belli.

- Proszę wykupić te leki i odpoczywać. Powinna pani o siebie dbać. Jestem pewien, że szybko powróci pani do zdrowia.
- Dobrze. Dziękuję panu. Do widzenia - powiedziałam i zamknęłam drzwi za lekarzem, którego przysłał do mnie Jacob. Był bardzo miły, ale w tej chwili marzyłam tylko o tym żeby położyć się w łóżku. Wzięłam z salonu receptę, którą mi zostawił i położyłam na blacie w kuchni, tak żeby Jacob ją zauważył. Gdy tylko położyłam głowę na poduszce, zasnęłam. Obudziło mnie trzaśnięcie drzwi. Już po chwili w moim pokoju pojawiła się rozgadana mama. Uśmiechnęłam się na jej widok i wstałam z łóżka, wpadając w jej ramiona.
- Mama! Tęskniłam.
- Ja za tobą też! Tak bardzo. Ale dlaczego ty wyszłaś z łóżka? Blado wyglądasz. Powinnaś odpoczywać.
- Czuję się już dobrze. Chyba gorączka mi przeszła.
- Mimo to powinnaś odpoczywać. Dobrze cię widzieć, Bello. - Usłyszałam głos Phila i już po chwili byłam w jego objęciach.
- Ciebie także, Phil. Cieszę się, że już jesteście.
- Bella, jak się czujesz? - Do pokoju wszedł Jacob. Podszedł do mnie i przyłożył mi dłoń do czoła. - Gorączka ci już chyba minęła.
- Tak. Czuję się lepiej. Tylko lekko boli mnie brzuch. Lekarz powiedział, że to zwykła grypa żołądkowa. Po trzech dniach powinno przejść. W kuchni zostawiłam receptę, którą musisz mi wykupić. Da się załatwić?
- No oczywiście, że tak. Dobrze, że to nic gorszego - powiedział, całując mnie w policzek. - To ja może pójdę zrobić coś do picia i jedzenia, a ty się kładź do łóżka. Mimo to powinnaś odpoczywać.
- Ale...
- Żadne ale. Phil pójdzie z Jacobem i mu pomoże - powiedziała Renee, rzucając Philowi porozumiewawcze spojrzenie. - A ja porozmawiam z moją córeczką.
- Dokładnie tak. To my już idziemy, a wy poplotkujcie sobie.
- Mamo, powinnaś iść. Nie chcę, żebyś się zaraziła.
- Spokojnie. Jestem bardzo odporna. Widziałaś mnie kiedyś chorą?
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, a nie chciałabym żebyś była chora na moim ślubie.
- Nie martw się o mnie Bello.  Lepiej opowiadaj jak wam się układa? Bo z tego co słyszałam i co widzę, to bardzo dobrze.
- Tak. Dawno chyba nie było lepiej. Czasami czuję, jakbyśmy porozumiewali się bez słów. Jacob jest bardzo czuły i opiekuńczy. Czasami, aż za bardzo - powiedziałam, uśmiechając się.
- To dobrze. W końcu za tydzień bierzecie ślub.
- No tak i powiem ci, że bardzo się z tego powodu cieszę.
- A spróbowałabyś nie - powiedział Jacob, wchodząc do pokoju.
- Nieładnie tak podsłuchiwać.
- Nie podsłuchiwałem. Przyszedłem tylko zapytać, czy niczego ci nie potrzeba?
- Nie, nie. Mam wszystko. A propos, czy załatwiłeś to, o co cię prosiłam?
- Wszyściutko. Emily miała zadzwonić wieczorem. To chyba wszystko. Renee, chodź na dół. Wszystko gotowe.
- Zaraz zejdę.
- Dobrze. Przepraszam cię, ale będę musiał was zostawić. Pojadę po lekarstwa dla Belli i muszę jechać do sfory. Obowiązki wzywają.
- Nie ma sprawy. Będziemy się czuć jak u siebie w domu.
- I prawidłowo. To ja lecę. Bello, proszę cię, leż w łóżku i odpoczywaj - powiedział, całując mnie w czoło. - Postaram się wrócić jak najszybciej.
- Jedź. Ja się zajmę moją córeczką jak trzeba.
- Tak. Będę miała doskonałą opiekę. Możesz być pewien.
- To do zobaczenia - powiedział jeszcze i po chwili słyszałam jak żegna się z Philem i huk zamykanych drzwi.
- Wołaj jakbyś czegoś potrzebowała. Pójdę już do Phila, a ty odpoczywaj. Kocham cię.
- Ja ciebie też mamo. Dziękuję. - Renee uśmiechnęła się jeszcze i wyszła z pokoju, a ja ułożyłam się wygodnie na łóżku i próbowałam zasnąć. Nie było to łatwe, ponieważ ból głowy powracał i czułam mdłości
Coś czuję, że to będą ciężkie trzy dni.

_________________________________________________________________

Oddaję w Wasze ręce w imieniu Marty. Napisała kilka rozdziałów w przód i myślę, że chciałaby żebym je dodała... .

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 13

Perspektywa Belli.

Prawdę mówiąc nie takiej reakcji się spodziewałam. Myślałam, że wszyscy będą winić mnie za śmierć Natalie, że na mnie napadną, a było wręcz przeciwnie. Każdy zaczął mnie pocieszać, przytulać, pytać czy wszystko dobrze. Nie ogarniałam co się wokół mnie dzieje. Za dużo osób znalazło się przy mnie, każdy coś mówił, każdy próbował mnie przytulić, dotknąć, zrobić coś żeby dodać mi otuchy. Szukałam Jacoba, ale nigdzie go nie widziałam.
- Hej! Odsuńcie się od niej. Nie widzicie, że nie wie co się dzieje? - Krzyknęła Emily. Wszyscy od razu się odsunęli i zaczęli mnie przepraszać.
- Nic się nie stało. Ja po prostu nie kontaktuję za dobrze, jestem zmęczona. Przepraszam - powiedziałam i zaczęłam płakać. Nawet nie wiem dlaczego. Może to przez nadmiar emocji, a może przez wyrzuty sumienia. Miałam mętlik w głowie. Bezradnie usiadłam na ławce, która stała przed domem i otarłam wierzchem dłoni łzy z policzka. Emily usiadła koło mnie i objęła mnie ramieniem.
- Jak się czujesz?
- Ja... Nie ważne. Boże. Nie mogę się na niczym skupić - powiedziałam, chowając twarz w dłoniach.
- Spokojnie. Wszystko jest w porządku. Nikt nie ma do ciebie pretensji.
- Ale to moja wina. Jak się czuje rodzina Natalie?
- To nie jest twoja wina, Bello! - Zignorowałam to co krzyknęła prawie cała sfora, która stała wokół nas. Powtórzyłam swoje pytanie.
- A jak sądzisz? Są przybici i nie mogą uwierzyć w jej śmierć.
- Muszę ich przeprosić - powiedziałam i wstałam. Chciałam wejść do domu, ale Seth mnie powstrzymał.
- Bello, oni chcą się z nią pożegnać. Nie masz za co ich przepraszać. Idziemy do Emily. Chodź z nami.
- Ale...
- Chodź. Jacob i Sam też tam będą. Damy ci coś na uspokojenie. Jesteś cała roztrzęsiona.
- Ale...
- Żadne ale. Wyglądasz jakbyś miała tu zaraz zemdleć. Jesteś przemęczona. Ostatnie tygodnie nie były dla ciebie łatwe. Musisz o siebie dbać. Chodź z nami.
- Dobrze - powiedziałam i dałam się im poprowadzić. Gdy już doszliśmy, Emily dała mi coś na uspokojenie. Po chwili przyszedł Jacob i od razu do mnie podszedł.
- Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziałam cicho i zamknęłam oczy żeby powstrzymać łzy. Leki od Emily zaczęły działać bo zrobiłam się strasznie otępiała i śpiąca. Położyłam głowę na ramieniu Jacoba, a ten zrobił tak, że leżałam na jego kolanach. Zaczął ręką przeczesywać moje włosy. Nikt nic nie mówił. Albo po prostu ich głosy nie docierały do mojej świadomości. Po chwili zmęczona zasnęłam.

Perspektywa Jacoba.

