sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 9

Perspektywa Belli.


Czułam, że powoli wybudzam się ze snu. Z ociąganiem otworzyłam oczy i spostrzegłam, że w pomieszczeniu jest ciemno. Spojrzałam na okno. Zmierzchało. Zdziwiłam się, więc spojrzałam na zegarek. Było po osiemnastej. Szybko dokonałam obliczeń i z zaskoczeniem odkryłam, że byłam nieprzytomna przez siedemnaście godzin. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Z zadowoleniem odkryłam, że nie czuję bólu, ale zaraz dotarło do mnie, że to tylko tymczasowe. Tabletki nadal działały, otumaniając mój umysł. Trudno mi było się na czymkolwiek skoncentrować. Wstałam z sofy i aż skrzywiłam się z bólu.
- Przeklęty stolik! Ała! - powiedziałam sama do siebie, czując, że kawałek szkła wbił mi się w nogę, a ciężki gips pociągnął do dołu złamaną rękę. Przez chwilę zastanawiałam się gdzie zostawiłam temblak, aż przypomniało mi się, że jest w sypialni. Usiadłam z powrotem na łóżko i zobaczyłam w jakim stanie jest moja noga. Nie było aż tak źle, ale sama nie wyciągnę sobie tego szkła.
- Przeklęty gips! - Krzyknęłam coraz bardziej zdenerwowana. Powoli odzyskiwałam pełną świadomość i czułam, że wszystko do mnie wraca i, że już niedługo ból i te uczucie straty powróci w zdwojonej sile. W całym domu panowała idealna cisza, dlatego podskoczyłam jak oparzona gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Przez chwilę bałam się, że to może być Jacob, ale to nie było w jego stylu. Wiedziałam, że nie przyszedłby tutaj. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Otwarte! - Krzyknęłam, ponieważ nie dałabym rady dojść do drzwi.
- Bello?! - No tak. Charlie właśnie przed chwilą skończył pracę, więc mogłam się spodziewać jego odwiedzin.
- Jestem w salonie. - Usłyszałam kilka ciężkich kroków i już po chwili przede mną stał mój ojciec. Spojrzał na rozbity stolik, moją skaleczoną stopę i twarz wykrzywioną bólem.
- Co się stało?! - Zapytał zaniepokojony. Nie chciałam mówić mu o tabletkach i utracie przytomności, ale jak wytłumaczę mu, że rozbiłam gipsem stolik.
- Tato, ja nie mogę wstać, ale jakbyś mógł to podaj mi telefon. O ile dobrze pamiętam to jest w kuchni i zamieć szkło zanim i ty sobie coś zrobisz - powiedziałam cicho, wymigując sie od odpowiedzi. Ta, chciałoby się...
- Najpierw wytłumacz mi co się stało.
- Nic takiego. Przez nieuwagę walnęłam gipsem w stolik, a gdy chciałam wstać, żeby to posprzątać, skaleczyłam się w nogę. - Po jego minie widziałam, że nie do końca mi uwierzył, ale nic więcej nie mówił tylko poszedł po telefon i zmiotkę. Podziękowałam mu, gdy podał mi telefon i uśmiechnęłam się sztucznie.
Miałam ochotę zamknąć się w sypialni i zostać sama, ale wiedziałam, że Charlie mnie teraz nie zostawi. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Dwadzieścia nieodebranych połączeń od Emily i dwa od Charliego. Pewnie dzwonili gdy byłam nieprzytomna. Emily. Pewnie już wiedziała o tym co się stało i wydzwaniała martwiąc się o mnie. Jest kochana, ale naprawdę nie chciałam teraz z nikim rozmawiać. Wsadziłam telefon do kieszeni i oparłam się o puchate poduszki. Jacob je uwielbiał, a nawet pachniały nim. Wszystko w tym domu przypominało mi o Jacobie. Spojrzałam na ścianę, pod którą nakryłam go z Natalie i kilka łez spłynęło mi po policzkach.
- Znowu płaczesz? Wszystko będzie dobrze Bello. Zobaczysz, że... - tacie przerwało pukanie do drzwi. - Otworzę. - Powiedział i wyszedł z salonu. Dlaczego akurat wtedy gdy chce być sama, wszyscy mnie odwiedzają? Otarłam wierzchem dłoni łzy i starałam się żeby kolejne nie spłynęły po moich policzkach.
- Och, Bello. Tak mi przykro! Dzwoniłam do ciebie. Dlaczego nie odbierałaś? Kochanie jak się czujesz? Mocno boli? - To Emily wpadła do salonu jak burza i przytuliła mnie mocno, zadając tysiące pytań na raz.
- Wszystko dobrze - skłamałam, próbując się uśmiechnąć, ale Emily za dobrze mnie zna, żeby mi uwierzyć. Od razu zorientowała się w jakim jestem stanie i westchnęła ciężko.
