niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdziałm 20

U Renee i Phila jesteśmy już ponad tydzień. W tym czasie mama cały czas latała koło mnie jakbym znowu była jej malutką córeczką i co chwilę przypominała nam, jak to się bardzo cieszy z naszego PIERWSZEGO dziecka. W pewnym momencie nie wytrzymałam i powiedziałam jej o poronieniu. Wtedy zaczęła mnie przepraszać i zabrała nas na cmentarz. Jest tam pomnik postawiony specjalnie dla wszystkich dzieci, które nie zdążyły przyjść na świat. Zapaliliśmy światełko dla naszego aniołka, pomodliliśmy się i wróciliśmy. Od tego czasu mama nie przypominała mi już o tym. Już jutro musimy wracać, Jacob ma obowiązki. Dlatego dzisiejszy dzień spędzimy wszyscy razem. Z tego, co zaplanowała Renee to czeka nas plaża, lody, kino, wizyta u fotografa, ponieważ chce mieć rodzinne zdjęcie, zakupy, co nie przypadło do gustu chłopakom, a wieczorem grill. Dla mnie to będzie męczący dzień. Już widzę moje opuchnięte kostki wieczorem. Ale w końcu nie wiadomo kiedy teraz zobaczę się z mamą i Philem więc trzeba korzystać ze wspólnie danego nam czasu. Spojrzałam na zegarek. Była ósma rano, więc trzeba było wstawać. Podniosłam się z łóżka i ruszyłam do toalety. Kiedy wykonałam już wszystkie poranne czynności, wróciłam do naszej tymczasowej sypialni.
- Jacob, czas wstawać - powiedziałam i lekko nim potrząsnęłam. Nawet nie drgnął. Cmoknęłam go lekko w czoło i tym razem głośniej wypowiedziałam jego imię. Tym razem zadziałało. Zamrugał kilkakrotnie i przeciągnął się.
- Dzień dobry Kochanie. Jak się czujesz?
- Dzień dobry. Czuję się dobrze. Bardzo dobrze. Wstawaj,wstawaj. O dwunastej wychodzimy z domu.
- Mamy jeszcze cztery godziny. Myślę, że możemy jeszcze chociaż przez godzinkę poleżeć, poprzytulać się i porozmawiać.
- Owszem, mamy cztery godzinki, ale w tym czasie musimy się ogarnąć, spakować, ponieważ później nie będzie czasu, zjeść śniadanko i przygotować się do wyjścia. Jak wrócimy do domu to będziemy mogli leżeć całymi dniami. Teraz wstawaj.
- Już, już - powiedział i zaczął podnosić się z łóżka. Ja natomiast wzięłam wcześniej przyszykowane sobie ciuchy i zaczęłam się ubierać. Kiedy skończyłam, spojrzałam w lustro. Byłam ubrana w śliczną, zwiewną sukienkę na ramiączkach. Pod spodem miałam kostium. Na nogi założyłam wygodne sandałki. Włosy związałam w wysokiego koka, żeby nie było mi gorąco. Wyglądałam jak człowiek, więc było dobrze. Wyjęłam nasze walizki spod łóżka i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Kiedy uporałam się z ubraniami musiałam poczekać, aż Jacob wyjdzie z łazienki, żeby spakować rzeczy, które się tam znajdują.
- Bello!
- Tak?!
- Możesz mi podać rzeczy z krzesła do ubrania?!!
- Jasne! - krzyknęłam i wstałam z łóżka. Wzięłam rzeczy i udałam się do łazienki. Jacoba stał nagi przed lustrem.
- Mógłbyś się tak nie obnażać. Przewiązać się ręcznikiem czy coś - zaśmiałam się i oparłam o ścianę.
- Nie mów, że Ci to przeszkadza. Przecież widzę jak pożerasz mnie wzrokiem. Kochanie. - powiedział, zakładając bokserki.
- Chciałbyś. Kochanie - odpowiedziałam i zabrałam pozostałe rzeczy do spakowania. Wyszłam z łazienki, uzupełniłam moją walizkę i spakowałam ubrania Jacoba. On w tym czasie zszedł na dół i pomógł mamie nakrywać do stołu. Spakowane walizki postawiłam koło szafy i zeszłam na dół.
- Dzień dobry. Ale zapachy. Jestem strasznie głodna.
- Dzień dobry córeczko - przywitała mnie mama i pocałowała w policzek. - Siadać i jeść, bo wystygnie.