Bella spała na moich kolanach. Zmęczona i roztrzęsiona. To taka krucha osoba, a tyle złych rzeczy wydarzyło się ostatnio w jej życiu. Tak mi przykro, że część tych rzeczy wydarzyła się przeze mnie. Pocałowałem ją w czoło. Gorące czoło. Przyłożyłem rękę do jej policzka żeby sprawdzić czy mi się nie wydało.
- Emily, mogłabyś przynieść jakiś koc? Jest rozpalona.
- Ma gorączkę?
- Tak. Nic dziwnego. Jest strasznie przemęczona.
- No tak. Zaraz przyniosę koc - powiedziała i wyszła.
- Przepraszam was wszystkich.
- Ale za co, Jacob?
- Zaniedbałem sforę, swoje obowiązki. Ta cała sytuacja i w ogóle. To wszystko moja wina.
- Co ty gadasz? Przecież wpojenie nie wybiera. Mogło trafić na każdego z nas. Powiem ci szczerze, że cieszę się iż nie jestem już alfą. Nie wiem czy dałbym sobie z tym wszystkim radę. Uważam, że poradziłeś sobie z tą sytuacją najlepiej jak mogłeś. Prawda? - Wszyscy przytaknęli na słowa Sama.
- Dzięki Sam. Dziękuję wam wszystkim.
- Nie masz nam za co dziękować. Taka jest prawda.- Uśmiechnąłem się do nich. Jak dobrze mieć w nich oparcie. Myślałem, że wszyscy będą mieć do mnie pretensje i będą winić mnie za śmierć Natalie, ale tak nie było. Właśnie. Natalie. Tak bardzo namieszała w moim życiu, ale teraz zrobiłbym wszystko żeby cofnąć czas i powstrzymać ją przed tym, co zrobiła. Cały czas mam przed oczami jej śmierć. Chwilami myślę, że to może dobrze, że tak się stało. Wiem, że musiała bardzo cierpieć. Tak już działa wpojenie. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.
- Przykryję ją - powiedziała Emily, która właśnie weszła z kocem. Opatuliła nim Belle i usiadła.
- Dziękuję.
- Jacob, co teraz będzie?
- Nie wiem Sam. Jutro odbędzie się pogrzeb, a później wrócimy do normalnego życia. Nic innego już nie możemy zrobić.
- A ty i Bella?
- Między mną, a Bellą jest chyba dobrze. Nie wiem. Mam nadzieję, że mi wybaczyła i będzie tak jak dawniej.
- Kochasz ją?
- Co to za pytanie? Oczywiście, że ją kocham i to z całego serca. Nie wyobrażam sobie życie bez niej.
- Czasami nie rozumiem tego uczucia. Jak opisujesz swoją miłość do Belli, mówisz tak jak byś był w nią wpojony, a nie jesteś. Kiedyś rozmawiałem nawet na ten temat z twoim ojcem. To jest tak jakbyś był na wpół wpojony. Jakby brakowało jakiegoś elementu, który dopełniłby ten cały proces wpojenia.
- Nie wiem. Wiem tylko tyle, że nie potrzebuję wpojenia żeby ją kochać. Jest moim wszechświatem.
- Wierzę ci. Teraz musisz jej pomóc.
- Wiem, Sam. Zrobię wszystko żeby była tylko szczęśliwa i żeby czuła się bezpiecznie - powiedziałem, całując Belle w czoło. - Już nigdy nie pozwolę jej odejść. Nigdy jej nie skrzywdzę.

Perspektywa Belli.

Obudziłam się we własnym łóżku. Zdezorientowana podniosłam się do pozycji siedzącej. Przecież byłam u Sama i Emily, prawda? Rozejrzałam się po pokoju. Nikogo nie było, więc wstałam z łóżka i zeszłam na dół. W salonie siedział Jacob. Gdy tylko mnie usłyszał, podbiegł do mnie i zamknął w żelaznym uścisku.
- Bello, jak się czujesz?
- Przybita, zmęczona, wystraszona. Boże... Jacob. Wciąż nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło. Powiedz mi, że ostatnie tygodnie były tylko złym snem.
- Chciałbym, ale obawiam się, że nie mogę.
- Która godzina? - Zapytałam, szybko ocierając pojedynczą łzę, która spływała po moim policzku.
- Dwunasta. Długo spałaś.
- Całą noc i pół dnia - powiedziałam i westchnęłam. Każdy człowiek po takiej dawce snu byłby wypoczęty, a ja nadal czułam się koszmarnie zmęczona. I fizycznie i psychicznie.
- Za dwie godziny odbędzie się pogrzeb. Chciałabyś pójść?
- T...tak - powiedziałam. Głos mi się łamał, a w gardle rosła ogromna kula. Wstałam z kanapy i bez słowa pobiegłam na górę. Nie chciałam żeby Jacob widział moje łzy. Zrezygnowana wzięłam czysta bieliznę i poszłam się odświeżyć. Krople łez mieszały się z wodą. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Wyszłam spod prysznica trzęsąc się z zimna. Szybko osuszyłam swoje ciało i założyłam cieplutki, puszysty szlafrok. Udałam się do garderoby i wybrałam sobie czarną sukienkę, rajstopy, marynarkę i pantofle. Ubrałam się i wysuszyłam włosy. Wszystko to robiłam mechanicznie. Nie byłam w stanie skupić się na jednej myśli. W mojej głowie pasował ogromny chaos. Nawet nie wiem kiedy łzy pociekły po moich policzkach. Usiadłam na łóżku i płakałam.
- Bello, mogę wejść? - Jacob zapukał i nie czekając na moją odpowiedź, wszedł do środka. Nic nie powiedział tylko usiadł przy mnie i przytulił mnie mocno.
- Jacob, kiedy to wszystko się skończy? Kiedy w końcu będzie dobrze?
- Już niedługo. Obiecuję ci, że już niedługo.
- Mam już tego wszystkiego dość.
- Kochanie, będzie dobrze. Zobaczysz - siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę. - Skarbie musimy już iść.
- D...dobrze - powiedziałam. Głos drżał mi od łez. Jacob pomógł mi wstać i wspólnie udaliśmy się do samochodu. Jake prowadził. Ja nie byłabym w stanie. Gdy dojechaliśmy na cmentarz wszyscy już tam byli. Zrobiło mi się słabo. Bardzo słabo.
- Bello, możesz tu zostać. Nie musisz tam iść.
- Ona oddała swoje życie dla mnie. Dla nas. Muszę tam iść i nieważne jak się czuję. - Nic nie powiedział tylko wysiadł z samochodu, obszedł go, otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść. Razem ruszyliśmy w stronę grupki ludzi. Gdy doszliśmy ceremonia akurat się zaczęła. Wszyscy mówili coś dobrego o Natalie, a ja po prostu siedziałam i płakałam. Najgorszy był moment, w którym złożono trumnę do grobu. Słyszałam płacz jej rodziny, przyjaciół. To było nie do wytrzymania. Na chwiejnych nogach wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę samochodu. Oparłam się o maskę i schowałam twarz w dłoniach. Jak dla mnie tego wszystko było już o wiele za dużo. Podniosłam głowę do góry i rozejrzałam się wokół, ponieważ poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Nie myliłam się. Za jednym z drzew stał Edward. Przyglądał się mi intensywnie. Podeszłam do niego powoli.
- Co tu robisz?
- Przyszedłem na pogrzeb i miałem nadzieję, że ciebie tu spotkam.
- Czego ode mnie chcesz?
- Chcę porozmawiać, przeprosić...
- Nie masz za co przepraszać Edwardzie.
- Mam. Za naszą ostatnią rozmowę i to jak się wtedy zachowałem i za cały ten wypadek.
- Edward...
- Bello, co ty tu robisz?! A ty!
- Chciałem...
- Nie obchodzi mnie co chciałeś!
- Jacobie uspokój się. Wróćmy już do domu. Proszę cię - powiedziałam, łapiąc go za rękę. Musiał się uspokoić. - Chodź do samochodu. Proszę!
- Dobrze. A ty nigdy więcej nie waż się podchodzić do Belli. Już wystarczająco ją zraniłeś - powiedział i ruszył w stronę samochodu ciągnąc mnie za sobą. Odwróciłam się w stronę Edwarda. Ból w jego oczach...


Zatrzymaliśmy się przed naszym domem. Przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa. Widziałam, że Jacob aż rwał się żeby mi coś powiedzieć, ale chyba nie chciał zaczynać pierwszy. Co chwilę otwierał i zamykał usta wahając się. Atmosfera była napięta, wręcz wyczuwalna. Wydarzenia ostatnich dni były straszne. Cały czas miałam przed oczami śmierć Natalie. Zginęła za nas. Za mnie i Jacoba. Za nasz związek. Teraz, po pogrzebie wiem, że już jest po wszystkim. Czuję się już trochę lepiej, ale nadal jest mi źle i długo tak będzie. Jacob. Teraz z perspektywy czasu widzę jaka byłam głupia. Tyle dni straciłam. Czy da się to wszystko naprawić...
- Bello, ja chciałbym... - Jacob miał dość ciążącej ciszy i przerwał ją. - Chciałbym cię przeprosić...
- Jacob, nie.
- Ale...
- Posłuchaj mnie. To ja chciałabym cię przeprosić. Zachowałam się głupio. Nie dałam ci nawet chwili na wytłumaczenie się. Teraz wiem, że popełniłam błąd. Przepraszam.
- Kochanie, nie musisz mnie za nic przepraszać. Ja też nie zachowałem się doskonale. Powinienem...
- Choć nadal uważam, że nie masz za co przepraszać, dziękuję i wybaczam.
- Ja tobie nie mam nic do wybaczenia. Bello jest coś, co...
- Nieważne. Tęskniłam za tobą - powiedziałam i przygarnęłam go do siebie. Z zachłannością wpiłam się w jego usta. Oderwaliśmy się od siebie dopiero gdy zabrakło nam tchu.
- Hym... Przerwałaś mi już trzeci raz, ale nie będę narzekał.
- A ty za mną nie tęskniłeś?
- Bello, każdy dzień bez ciebie był dniem straconym. Chcę spędzić z tobą resztę swojego życia. Chce żebyś była moją żoną.
- Będę.
- Naprawdę?
- W sumie to czemu nie. Szczerze mówiąc nic nie odwoływałam, a został jeszcze prawie miesiąc. Kocham cię Jacob.
- Tak się cieszę. W takim razie, już po raz trzeci, czy wyjdziesz za mnie?
- Po raz drugi... tak - powiedziałam, a Jacob wyjął z kieszeni pierścionek i włożył mi go na palec.
- Nosiłeś go cały czas przy sobie?
- Przypominał mi ciebie. Jest tak samo śliczny. Chociaż nie... Ty jesteś o wiele śliczniejsza.
- Jake... - Nie byłam zdolna do wypowiedzenia czegokolwiek więcej. Czułam, że moje policzki oblewa czerwień. Dopiero teraz zorientowałam się jak bardzo go kocham i jak bardzo mi go brakowało. Odnalazłam jego rękę i splotłam swoje palce z jego. Już zapomniałam jaki jest gorący. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele. Zaśmiałam się cicho kręcąc głową.
- Powiesz mi co cię tak rozbawiło? - Zapytał, przytulając swoją rękę do mojego policzka. Spojrzałam w jego brązowe oczy, pełne miłości.
- Nic takiego - szepnęłam, całując go w policzek.
- Nigdy więcej się nie rozstawajmy - powiedział i pocałował mnie. Najpierw tak delikatnie, ledwie musnął moje usta, a później robił się coraz odważniejszy. Przyciągnął mnie do siebie na tyle blisko, jak pozwalał nam na to samochód.
- Wejdźmy już do domu - wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech. Uśmiechnął się do mnie i już po chwili otwierał mi drzwi. Weszliśmy do środka. Zdjęłam niewygodne szpilki i weszłam po schodach do sypialni. Słyszałam, że Jake idzie za mną. Usiadłam na łóżku, a Jacob przykucnął naprzeciwko mnie.
- Ten dom był taki pusty kiedy ciebie nie było.
- Teraz już jestem i nigdzie się nie wybieram. No chyba, że mnie wygonisz.
- Nawet przez myśl by mi to nie przemknęło - powiedziałam, przytulając się do niego. - Tak bardzo brakowało mi twojego dotyku.
- Już to nadrabiam - powiedział i usiadł za mną. Zaczął masować moje plecy, ramiona. Składał pocałunki na szyi, szeptał do ucha, że bardzo mnie kocha.
- Ach... - szepnęłam kiedy przygryzł płatek mojego ucha. - Jacob, pocałuj mnie - powiedziałam, odwracając się w jego stronę. Usiadłam na nim okrakiem i wpiłam się w jego usta. Poddał się tej pieszczocie z przyjemnością. Oderwaliśmy się na chwilę żeby zaczerpnąć tchu.
- Wow - wyszeptał Jake, ale nic więcej nie powiedział. Nie miał jak bo jego usta miały teraz inne zajęcie. W mojej głowie panował chaos. Tak bardzo się za nim stęskniłam i tak bardzo go pragnęłam. Pchnęłam go delikatnie, żeby się położył. Zrobił to bez wahania.
- Bello, ja...
- Nic nie mów. - Nasze usta ponownie złączyły się w pocałunku. Jego ręce błądziły po moim ciele doprowadzając mnie do białej gorączki. Przekręcił się tak,że to teraz on był nade mną. Spojrzał mi w oczy, przerywając pocałunek.
- Jesteś pewna? - Zawsze powtarzałam Jacobowi, że dopiero po ślubie, ale w tej chwili wydawało mi się to śmieszne. Takie staroświeckie. Tak bardzo za nim tęskniłam i pragnęłam go całym ciałem. Myślałam, że będę się wahać, ale czułam się taka pewna siebie.
- Tak. Kocham cię Jacob i chcę ci się oddać nie czekając ani chwili dłużej.
Nie odpowiedział tylko zaczął mnie całować tak jak nigdy dotąd. Jego usta doprowadzały mnie do szału gdy błądziły po mojej szyi, ramionach, dekolcie. Przyciągnęłam go do siebie, odnajdując jego usta. Jacob podniósł mnie trochę, żeby odnaleźć zamek od mojej czarnej sukienki. Odpiął ją jednym sprawnym ruchem.
- Też cię kocham Bello - szepnął mi do ucha. Podniosłam głowę żeby go pocałować. Gdy już odnalazłam jego usta, zaczęłam powoli odpinać jego koszulę. Ręce mi się trzęsły, utrudniając to. Gdy w końcu uporałam się z guzikami zaczęłam jeździć ręką po jego brzuchu. Uczyłam się na pamięć każdego centymetra jego ciała. Czułam pod palcami napięte mięśnie. Czyżby się denerwował? Jacob zsunął mi sukienkę z ramion i zrzucił do końca swoją koszulę. Złożył pocałunek między moimi piersiami i przekręcił nas tak, że teraz ja byłam na górze. Przejechałam ustami po jego żuchwie, uśmiechając się. Zaczęłam całować jego szyje, klatkę piersiową. Jęknął cicho gdy uszczypnęłam go zębami. Wyjął z moich włosów wsuwki, sprawiając, że luźne loki opadły mi na ramiona.
- Uwielbiam twoje włosy. - Uśmiechnęłam się gdy to powiedział. Zapamiętać - Jake lubi gdy mam rozpuszczone włosy. Przejechałam palcem po jego torsie i zatrzymałam się na krawędzi spodni. Słyszałam jak Jacob zasysa powietrze i uśmiechnęłam się chytrze. Mrugnęłam do niego okiem i położyłam obie ręce pod jego żebrami. Drgnął niespokojnie i napiął wszystkie mięśnie. Mój uśmiech zrobił się jeszcze większy, a Jake widząc to, odpiął mi stanik i przekręcił na plecy. Zrobił to tak szybko, że krzyknęłam zaskoczona.
- Hym... Myślę, że to będzie nam zbędne - powiedział i zrzucił mój stanik na podłogę. Czułam, że się czerwienię. Jake zaczął jeździć rękoma po całym moim ciele, sprawiając, że wiłam się pod nim. Pochylił się i złożył pocałunek tuż pod moim pępkiem. Wygięłam się w łuk, a z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Jacob cały czas błądził ustami po moim brzuchu, idąc coraz wyżej. Ponownie złożył pocałunek między moimi piersiami. Wiłam się pod nim z rozkoszy. Brakowało mi oddechu.
- Jacob... - szepnęłam cicho, głaskając go po głowie.
- Słucham? - Nie widziałam, ale czułam, że Jacob się uśmiecha.
- Och... - Zabrakło mi słów dlatego usiadłam i przyciągnęłam go do siebie. Przez chwilę siedzieliśmy przytuleni do siebie, aż w końcu Jake ponownie zaczął mnie całować. Zachłannie i długo, ale z uczuciem. Położyłam się z powrotem, ciągnąć go za sobą. Wsadził zbłąkany kosmyk moich włosów za ucho i uśmiechnął się do mnie słodko.
- Jesteś taka śliczna. Nigdy nie zostawiłbym cię dla innej dziewczyny, Bello. Obiecuję, że będę zawszę twój. Pamiętaj, że cię kocham - powiedział i zdjął do końca moją sukienkę i bieliznę. Po chwili nasze ciała znalazły wspólny rytm...

Perspektywa Jacoba.

Obudziłem się rano, a w moich ramionach spała Bella. Mój Anioł. Tak bardzo ją kocham, a wczoraj ona sama udowodniła mi jak bardzo mnie kocha. Oddała mi siebie. Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień. Wstałem, ubrałem się i pocałowałem Belle w czoło. Uśmiechnęła się przez sen. Okryłem ją jeszcze kołdrą i zszedłem na dół żeby przygotować śniadanie. Wyjąłem wszystkie potrzebne produkty i zacząłem robić omlety. Gdy wszystko było już gotowe poszedłem na górę żeby obudzić moją ukochaną. Pocałowałem ją w czoło i zacząłem głaskać ją po głowie.
- Kochanie, wstawaj! Słonko, śniadanko już gotowe.
- Yhym... Jeszcze chwileczkę.
- Nie ma chwileczki bo ostygnie - powiedziałem i ściągnąłem z jej kołdrę.
- Jacob!
- No co?
- Głupio się pytasz - powiedziała, zakrywając się prześcieradłem.
- Jesteś śliczna.
- Idź stąd.
- Nie.
- Idź - powiedziała i rzuciła we mnie poduszką. Złapałem ją i się zaśmiałem. - Czekam na dole.
Zszedłem na dół i już po chwili dołączyła do mnie Bella. Zjedliśmy śniadanie i zabraliśmy się za sprzątanie.
- Muszę iść Bello.
- Gdzie? - Zapytała cicho. Widziałem, że znów coś ją martwi.
- Na spotkanie ze sforą, a później mam patrol. Wrócę wieczorem.
- Dobrze. Ja chyba odwiedzę dziś Emily i ojca.
- Coś się stało? Masz taki markotny głos. Coś źle zrobiłem?
- Nie. Po prostu... Jestem zmęczona. - Wiedziałem, że kłamie, ale nie chciałem drążyć tematu. Skończyliśmy sprzątać.
- Muszę już lecieć. Dasz sobie radę, Bello? - Zapytałem.
- Tak. Wszystko w porządku.
- To dobrze. Buziak?
- Buziak - powiedziała i cmoknęła mnie w usta.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Pa.
- Pa, pa. Będę tęskniła.
- Ja bardziej - powiedziałem i chciałem ją pocałować, ale odepchnęła mnie, śmiejąc się.
- Idź już, bo w końcu nie wyjdziesz.
- Masz rację. Pa - powiedziałem, szybko cmoknąłem ją w usta i wyszedłem.
- Jesteś niemożliwy. - Usłyszałem jeszcze. Zaśmiałem się i wsiadłem do samochodu. Mam nadzieję, że teraz będzie już wszystko dobrze.