 Po smacznym śniadaniu wszyscy wyszliśmy z domu i udaliśmy się do samochodu Phila. Naszym pierwszym celem była plaża. Droga miała zająć nam najwyżej jakieś piętnaście minut. Nie długo. Nikt się nie odzywał więc zaczęłam podziwiać widoki za oknem i pogrążyłam się we własnych myślach. Tu jest tak inaczej niż w Forks. Nie ma wilgotnych, zielonych lasów, na niebie nie znajdziemy ani jednej szarej chmurki, z której mógłby spaść deszcz. Drogi są suche, a nie śliskie i niebezpieczne. Pamiętam jak kiedyś broniłam się przed wyjazdami do tego małego i deszczowego miasteczka. Jednak zawsze musiałam spędzać tam miesiąc wakacji. Gdy zostałam zraniona przez Edwarda, nie chciałam dłużej tu mieszkać. Chciałam zapomnieć. Dlatego zdecydowałam się na przeprowadzkę do znienawidzonego Forks. Jak się okazało była to jedna z najlepszych decyzji w moim dotychczasowym życiu.
- Bello, dojechaliśmy! - Jacob szturchał mnie w ramie.
- Zamyśliłam się - odpowiedziałam i wysiadłam z samochodu. - Ale gorąco. Chodźmy od razu na lody.
- Phil i Jacob pójdą i nam przyniosą, a my znajdziemy miejsce na plaży. Prawda chłopcy?
- Tak, właśnie. Chodź Jake.
- Ale....
- Bello, to duzi chłopcy, poradzą sobie. Chodź ze mną.
- No dobrze - odpowiedziałam. Gdy weszłyśmy na piasek, zdjęłam sobie buty, żeby lepiej mi się szło. Piasek był taki ciepły, czysty i miły w dotyku. Szum morza i dźwięk rozbijających się fal o znajdujące się w pobliżu skały.  Kiedyś bywałam na tej plaży bardzo często. Uwielbiałam przychodzić tu na spacery z mamą, a kiedy jeszcze byłam z Edwardem, spędzaliśmy tu niemal każde wieczory. Leżeliśmy na piasku, patrzeliśmy w gwiazdy i rozmawialiśmy. Na najróżniejsze tematy. Ale teraz to są tylko miłe wspomnienia. Teraz mam wspaniałego męża i dziecko w drodze.
- Bello?
- Tak mamo?
- Kochanie, powiedz mi, czy wszystko u was w porządku?
- Tak. Chyba nigdy nie było tak dobrze, jak jest teraz. A dlaczego pytasz?
- Po prostu chcę wiedzieć. Tak rzadko się widujemy. Nawet o tym, że jesteś w ciąży dowiedziałam się po trzech miesiącach. Chciałabym przy tobie być podczas ciąży, porodu. Chciałabym częściej widywać ciebie, Jacoba i tą małą istotę, która wkrótce przyjdzie na świat.
- Wiesz, że jesteście u nas z Philem zawsze mile widziani.
- Tak. Wiem, ale ty także wiesz, ze nie możemy tak często przyjeżdżać. Ale tak ostatnio sobie myślałam, że może wy przeprowadzilibyście się tutaj... Do nas... - zasugerowała bezpiecznie.
- Mamusiu... Przecież wiesz, że Jacob ma swoje obowiązki w Forks. Ma tam swoją rodzinę, sforę... Nie możemy tak wszystkiego rzucić i się tu przeprowadzić.
- Ale ja też jestem twoją rodziną. Twoją mamą. Sam, gdy dowiedział się, że Emily jest w ciąży postanowił odejść od sfory. Dla dziecka. Dla rodziny.
- Ale Sam wciąż mieszka w Forks. I teraz, kiedy my jesteśmy tutaj, to właśnie on przejął obowiązki Jacoba. Zawsze jest gotów pomóc swoim braciom. Bo oni wszyscy są braćmi, rodziną. A ja czuję, że też do nich należę. Należę do tej wielkiej rodziny. Od jakiegoś czasu mam wspaniałą relację z ojcem. Po prostu... W Forks stworzyłam sobie z Jacobem dom. Rodzinę. Naprawdę mi tam dobrze. I proszę cię mamo, postaraj się to zrozumieć. Kocham ciebie i Phila, strasznie za wami tęsknię.
- Wiem Bello, wiem. To był głupi pomysł. Zapomnij, że cokolwiek mówiłam - powiedziała. - Tu jest dużo miejsca. Rozłóżmy koc - dodała jeszcze, wyciągając duży plażowy koc z plecaka. Pomogłam jej w rozłożeniu go, usiadłyśmy i dalej podjęłam przerwany temat.