______________________________________________________________

No to tyle na dziś. Jestem ciekawa waszych opinii. Osobiście uważam, że nie jest najlepszy. No nic.
Ocenę pozostawiam Wam. Jak zwykle przepraszam za błędy i dziękuję za wszystkie komentarze. Dziękuję i pozdrawiam ;*
Marta...

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 12

Perspektywa Belli.

Silniki startującego samolotu zatkał mi uszy. Nigdy tego nie lubiłam, teraz jednak cieszyłam się, że zakłóciły odgłosy dochodzące z zewnątrz i pozwoliły mi zająć się swoimi myślami. Za dwie godziny będę w Forks i teraz, gdy samolot unosił się już nad ziemią i nie było jak uciec, pomysł żeby już wracać wydał mi się absurdalny. Nie byłam jeszcze na to gotowa, szczególnie po rozmowie z Jacobem.

                                               ~ retrospekcja ~

- Teraz możemy porozmawiać.
- Nie gniewaj się na mamę i Emily. Wymyśliły to żeby mi pomóc. Nam pomóc.
- Mogły mi powiedzieć.
- Zgodziłabyś się?
- Nie.
- Więc widzisz. Bello, tak bardzo za tobą tęsknię.
- Ja za tobą też Jacob. Myślisz, że mi nie jest trudno. Tak bardzo chciałabym ci wybaczyć, ale boję się znowu zaufać. Cały czas o tobie myślę. Nie ma takiej chwili, w której myślałabym o czym innym. Wiesz, ile łez wylałam przez ciebie. Tak bardzo chciałabym żeby było jak kiedyś. Chciałabym być szczęśliwa.
- Możesz być. Możesz być szczęśliwa jak kiedyś, tylko musisz mi wybaczyć. Zrobię wszystko żebyś była szczęśliwa, żeby było ci dobrze. Kocham cię. Tak bardzo cię kocham, Bello.
- To nie jest takie łatwe. A może. Nie wiem! Nie wiem co zrobić.
- Wróć ze mną do Forks. Nie musisz wybaczyć mi od razu. Nie musimy razem mieszkać. Tylko proszę, nie odwracaj się ode mnie. Nie odtrącaj mnie. Nie zniosę tego, że nie ma cię przy mnie. Kocham cię.
- Też cię kocham Jacob. Kocham, a nawet bardzo, ale też nienawidzę za to, że tak przez ciebie cierpiałam. Muszę to przemyśleć.
[...]
- Dobra. Wrócę do Forks na pewno, ale Jacob, jeśli naprawdę mnie kochasz to nie każ mi podejmować decyzji już teraz. Obiecuję, że się nad tym poważnie zastanowię, ale teraz mam po prostu mętlik w głowie.
- Rozumiem, że potrzebujesz czasu. W takim bądź razie nic mnie tu nie trzyma. Jutro wrócę do domu. Mam nadzieję, że wszystko się między nami ułoży, bo bardzo tego pragnę. Kocham cię Bello. - Na widok łez, które zaszkliły jego oczy w moim sercu zawitała wielka dawka bólu. Dlaczego miłość musi być taka trudna?
            
                                               ~ koniec retrospekcji ~

Na drugi dzień Jacob wyjechał, a ja z każdą minutą coraz bardziej za nim tęskniłam. Dwa dni później spakowałam się, pożegnałam z mamą i Philem i tak o to znalazłam się w tym samolocie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak pochopna była ta decyzja. Choć jeszcze niedawno wydawało mi się, że powrót do deszczowego, zielonego Forks, do codziennego życia, problemów, to najlepszy pomysł w życiu, to teraz obleciał mnie strach. Do tego z lotniska odbiera mnie Jake. Tak, właśnie on. Gdy podjęłam decyzję o powrocie, od razu  do niego zadzwoniłam. To był taki impuls, którego teraz żałowałam. I co ja mam mu powiedzieć? Jak to wszystko rozegrać? Tak bardzo za nim tęsknię, ale cały czas pamiętam o tym wszystkim co się stało. Chciałabym żeby było jak dawniej, kiedy mieszkaliśmy razem, a każda chwila z nim była chwilą cudowną. Czy dam radę mu wybaczyć?

Perspektywa Nicole.

Może zwariowałam, a może nie, ale gdy Emily powiedziała mi, że Jacob pojechał na lotnisko po Belle, poczułam, że muszę to wszystko naprawić. Pomóc im żeby te uczucie, które ich łączy nie zanikło przeze mnie. Kocham Jacoba i serce mi pęka, że nie ma nadziei na to, że jeszcze kiedykolwiek będziemy razem. Nie chce mi się żyć. Męczy mnie świadomość, że wszystko zepsułam. Wiem jak oni muszą się czuć, ale mi też nie jest łatwo. Jeszcze niedawno byłam zwykłą dziewczyną z przyjaciółmi, rodziną, chłopakiem, ale przyjazd tu wszystko zepsuł. Nienawidzę tego miejsca i zrobiłabym wszystko żeby cofnąć czas. Czuję się tu jak ktoś obcy. Mam tylko jeden cel, a później niech się dzieje co che. Muszę za wszelką cenę ich przeprosić i doprowadzić do ich zgody. Zatrzymam ich i zrobię wszystko, ale to wszystko żeby im pomóc.

Perspektywa Belli.

Samolot wylądował, odebrałam swoje bagaże i ze ściśniętym gardłem ruszyłam w stronę, gdzie powinien czekać na mnie Jacob. W końcu go zobaczyłam. Stał tam i rozglądał się, szukając mnie w tłumie. W końcu mnie dostrzegł i pomachał mi. Wyglądał jakby chciał do mnie podbiec i wziąć mnie w swoje ramiona, ale bał się mojej reakcji. Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się nieśmiało. Choć przez całą drogę myślałam o tym, co mu powiem, to teraz zabrakło mi słów.
- Cześć.
- Cześć. Jak minął lot?
- Dobrze.
- To dobrze. Daj, wezmę to - powiedział, wyciągając ręce w stronę walizek. Oddałam mu je i zapadła niezręczna cisza.
- To co? Jedziemy?
- Jedziemy.
W ciszy doszliśmy do samochodu. Jacob otworzył mi drzwi, a kiedy wsiadłam włożył walizki do bagażnika i wsiadł do samochodu. Włożył kluczyki do stacyjki, ale nie odpalił silnika. Spojrzałam na niego.
- Co?- Zapytałam, ponieważ wpatrywał się we mnie.
- Nie, nic. To znaczy... Coś. Po prostu zastanawiam się, czy to, że wróciłaś oznacza też to, że mi wybaczyłaś.
- Jacob, nie teraz. Porozmawiamy o tym w domu. Dobrze?
- Skoro tak wolisz - odpowiedział i odpalił samochód. Jechaliśmy w ciszy, a przynajmniej do czasu, kiedy ja jej nie przerwałam.
- Jacob, uważaj! - Krzyknęłam nagle bo na drodze pojawiło się wielkie zwierzę. Pisk hamulców i huk kiedy uderzyliśmy w drzewo.
- Boże! Bello, nic ci nie jest? - Jacob zaczął mnie oglądać z każdej strony. W jego oczach widziałam strach i zmartwienie. Ja sama przez chwile byłam tak wystraszona, że ledwo kojarzyłam fakty.
- Bella!
- Nie Chyba nic mi nie jest - odpowiedziałam po chwili.
- Właśnie widzę. Masz rozciętą głowę. - Spojrzałam w lusterko. Rzeczywiście z rozcięcia nad skronią leciała mi krew.
- To nic takiego - odpowiedziałam i spojrzałam na drogę. Wielki wilk stał i się w nas wpatrywał.
- Poczekaj, zaraz to opatrzę - powiedział Jacob, a kiedy zorientował się, że nie zwracam na niego uwagi, podążył za moim wzrokiem. Gdy zobaczył basiora na jego twarz wstąpił taki gniew, że bałam się odezwać. Szybko wysiadł z samochodu.
- Co ty sobie wyobrażasz!? Chciałaś nas zabić?! Co za idiotka! ZMIEŃ SIĘ, ALE JUŻ! - Krzyczał. Wielkie psisko zniknęło w krzakach, a ja wysiadłam z samochodu. Dopiero teraz dotarło do mnie kim był ten wilk.
- Co ona tu robi?! - Krzyknęłam do Jacoba i spojrzałam na niego. Włożyłam w te spojrzenie tyle jadu, że aż się cofnął.
- Ja...
- Co ona tu robi?!
- On nie wiedział, że tu będę. Przepraszam, nie chciałam spowodować tego wypadku.
- Czy ty musisz się mieszać?! Nie możesz usunąć się w cień?!
- Przecież wiesz, że próbowałam, Jacob! Ale tak się nie da! Naprawdę jest mi przykro, że wyrządziłam tyle zła. Przepraszam!
- To już jest śmieszne! Idę stąd Jacob! Zadzwoń jak już się na którąś zdecydujesz!
- Bello, poczekaj!
- Czego ty ode mnie chcesz?! Nie uważasz, że już i tak za bardzo namieszałaś mi w życiu?!
- Nie. Nie chciałam niszczyć waszego szczęścia! Wpojenie. To przez to. Ale musicie wiedzieć, że ja się o to nie prosiłam. Nie chciałam zostać wilkiem i gdybym tylko mogła, cofnęłabym czas. Miałam swoje życie, przyjaciół, a nawet chłopaka, ale zostawiłam to wszystko przez przemianę! Tak bardzo chciałabym wrócić do dawnego życia, ale nie mogę! Po prostu się nie da! Zdaję sobie z tego sprawę, że musiałaś bardzo cierpieć, ale ja też cierpiałam. Jacob także. Cierpiał, bo go zostawiłaś. Uwierzyłaś oczom, a nie jego słowom. Nie słyszałaś całej kuchni. On chciał mnie wyrzucić. Wpuścił mnie tylko po to żeby powiedzieć mi, że nie mam na co liczyć. To ja pocałowałam Jacoba! Przepraszam! Bello, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że masz najwspanialszego mężczyznę na świecie i ten mężczyzna kocha ciebie i tylko ciebie!
- Dlaczego miałabym uwierzyć w twoje słowa?! Skąd mam wiedzieć, że nie uknuliście sobie tego przedstawienia? Ze tego nie ustaliliście?
- Bo taka jest prawda! Nie widzisz tego jak bardzo Jacob cię kocha? Że skoczyłby za tobą w ogień? Myślisz, że dla mnie to jest łatwe? Właśnie rezygnuję z własnego szczęścia i miłości na rzecz waszego szczęścia. Czy to nie jest wystarczający dowód?!
- Ale dlaczego dopiero teraz? Teraz, gdy wszystko jest już stracone? - Głos mi drżał, a obraz rozmazywał się od łez. W głowie miałam taki mętlik, że ledwo kojarzyłam fakty.
- Nie musi tak być. Jest jeszcze szansa żeby to naprawić. Musisz tylko uwierzyć. Uwierzyć w moją miłość do ciebie. - Jacob, zabrał głos po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Widziałam, że on też był bliski płaczu.
- Skąd mam mieć pewność? - Zapytałam cicho. Czułam, że zaraz już tego nie wytrzymam.
- Bo to wszystko, co powiedziała Natalie, to prawda. Kocham cię jak wariat i obiecuję, że już nigdy nie popełnię takiego błędu. - Podszedł do mnie i wziął moją rękę w swoje.
- A ona? Jak mam zaufać jej? Obiekty wpojeń zawsze ulegają. Prędzej, czy później, ale taka jest prawda. Jacob, to twoje słowa. Pamiętasz? Wypowiedziałeś je kiedy tłumaczyłeś mi czym jest wpojenie.
- Pamiętam każdą sekundę mojego życia odkąd się w nim pojawiłaś.
- Naprawdę? Naprawdę mnie kochasz? Boże. Ja nie wiem. Nic już nie wiem...
- Nie wiesz, czy mnie kochasz?
- Kocham cię Jacob. Ale boję się zaufać. Wierzę ci, ale wiem też jak działa wpojenie i wiem już do czego jest zdolna Natalie - powiedziałam i wyrwałam swoją rękę z jego uścisku.
- Ja usunę się w cień. Tym razem najskuteczniej jak umiem. Wasza miłość jest tego warta, a ja już nie chcę cierpieć - powiedziała i zaczęła wpatrywać się w jakiś punkt za nami. Czarny samochód pędził w naszą stronę z ogromną prędkością. - Tak. To będzie najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich.
Następne wydarzenia działy się tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy Natalie wbiegła pod rozpędzony samochód. Huk, pisk opon, krzyk Jacoba i jeszcze głośniejszy mój. Czy ona zrobiła to naprawdę? Naprawdę odebrała sobie życie przeze mnie?
- O Boże! Ona musi przeżyć! Jacob! - Doskoczyłam do leżącej na ziemi dziewczyny.
- Natalie, słyszysz mnie? Wstawaj! Słyszysz? Otwórz oczy!
- O Boże! Ja nie chciałem. Ona pojawiła się tak nagle. Już zadzwoniłem do ojca. On jest lekarzem. On jej pomoże! Karetka już jedzie! Boże! Co ja zrobiłem? Nie wytrzymam. Krew... - Spojrzałam na osobę, która wyszła ze zmasakrowanego samochodu. Jeszcze tego mi brakowało...
- Odejdź stąd! No już! - Jacob, pchnął Edwarda tak mocno, że przeleciał na drugą stronę ulicy. Po chwili pojawił się koło mnie i zaczął mnie uspokajać. Tyle różnych myśli przechodziło przez moją głowę, łzy ciurkiem spływały po moich policzkach. Byłam w takim szoku, że nawet nie zauważyłam karetki, radiowozu, a nawet tego, że Jacob próbuje odczepić moje kurczowo zaciśnięte dłonie od koszulki Natalie. Gdy już mu się udało zaczęła się wielka krzątanina. Lekarze biegali nosząc jakieś sprzęty i aparatury, z oddali było słychać syreny radiowozu, a z głębi lasu przeraźliwe wycie wilków. Słyszałam i widziałam to wszystko, ale nie mogłam skoncentrować się na niczym. Szloch, łzy i zatkany nos utrudniały mi oddychanie.
- Bella, słyszysz mnie? - Jacob szturchał mnie za ramiona od dłuższej chwili, ale dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Ze szlochem wpadłam w jego ramiona.
- Och, Jacob, To wszystko przeze mnie.
- Co ty mówisz, Bello? To była jej decyzja. Wszystko będzie dobrze.
- A co jeśli ona nie przeżyje? - Zapytałam, choć w duchu wiedziałam, że ona już nie żyje. P prostu nie chciałam się do tego przyzna. Dopuścić do siebie myśli, że przeze mnie zginął człowiek.
- Przeżyje - powiedział Jacob, ale sam w to nie wierzył. Było słychać to w jego głosie. - Twój tata tu idzie - powiedział i przestał mnie przytulać.
- Charlie? No tak. Przecież jest komendantem na tutejszej policji.
- Bella?! Co ty tu robisz? Kochanie, nic ci nie jest?
- Nie tato.
- A twoja głowa? Chodź. Zaprowadzę cię do karetki. Muszą to opatrzyć - powiedział i rzucił gniewne spojrzenie w stronę Jacoba. Nadal był na niego zły za ostatnie wydarzenia. Biedny Charlie nawet nie wiedział, że wróciłam od mamy. Chciałam mu zrobić niespodziankę. No proszę. Udało mi się. Boże, dlaczego to wszystko spotkało akurat mnie? Już nigdy nie pozbędę się z głowy obrazu tego dnia.
- Bella? - Charlie stał z wyciągniętą w moją stronę ręką. Tak się zamyśliłam, że zapomniałam, że w ogóle mnie wołał. Podeszłam do niego i dałam się objąć. Wszystko to robiłam mechanicznie. Charlie zaprowadził mnie do karetki, a tam jakiś lekarz założył mi opatrunek i podał tabletki uspokajające. Po chwili podszesł do mnie jakiś policjant i zaczął zadawać pytania.
- Może pani rozmawiać?
- Tak - odpowiedziałam cicho. Nie miałam już siły i ledwo stałam na nogach.
- Czy widziała pani te zdarzenie?
- Tak.
- Co się stało z tamtym samochodem? - Zapytał wskazując ręką samochód Jacoba.
- Na drogę wybiegło nam jakieś zwierzę. Jacob nie zdążył zahamować.
- Rozumiem. Czy ta ciemnowłosa dziewczyna jechała z wami?
- Natalie? Nie. Ona szła bokiem. Chyba wracała do domu piechotą - powiedziałam i zastanowiłam się, co powiedzieć dalej. Nie powiem mu o kłótni. - Pomogła nam wysiąść z samochodu.
- Co działo się dalej? Czy jest pani w stanie stwierdzić kto spowodował wypadek? - Rozejrzałam się dookoła. Mój wzrok przykuł Edward i policjant, który go przesłuchiwał. Przy nim był Carlisle. No tak. Jakby nie patrzeć przez to, że został przemieniony w  wieku siedemnastu lat nadal jest niepełnoletni.
- Proszę pani?
- Co? Och, tak. Przepraszam. To Natalie. Nie zauważyła samochodu i weszła wprost pod koła. Czy pan może... Czy... Co z nią? Żyje?
- Przykro mi - powiedział policjant i uciekł wzrokiem. Czułam jak lecę w dół i gdyby nie Charlie upadłabym wprost na ziemię.
- Myślę, ze jej już wystarczy Maks. Dużo dziś przeszła - powiedział Charlie. To była ostatnia rzecz jaką zdołałam zarejestrować, później zemdlałam.