- Trochę był, ale rozumiem, że to z tęsknoty. Z drugiej strony twoja propozycja może działać w dwie strony, rozumiesz? Zawsze ty z Philem możecie się przeprowadzić bliżej mnie i Jacoba.
- Kochanie, miło, że to zaproponowałaś. Musiałabym to przedyskutować z Philem, rozważyć za i przeciw...
- Nie mówię, że już teraz, w tej chwili... Po prostu przemyśl to sobie. Nam też byłoby miło gdybyś mieszkała bliżej. Pomoc przy maluchu na pewno mi się przyda. Będziemy z Jacobem bardzo szczęśliwi, mając was bliżej siebie.
- Tak. Jacob na pewno będzie uradowany mając na głowie zwariowaną teściową - zaśmiała się.
- Oczywiście, że bym był. Nawet  nie próbuj w to wątpić - wtrącił mój mąż, który właśnie razem z Philem pojawił się ni stąd, ni zowąd. - Proszę, oto wasze lody.
- Dziękuję. Kochany jesteś - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek.
- Trafił ci się Bello, prawdziwy skarb. Dbaj o niego i pilnuj jak oka w głowie.
- Nie musi. Nie widzę innych dziewczyn poza nią. No i oczywiście tobą, Renee.
- Nie podlizuj się tak Jake. Pamiętaj, że Renee to mój skarb. - Powiedział Phil.
- Pamiętam, pamiętam. Jak tu pięknie. Co prawda  tęsknię za wilgotnymi, zielonym lasami Forks, ale strasznie mi się tutaj podoba.
- Ja też uwielbiam kiedy promienie słoneczne ogrzewają moją skórę, ale myślę, że teraz nie mogłabym żyć bez zieleni Forks.
- A ja tam tego miasta nienawidzę.
- Oj, nie używaj tak mocnych słów Renee.
- No może trochę przesadziłam. Ale z pewnością to nie jest jedno z moich ulubionych miejsc.
- Wiemy mamo, wiemy.
- Dobra! Nie wiem jak wy, ale ja i Phil - powiedziała mama i spojrzała na Phila ostrym wzrokiem. - Idziemy do wody.
- Rozumiem, że nie mogę omówić?
- Dobrze zrozumiałeś. Bella? Jacob?
- My raczej zostaniemy. Bawcie się dobrze - odpowiedziałam. Renee i Phil pobiegli do wody i zaczęli wygłupiać się jak dzieci.
- Jak się czujesz kochanie?
- Dobrze. No chyba że pomyślę sobie o jutrzejszym locie.
- Może nie będzie źle.
- Mam nadzieję. Stęskniłam się już za tatą, sforą, Emily...
- Ja też. Ale marzę także o kilku chwilach sam na sam z tobą.
- Jesteśmy sami.
- A ci wszyscy ludzie wokół?
- Zapomnijmy o nich - powiedziałam i pocałowałam go. - Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham Bello.
- Wiem, wiem. A myślałeś może o imionach dla tego szkraba, który we mnie rośnie?
- Myślałem. I myślę, że mam kilka, które mi się podobają.
- Jakie?
- Dla dziewczynki Alexandra, Aurelia, Abigail i Naomi, a dla chłopczyka Liam, Mateo i Crispin.
- Podobają mi się. A najbardziej Crispin, Abigail i Alexsandra. Taka mała Lexsie.
- A ty masz jakieś, które chciałabyś mi przedstawić?
- Córeczkę mogłabym nazwać też Shannon czy Samantha, a synka to  Tao, Ladon, Gavin i Alexsander.
- Też śliczne.
- Które wybierzemy?
- Co powiesz na Alexandra Abigail lub Alexander Tao?
- Dwa imiona?
- A dlaczego nie?
- No w sumie. Podoba mi się. A nawet bardzo.
- Czyli postanowione?
- Tak. Teraz musimy tylko poczekać, aż się urodzi - odpowiedziałam i wtuliłam się w Jacoba.
  Resztę dnia spędziliśmy w bardzo miłej atmosferze. Wieczorem, kiedy wróciliśmy już do sypialni, moje kostki były tak spuchnięte jak chyba nigdy w życiu. Zasnęłam, gdy tylko poczułam poduszkę i ramiona Jake' a. Na drugi dzień z ranka było ciężko mi się rozbudzić przez co prawie spóźniliśmy się na samolot. Na szczęście prawie. Lot był ciężki. Strasznie źle się czułam i byłam marudna, co na pewno nie umiliło Jacobowi czasu spędzonego w samolocie. Gdy wylądowaliśmy byłam strasznie zmęczona, ale szczęśliwa, a gdy weszliśmy do domu byłam najszczęśliwszą kobietą w ciąży na świecie.