 Obudziłam się w salonie u taty. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i syknęłam z bólu, gdy coś zakuło mnie w głowie.
- Kochanie, jak się czujesz? - Zapytał tata podając mi herbatę.
- Dziękuję. Źle, ale to nic.
- Bello, policja chciała żebyś wstawiła się na przesłuchanie jak będziesz na siłach. Pojutrze odbędzie się pogrzeb. Rodzina Natalie już tu jest. - Na początku nie wiedziałam o co mu chodzi, ale po chwili zalała mnie fala wspomnień. Wypadek, kłótnia z Natalie, jej śmierć, Edward, przesłuchanie... Łzy pociekły mi po policzkach. Straszne wyrzuty sumienia wkradły się do mojego serca i rozumu. To przeze mnie ta dziewczyna wskoczyła pod samochód. Zrobiła to żeby udowodnić, że Jacob kocha tylko mnie i nikogo więcej. Zrobiła to żebym była szczęśliwa razem z Jacobem. Oddała swoje życie za nas, za nasz związek.
- To przeze mnie... Przeze mnie...
- Co ty gadasz Bello? No już. Spokojnie. - Charlie objął mnie jak małe dziecko i zaczął kołysać się w przód i tył. Cały czas szeptał uspokajające słowa, a ja płakałam i płakałam. Nie wiem jak długo to trwało, ale w końcu zasnęłam z wyczerpania. Gdy się obudziłam Charliego nie było w domu. Wstałam, zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z domu. Po drodze wzięłam klucze do garażu. Przypomniało mi się, że przed wylotem do Phoenix zostawiłam u taty samochód. Czułam się koszmarnie, ale musiałam pojechać do La Push. Musiałam dowiedzieć się, co się tam dzieje i przeprosić za śmierć Natalie. Wsiadłam do samochodu i zaczęłam szukać kluczy w torebce. Byłam tak roztrzęsiona, że po chwili wszystko wypadło mi z niej na siedzenie. Wzięłam klucze, które również znalazły się na siedzeniu i odpaliłam samochód. Łzy utrudniały mi widoczność. Otarłam je wierzchem dłoni i wyjechałam na drogę. Dlaczego moje życie jest pasmem problemów, porażek i bólu? Dlaczego nie mogę być szczęśliwa? Dlaczego akurat ja? Te pytania cały czas chodziły po mojej głowie. Nie wiem czy to przez łzy, czy przez to, że się zamyśliłam, ale nie zauważyłam wielkiego zbiorowiska ludzi na środku drogi i w ostatniej chwili zdążyłam zahamować. Na trzęsących się nogach wysiadłam z samochodu i dopiero wtedy dotarło do mnie kim są ci ludzie i gdzie się znajduję. To była granica, którą wyznaczał pakt, a po obu ich stronach stali swoi odwieczni wrogowie. Jacob ze sforą i Edward z rodziną. Kłócili się tak bardzo, że nawet nie zauważyli tego, że prawie w nich wjechałam.
- Zbiłeś jedną z nas! Zapłacicie za to!
- Jacobie, po raz kolejny powtarzam ci, że to ta biedna dziewczyna wbiegła pod koła mojego syna. Przecież sam to widziałeś.
- Przecież podobno macie ten super refleks! Zrobiłeś to specjalnie! Pakt już się nie liczy!!
- Skoro tak, to chodźcie tu!
- Emmett!
- Nie, on ma rację! - Krzyknął Jacob i odwrócił się w stronę sfory. Wszyscy zmienili się w wilki. Powoli szłam w ich stronę nie zważając na niebezpieczeństwa, które mi groziły. Nie obchodziło mnie nic. Jacob zrobił krok w stronę Cullenów, już chciał przekroczyć granice i nagle zatrzymał się jak wryty, ponieważ stanęłam przed nim.
- Bella! Uciekaj stąd! - Edward chciał do mnie podbiec, ale powstrzymał go jeden z jego braci i głośne warczenie sfory. Nie ruszyłam się nawet na krok. Stałam i patrzyłam w oczy Jacoba.
- Czy nie uważasz, że masz na głowie już wystarczająco dużo problemów? Chcesz rozpocząć wojnę między wampirami, a sforą? Pomyślałeś, że któryś z was może ucierpieć? Chcesz organizować kolejny pogrzeb? A co, jeśli to tobie coś się stanie? Pomyślałeś o tym jakbym się czuła tracąc osobę, którą kocham ponad życie? Śmierć Natalie, to nie wina Edwarda, tylko moja.
- Co ty gadasz, Bello?!
- Edwardzie, nie wtrącaj się proszę - powiedziałam i spojrzałam na niego proszącym wzrokiem. Wiedziałam, że jest mu ciężko, ale w tej chwili nie obchodziło mnie to. Spojrzałam z powrotem na Jacoba.
- Jacob, zrób to dla mnie, proszę. Nie zaczynaj czegoś, czego będziesz żałował. - Przy ostatnim słowie głos mi się załamał i łzy pociekły po policzku. Z oka Jacoba również wyleciała łza wielkości piłeczki bejsbolowej. Kiwnął głową w stronę sfory i wszyscy jak na zawołanie zniknęli w lesie. Jacob również wszedł między drzewa żeby po chwili wrócić jako człowiek. Ja w tym czasie odwróciłam się w stronę Cullenów.
- A wy? Chcecie wojny?
- Oczywiście, że nie.
- To co tu jeszcze robicie?
- Masz rację Bello. Idziemy - powiedział Carlisle. Wszyscy odwrócili się w stronę lasu oprócz Edwarda.
- Edwardzie, wszystko w porządku?
- Tak Esme. Po prostu...
- Idź Edwardzie. Idź. Do zobaczenia - powiedziałam i otarłam łzy z policzków.
- Mam nadzieję - odpowiedział i zniknął między drzewami.
- Bello?
- Jacob. - Podeszłam do niego powoli.
- Kochasz mnie nad życie?
- Czy zwątpiłeś w to choć przez chwilę? - Zapytałam. Zastanawiał się przez chwilę, a później powiedział:
- Nie. W głębi duszy cały czas o tym wiedziałem. A ty Bello? Czy zwątpiłaś w to, że mnie kochasz?
- Myślę, że był taki moment, lecz teraz wiem, że przez to co się stało, kocham cię jeszcze mocniej.
- Tak się cieszę - powiedział i przytulił mnie ostrożnie. Ja sama wtuliłam się w niego najmocniej jak mogłam.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam, Jacob - powiedziałam i zaczęłam płakać. Nie wiem jak długo tak staliśmy. W końcu Jacob odsunął się ode mnie, ale nie wypuścił mnie z uścisku jakby się bał, że gdy tylko mnie puści, zniknę.
- Muszę wracać do La Push.
- Ja też chciałam tam jechać - powiedziałam i wskazałam ręką mój samochód. Wsiedliśmy do niego. Jacob prowadził. Im bliżej byliśmy, tym bardziej się denerwowałam.
- Co się dzieje? Cała się trzęsiesz.
- Nic. Po prostu boję się spotkana ze sforą, rodziną Natalie.
- Bello, to nie jest twoja wina, rozumiesz? Nie możesz winić się za śmierć Natalie. To był tylko i wyłącznie jej decyzja. - Nie odpowiedziałam mu. Wpatrywałam się w przednią szybę. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Jacob zatrzymał się pod domem Leah i Setha. Byli tu wszyscy. Gdy wysiadłam wszystkie oczy były skierowane w moją stronę. 

_________________________________________________________________________
Myślę, że to właśnie w tym momencie powinnam skończyć ten rozdział. Może nie jest on najdłuższy, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. Jak zwykle przepraszam za wszystkie wyłapane błędy ( wiem, że często zdarza mi się zgubić literki ). Nie wiem kiedy będzie następny. Zastanawiam się nad tym jak to ma się dalej potoczyć. Wiem tylko, że u Jacoba i Belli nie będzie wcale kolorowo więc niech nie zmylą Was pozory. Myślę, że to co mam w planach ( jeśli się nie zmienią ) naprawdę Waz zaskoczy. Być może pojawi się ktoś nowy. Ktoś dzięki komu Bella i Jacob zbliżą się do siebie jeszcze bardziej, a być może oddalą. Zobaczymy... Nie przynudzam więcej ;)
Pozdrawiam ;* !!
Marta...

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 11

 Perspektywa Belli ( tydzień później )

Ciepłe plaże w Phoenix to było to czego w tej chwili potrzebowałam. Na początku nie byłam przekonana do pomysłu mamy, która zagroziła mi, że jeśli sama do niej nie przylecę to osobiście złoży mi wizytę i już nie będzie tak miło. Wolałam nie sprawdzać czy jej groźba była prawdziwa i tak o to znalazłam się w Phoneix. Teraz spaceruję brzegiem plaży razem z mamą, która gada jak najęta. Naprawdę próbowałam jej słuchać, ale moje myśli cały czas krążyły wkoło Jacoba. Strasznie za nim tęskniłam i z każdą minutą wydawało mi się, że źle zrobiłam. Nadal go kochałam i coś czułam, że te uczucie już zawsze będzie ze mną. Być może słusznie, a być może niesłusznie zaczynałam czuć wyrzuty sumienia, że tak gwałtownie na to wszystko zareagowałam i odrzuciłam Jacoba. Przecież nadal próbował udowodnić mi, że mnie kocha. Dzwonił codziennie, ale ja odrzucałam jego połączenia. Dlaczego? Sama nie wiedziałam. Może po prostu się bałam. Bałam się, że jak mu wybaczę to znów stanie się coś złego. Coś, przez co ponownie będę cierpiała.
Bałam się zaufać i zaangażować.
- Bello, w ogóle mnie nie słuchasz - stwierdziła mama obejmując mnie w pasie.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. Myślałaś o Jacobie?
- Tak. Brakuje mi go, mamo.
- Usiądziemy? - Zapytała, wskazując leżaki stojące kawałek od brzegu. Po jej zachowaniu mogłam wyczytać, że chce przeprowadzić ze mną poważną rozmowę. Usiadłyśmy na przeciwko siebie. Mama wzięła moją zdrową rękę i schowała ją w swoich.
- Kochanie, ja wiem, że jest ci ciężko. Byliście z Jacobem wspaniałą parą i naprawdę było widać, że się kochaliście. Zresztą nadal się kochacie. Widać gołym okiem. Bello, to co ci teraz powiem może ci się nie spodobać i możesz uznać, że się wtrącam i nie mam racji, ale muszę ci to powiedzieć. Uważam, że za szybko się rozeszliście. Powinnaś z nim porozmawiać z Jacobem i pozwolić się mu wytłumaczyć.
- Już mi się tłumaczył - przerwałam jej cicho. Wiedziałam, że ma rację, ale sama nie chciałam się przed sobą do tego przyznać.
- Wiem. Mówiłaś mi, kochanie. Chodzi mi o to, że z tego co mi mówiłaś to ta Natalie. To ona rzuciła się na Jacoba, tak?
 - Tak. Tak mi się tłumaczył.
- Dlaczego mu nie wierzysz?
- Mamo, wierze mu, ale... Wpojenie. Zawsze się tego obawiałam. Może nie w tej wersji. Zawsze myślałam, że to Jacob się w kogoś wpoi, a nie ktoś w niego. Co z tego, że on mnie kocha, a ja kocham jego. Przecież w każdej chwili może znaleźć dziewczyna, w którą Jacob się wpoi. Teraz tak myślę, że może dobrze, że tak się stało teraz, a nie później. Jakbyśmy byli już po ślubie.
- Rozumiem cię, Bello. Jednak nalegam żebyś chociaż się z nim pogodziła. Wiesz, rozmawiałam z nim wczoraj. Dzwonił i pytał czy wszystko z tobą dobrze. Emily, powiedziała mu, że przyleciałaś mnie odwiedzić. Był załamany. Jakby ktoś odebrał mu wszystkie chęci do życia. Nie może znieść myśli, że wszystko zepsuł. Chce się z tobą skontaktować, ale ty nie odbierasz, unikasz go - powiedziała. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Wiedziałam, że mama ma rację, ale nie byłam jeszcze gotowa na ponowną rozmowę z Jacobem.
- Pogodzę się z nim. To na pewno. Nie obiecuję ci nic więcej, dobrze?
- Wiedziałam, że postąpisz jak dorosła. Bello, gdy mi o tym powiedziałaś myślałam, że będzie tak samo jak ostatnim razem - powiedziała, dotykając blizn na moim nadgarstku. Teraz z perspektywy czasu widzę jaka byłam głupia. Zakochana po uszy, zraniona nastolatka. Jak mogłam chcieć się zabić. Przecież Renee i Charlie...
- Już nie jestem taka głupia.
- Widzę, kochanie. Och, jak ten czas szybko leci. Nadal pamiętam pierwsze spotkanie z Jacobem.
- Wyglądał wtedy jakby miał zaraz się rozpłakać - powiedziałam, wspominając ten dzień
                                                             ~retrospekcja~

- To ty jesteś tym chłopakiem, o którym opowiadała mi Bella? - Zapytała groźnie mama, podchodząc do Jacoba. Stał na środku salonu, skulony i ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Tak proszę pani. Jacob Black. Miło poznać - powiedział wyciągając w jej stronę rękę. Uścisnęła ją mocno, a później przyłożyła wskazujący palec na jego klatce piersiowej i powiedziała:
- Mi także miło poznać, ale wiedz jedno. Jeśli skrzywdzisz moją córeczkę to ja się z tobą rozmówię. Rozumiemy się?
Jacob tylko pokiwał głową głośno przełykając ślinę. Mama zaśmiała się wtedy i przytuliła go.
- Ha ha ha! Żebyś widział swój wyraz twarzy. Żartowałam. Wcale nie jestem taka straszna - powiedziała i zaczęła się śmiać.
                                                          ~koniec retrospekcji~
- Tak. Biedny Jake.
- To było tak dawno temu. Ja byłam wtedy inna. On też.
- Och, Bello! A pamiętasz jak pierwszy raz do nas przylecieliście? Jacob był taki zawstydzony i wystraszony. Jego wygląd wcale nie pasował do zachowania. Taki wielkolud, a skulony w kącie. - Zaczęła wspominać mama. Wiedziałam co chciała tym uzyskać. Próbowała mnie przekonać, że Jacob jest wspaniałym chłopakiem. Wiedziałam to doskonale, ale Renee to Renee. Westchnęłam ciężko i spojrzałam błagalnie na mamę. Zrozumiała o co mi chodzi i powiedziała:
- No dobrze. Wracajmy do domu.
- Wracajmy.

Perspektywa Jacoba.

Biegłem przed siebie nie zważając na drogę. Czułem się okropnie ze świadomością, że wszystko spieprzyłem. Zawiodłem jako alfa w sforze, zawiodłem Belle, zawiodłem samego siebie. Zwiodłem wszystkich wkoło.
- To wszystko przeze mnie. - Nagle usłyszałem w swojej głowie głos Natalie.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę. Chcę być sam.
- Dokąd biegniesz? Poczekaj! - Zatrzymałem się i poczekałem, aż do mnie dobiegnie.
- Czego nie rozumiesz w słowach " chcę być sam " ? 
- Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym. 
- Owszem. Mamy. Nie mogę patrzeć jak przeze mnie wszystko psujesz. Sfora potrzebuje przywódcy.
- Wiem, że to co teraz powiem będzie paskudne, ale prawda jest taka, że dopóki się tu nie pojawiłaś to wszystko było dobrze. Nie potrafisz zająć się swoim życiem tylko rozwalasz cudze. Mam gdzieś twoje ciągłe przeprosiny. Miałaś porozmawiać z Bellą i co? Jak to ciągle ujmujesz - nie masz odwagi spojrzeć jej w oczy. Ale miałaś odwagę przyjść do mojego domu i całować mnie, mimo że wiedziałaś, iż Bella może wejść w każdej chwili. Uwierz, że wiem jak działa wpojenie i wiem co czujesz, ale wiesz co? Mam to gdzieś! - Zostawiłem ją i zacząłem biec w stronę La Push. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak daleko byłem. Ta rozmowa wytrąciła mnie z równowagi i minęła dłuższa chwila zanim zdołałem się przemienić z powrotem w człowieka. Wszedłem do domu i od razu podszedłem do telefonu. Ostatnimi czasy spędzam przy nim prawie każdą wolną chwilę. Podniosłem słuchawkę i wystukałem tak dobrze mi zanany numer. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Cholera!
- Jacob, uspokój się - powiedział Billy. Wiedziałem, że się o mnie martwi, ale od kilku dni nie umiałem normalnie funkcjonować.
- Przepraszam.
- Musisz uszanować jej decyzję, synu.
- Ale ja nie chcę jej stracić.
- Ciągłym nękaniem jej nie odzyskasz. Daj jej trochę czasu.
- Idę do siebie - powiedziałem i zamknąłem się w swoim pokoju. Nie miałem ochoty na rozmowę. Zrezygnowany usiadłem na łóżku i wziąłem do ręki pierścionek, który oddała mi Bella. Był piękny jak ona.
Jak moja kochana Bella. Tak bardzo za nią tęskniłem i oddałbym wszystko żeby tylko usłyszeć jej głos. Z każdym dniem coraz bardziej odczuwałem jak wiele straciłem. Spojrzałem na nasze zdjęcie, które stało na półce. Pamiętam ten dzień, w którym je zrobiliśmy. Byliśmy wtedy na ślubie Emily i Sama. Bella wyglądała tak wspaniale.
- Odzyskam cię - powiedziałem w stronę zdjęcia i zaśmiałem się sztucznie. Nie potrafiłem poradzić sobie z tym wszystkim.
- Jacob, telefon do ciebie! - Do moich uszu dobiegł krzyk ojca. Zerwałem się z łóżka i podbiegłem do telefonu.
- Słucham? - Powiedziałem z nadzieją w głosie.
- Cześć Jake.
- Ach. To ty Sam.
- Też się cieszę, że cię słyszę.
- Przepraszam, ale myślałem, że to Bella.
- Rozumiem.
- Coś się stało?
- Musimy porozmawiać. Przyjdź do nas.
- Naprawdę nie mam ochoty na pogawędki.
- Jeśli nie przyjdziesz to sam się po ciebie pofatyguję.
- Groźby są karalne.
- Nie wygłupiaj się Jake. To ważne.
- Skoro to takie ważne, to zaraz będę - powiedziałem i odwiesiłem słuchawkę.
- Wychodzę - krzyknąłem i zamknąłem za sobą drzwi. Szybko pokonałem odległość dzielącą mnie od domu Sama i Emily i już po chwili siedziałem w ich salonie.
- A więc, co jest takie ważne?
- Doszły mnie słuchy, że zawalasz obowiązki dotyczące w sforze.
- Wiem o tym doskonale i nie potrzebuję twojego kazania, Sam. Staram się jak mogę, ale to wszystko nie jest takie łatwe.
- Dlatego my chcemy ci pomóc - powiedziała Emily, stawiając kubek z gorącą herbatą na stoliku.
- Pomóc? W jaki sposób?
- Wiem, że Bella się do ciebie nie odzywa. Teraz jest u mamy w Phoenix, ale za kilka dni wraca. Dzwoniłam do niej i spytałam się czy mogę tam do niej przylecieć. Zgodziła się, a nawet ucieszyła. Jutro ma odebrać mnie na lotnisku, ale się zdziwi, ponieważ to nie mnie odbierze, a ciebie, Jacob.
- Mnie? Ale..
- Tu masz bilety. Samolot masz jutro o dziesiątej. Spróbuj tego nie spieprzyć - powiedziała i podała mi bilety. Przez chwilę nie wiedziałem co mam powiedzieć. Byłem im tak bardzo wdzięczny. Próbowali mi pomóc mimo, że ja sam cały czas się nad sobą użalałem. 
- To co? Zgadzasz się?
- A co ze sforą? Przecież nie mogę tak zostawić swoich obowiązków.
- Przecież to tylko kilka dni. Dadzą radę.
- Ale...
- Co jeszcze wymyślisz?
- Nie wiem. Może po prostu boję się. Boję się tego, że znów mnie odtrąci i nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Mogłem się z nią spotkać już wcześniej. Tutaj. W Forks. Dlaczego tego nie zrobiłem? Z tego samego powodu. Boje się spojrzeć w jej oczy i zobaczyć ten ból i rozczarowanie.  
- Nie próbując, nic nie zyskasz.
- Wiem. Wiem, że muszę to zrobić.
- Więc? Lecisz? - Zapytał Sam. Zacząłem bawić się biletem, zastanawiając się czy odważyć się na ten krok. Być może to będzie jedyna szansa żeby naprawić swoje błędy. Może uda mi się wszystko załagodzić. Nie dowiem się tego jeśli nie spróbuję.
- Tak. Dziękuję wam. Naprawdę jestem wam wdzięczny.
- Nie ma za co. Idź się pakować i uratuj ten związek.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy. Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia! - Krzyknąłem i wybiegłem z ich domu. Nadzieja, która zawitała w moim ciele rozsadzała mnie od środka. Teraz mam szansę żeby wszystko naprawić i zrobię wszystko żeby mi wybaczyła. WSZYSTKO!