  ~tydzień później~

 Mówiąc, że jestem w szoku to bardzo duże niedopowiedzenie. Nie wiem czy znalazłabym jakieś słowa, które opisałyby stan, w którym teraz się znajduję. Łzy szczęścia, radości i strachu spłynęły po moich policzkach. Właśnie wyszłam ze szpitala. Miałam USG i to, czego się dowiedziałam naprawdę zmieni nasze życie. Żałowałam, że nie było w tym momencie przy mnie Jacoba, ale nie mógł. Jake czasami naprawiał samochody, żeby dorobić, a odkąd ja nie mogę pracować, to stara się tych samochodów naprawiać jak najwięcej.  Musiałam powiedzieć mu o tym, czego się dowiedziałam jak najszybciej.  Wsiadłam do samochodu, ale nie byłam w stanie prowadzić. Musiałam ochłonąć i pomyśleć. Zastanawiałam się dlaczego nie powiedziano mi o tym wcześniej? Dlaczego dowiedziałam się dopiero będąc w trzeci miesiącu ciąży? Wcześniejsze badania miałam robione przez doktora Watersa, ale dzisiaj go nie było i badał mnie nie kto inny, jak doktor Cullen. To właśnie on przekazał mi wiadomość, że przez te trzy miesiące żyłam w niewiedzy co do mojej ciąży. Zaczęłam się zastanawiać jak ja dam sobie radę. Wiem, że Jacob będzie przy mnie, że będzie mi pomagał i w ogóle, ale on ma na głowie sforę i będą takie momenty, że zostanę sama. I co wtedy? Co jeśli nie będę dawała rady? Do tego do rozwiązania będę musiała być pod stałą opieką medyczną. Co najmniej raz w tygodniu będę musiała stawiać się na wizycie w szpitalu i dużo odpoczywać. Jeśli nie zastosuję się do tego, lub będą jakieś problemy to w najgorszym wypadku będę musiała zgodzić się na hospitalizację. Znalazłam w torebce telefon, wzięłam kilka głębokich oddechów i wybrałam numer Jacoba. Odebrał dopiero za drugim razem.
- Tak Bello?
- Jake! Boże, nie uwierzysz, co się stało!
- Co jest? Coś nie tak? Dobrze się czujesz? Przyjechać po ciebie?
- Jacob...

______________________________________________________________

Przepraszam, że przez tak długi czas nie było tu żadnego rozdziału, żadnej wiadomości...
Ale różnie w życiu bywa. Teraz postaram się nadrobić. Oddaje rozdział w wasze ręce. Może nie najlepszy, nie najdłuższy, ale wstawiam, żeby Ci, którzy jeszcze chcą to czytać nie czekali dłużej. 
Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod ostatnim rozdziałem, a szczególnie Sorciere Lúthien. Twój komentarz pozwolił mi zobaczyć, co robię źle i co muszę zmienić. Naprawdę - nie bójcie się krytykować, bo to pozwala mi się samodoskonalić, ale starajcie się uzasadnić tą krytykę. 
Pozdrawiam - Marta.

2 komentarze:

  1. świetny!!
    kurde, to jej poronienie :o
    zapraszam do siebie:)
    http://benefactor-dobroczynca.blogspot.com/
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział przyjemnie się czytało smutek ,radość smutek. Nie było cały czas wesoło. Nie rozumiem co jest Belli ,ale ma nadzieje że nic bardzo poważnego i że Edward się nie wtrąci.
    Co do nieobecności to rozumiem każdy ma swoje życie ,ale miło że potem jest wielki powrót xD

    OdpowiedzUsuń