Perspektywa Belli.
Cieszyłam się, że Emily do mnie dołączy. Jest dla mnie jak siostra. Moja mama i Phil też ją uwielbiają, więc nie było problemu z ich zgodą. Emily była ze mną od początku. Zawsze mogłam na nią liczyć i wiedziałam, że mnie wysłucha i dobrze doradzi. Nawet teraz, gdy wszystko się zepsuło, ona była przy mnie i wspierała mnie jak tylko mogła. Teraz czekałam na nią na lotnisku. Spojrzałam na wielki zegar wiszący na ścianie. Za dwadzieścia minut powinna już być.
- Co się tak niecierpliwisz? - Zapytała mama. Przyjechała ze mną, mówiąc, że woli mieć mnie na oku. Tak na wszelki wypadek. Ostatnio opowiedziałam jej też o spotkaniu z Edwardem. Ha! Żebyście widzieli jak bardzo się na mnie zdenerwowała, kiedy powiedziałam jej, że zastanawiam się nad tym, czy mu nie wybaczyć. Nie odzywała się do mnie dopóki nie oznajmiłam jej, że Emily chce przylecieć. Wyglądała wtedy na dziwnie podekscytowaną. Jakby spodziewała się tego, że właśnie to chce jej powiedzieć. 
- Stęskniłam się za nią.
- Rozumiem.
- Strasznie tu duszno. Prawda?
- No może trochę. Jeśli źle się czujesz to wyjdź na zewnątrz. Do samolotu jest jeszcze kilka minut. Akurat zdążysz się przewietrzyć.
- Może masz rację. Zaraz wracam - powiedziałam i zaczęłam się przepychać w stronę wyjścia. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, znalazłam wolną ławkę, na której mogłabym usiąść. Tak jak zawsze, gdy tylko zostałam sama w mojej głowie pojawił się nadmiar myśli, których nie umiem uporządkować w żaden sposób. Wkurzają mnie bo nie dają mi spać, bo nie pozwalają się skupić, bo nie dają nawet minuty spokoju. Myśli dotyczące Jacoba, Natalie, Edwarda i całego mojego życia.

Perspektywa Renee.

Samolot już wylądował, a Bella nadal nie wróciła. Z jednej strony martwiłam się o nią, a z drugiej cieszyłam się, ponieważ wiedziałam jak zareaguje na plan Emily. Spojrzałam na tłum ludzi, który pojawił się tu z wylądowaniem samolotu i ujrzałam twarz Jacoba. Mimo swojego wzrostu zwinnie manewrował między ludźmi  i już po chwili był przy mnie.
- Witaj Renee.
- Cześć Jake.
- I jak? Bella niczego się nie domyśliła? Gdzie ona jest?
- Wyszła, bo źle się czuła. Nadal myśli, że to Emily ją odwiedzi. Chodźmy jej poszukać. Będziesz musiał dobrze ją przekonywać. Jest... Jakby to powiedzieć... Niedostępna.
- Zrobię wszystko żeby ją odzyskać, Renee. Nie odpuszczę dopóki nie naprawię tego, co zepsułem.
- Swoją drogą to jestem na ciebie wściekła. Przecież wiedziałeś, że Bella jest bardzo czuła pod punktem wpojenia. Ta dziewczyna... Nie powinieneś jej w ogóle wpuszczać do domu.
- Wiem. Nawet nie wiesz jak tego żałuję.
- Jacob, to nie mi masz się tłumaczyć - powiedziałam, wychodząc z lotniska. - I lepiej znajdź dobre wytłumaczenie. - Dodałam widząc wściekłą twarz mojej córki.

Perspektywa Belli.

Tak się zamyśliłam, że nawet zapomniałam o samolocie. Spojrzałam na zegarek i biegiem zerwałam się z ławki. Samolot powinien już wylądować. Gdy byłam już przy wejściu zobaczyłam twarz mamy i... Jacoba. Nie Emily, tylko Jacoba. W jednej chwili wszystko się we mnie zagotowało. Mama i Emily, pewnie to zaplanowały i mogą być pewne, że nie ujdzie im to na sucho.
- Gdzie Emily?! - Krzyknęłam, gdy do mnie podeszli. Widziałam wahanie na twarzy Jacoba. Bał się podejść bliżej mnie. I bardzo dobrze.
- Nie krzycz. Zrobiłyśmy to dla twojego dobra.
- Ja sama wiem, co jest dla mnie dobre!
- Bello... - odezwał się Jacob.
- CO?
- Proszę, porozmawiajmy. Bardzo mi na tym zależy.
- Teraz ci zależy?!
- Zawsze mi zależało. Cały czas próbowałem ci o tym powiedzieć, ale nie odbierałaś, unikałaś mnie. 
- Kochanie, porozmawiaj z nim. Przyleciał tu specjalnie dla ciebie. Zostawił sforę, swoje obowiązki.
- Dobrze, ale nie tutaj. Jedźmy do domu.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i spojrzałam na Jacoba siedzącego na moim łóżku. Jego widok sprawiał, że miałam ochotę o wszystkim zapomnieć i wtulić się w jego ramiona, ale  ie mogłam. Gdzieś tam z tyłu głowy cały czas majaczył obraz jego i Natalie. Usiadłam obok Jake' a.
- Teraz możemy porozmawiać.
- Nie gniewaj się na mamę i Emily. Wymyśliły to żeby mi pomóc. Nam pomóc.
- Mogły mi powiedzieć.
- Zgodziłabyś się?
- Nie.
- Więc widzisz. Bello, tak bardzo za tobą tęsknię - powiedział łapiąc moją rękę. Spojrzał mi w oczy, a wtedy wszystko ze mnie wypłynęło. Łzy zaczęły spływać po policzkach, a z ust wydobył się potok słów.
- Ja za tobą też Jacob. Myślisz, że mi nie jest trudno. Tak bardzo chciałabym ci wybaczyć, ale boję się znowu zaufać. Cały czas o tobie myślę. Nie ma takiej chwili, w której myślałabym o czym innym. Wiesz, ile łez wylałam przez ciebie. Tak bardzo chciałabym żeby było jak kiedyś. Chciałabym być szczęśliwa.
- Możesz być. Możesz być szczęśliwa jak kiedyś, tylko musisz mi wybaczyć. Zrobię wszystko żebyś była szczęśliwa, żeby było ci dobrze. Kocham cię. Tak bardzo cię kocham, Bello.
- To nie jest takie łatwe. A może. Nie wiem! Nie wiem co zrobić.
- Wróć ze mną do Forks. Nie musisz wybaczyć mi od razu. Nie musimy razem mieszkać. Tylko proszę, nie odwracaj się ode mnie. Nie odtrącaj mnie. Nie zniosę tego, że nie ma cię przy mnie. Kocham cię.
- Też cię kocham Jacob. Kocham, a nawet bardzo, ale też nienawidzę za to, że tak przez ciebie cierpiałam. Muszę to przemyśleć - powiedziałam. Widziałam uśmiech na jego twarzy, gdy wyznałam mu miłość i ból, kiedy powiedziałam, że go nienawidzę. A może miał rację. Może powinnam wrócić do Forks. Zacząć wszystko od początku. Z drugiej strony ten pomysł wydawał mi się absurdalny. Udawać, że nic się nie stało. Muszę się zastanowić, podjąć właściwą decyzję. Uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.


__________________________________________________________________
Wiem, wiem. Strasznie długo mnie tu nie było, ale nie mogło mnie tu być. Nie powiem dlaczego. Przepraszam. Oddaję rozdział w wasze ręce i czekam na opinie. Przepraszam za wykryte błędy :)
Pozdrawiam ; * !
Marta...