- Właśnie widzę. Co ci się stało w nogę? Och, przecież masz kawałek szkła w stopię. Poczekaj, zaraz wrócę i opatrzę ci tę ranę - powiedziała i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź pobiegła na górę do łazienki. Znała ten dom jak własną kieszeń i już po chwili wróciła z apteczką, pensetą i temblakiem.
- Powiedz jeśli będzie boleć - powiedziała i zabrała się za wyciąganie odłamka szkła, a ja przez chwilę zastanawiałam się gdzie jest Charlie. Usłyszałam, że krząta się po kuchni. Czułam, że Emily wyciągnęła szkło i zauważyłam, że chciała położyć je na stoliku.
- Bello, tu stał stolik. Och, to właśnie stąd to szkło, prawda? - Była tak roztrzepana, że nawet nie zauważyła, że coś się zmieniło. Pokiwałam ponuro głową na znak, że się z nią zgadzam, a później zagłębiłam się w własnych myślach. Cały czas czułam się taka pusta. Jakby z odejściem Jake' a, wyparowały wszystkie moje wnętrzności. Wszystkie oprócz serca. Zranionego serca. Ten smutek i ta świadomość straty sprawiała, że dusiłam się i coraz ciężej było mi oddychać. Wiedziałam, że zaraz wpadnę w panikę i nikt mi nie pomoże. Nie chciałam, żeby Emily i Charlie, byli tego świadkami, ale czułam, że ten moment zbliża się nie ubłagalnie.
Bałam się tego bólu i miałam ochotę ponownie odlecieć. Odciąć się od rzeczywistości i zapomnieć o problemach. Gdyby tylko ich nie było, zażyłabym kolejną porcję tabletek.
- Skończyłam - oznajmiła Emily sprzątając strzępki bandaża i zużyte gazy. Wzięłam temblak, który położyła na oparciu sofy i czekałam, aż wyjdzie do kuchni. Gdy tylko straciła mnie z oczu, wstałam i kuśtykając ruszyłam w stronę schodów. Prawie mi się udało, ale ktoś ponownie zapukał do drzwi. Zaklęłam cicho i krzyknęłam:
- Otworzę!
Pokuśtykałam w stronę drzwi i otworzyłam.
- O nie - jęknęłam żałośnie i spróbowałam zatrzasnąć drzwi, ale osoba, która za nimi stała, wsadziła nogę pomiędzy futrynę, a drzwi, uniemożliwiając mi to.
- Czego tu chcesz?!- Warknęłam zdenerwowana. Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach strumieniami.
- Chce tylko porozmawiać. Poza tym mam twoje zakupy.
- Nie chce rozmawiać. Powiedziałam ci już, że cię nienawidzę!
- Bello? Wszystko w porządku?! - Krzyknęłam za głośno i Charlie się zainteresował. Modliłam się żeby tu tylko nie przyszedł. Wściekłby się i jak nic zrobiłby Edwardowi wielką awanturę.
- Wszystko w porządku, tato! Naprawdę! - Odkrzyknęłam mu i spojrzałam z powrotem na Edwarda.
- Rozumiem. Nie oczekuję od ciebie tego, że mi wybaczysz.
- Po moim trupie.
- Właśnie. Proszę cię tylko o rozmowę.
- Dlaczego niby miałabym się zgodzić?
- Proszę - powiedział, podając mi torby jakby to miało mnie przekupić. Wzięłam je, okazując mu jak najwięcej wrogości..
- Nie! Nie teraz. Jeśli już musisz marnować mój czas, przyjdź jutro z rana.
Nie czekając na odpowiedź zamknęłam drzwi i wróciłam do kuchni. Całą twarz miałam zalaną łzami, a nos zapchany.
- Kto to był? - Spytała zaniepokojona Emily kiedy mnie zobaczyła. Przytuliła mnie do siebie jak małe dziecko. Charlie podszedł do nas i zaczął głaskać mnie po głowie. Tak się o mnie troszczą. Czułam w gardle wielką gulę, która uniemożliwiała mi mówienie.
- Jacob? - Zapytał zatroskany Charlie. Pokręciłam przecząco głową. Emily spojrzała na torby w mojej ręce.
- To był Edward, prawda? Czego on tu chciał?
- Porozmawiać.
- Jak on śmiał się tu pokazywać?! Jeszcze raz go tu zobaczę to raz na zawszę wybiję mu z głowy nękanie cie!
- Nie trzeba tato. Przepraszam was, ale ja pójdę na górę. Chcę pobyć trochę sama.
- Jeśli tego właśnie potrzebujesz. Wrócę do La Push po rzeczy i zostanę u ciebie na noc.
- Nie. Dam sobie radę sama.
- Ale ja się nie pytałam tylko oznajmiłam ci, że z tobą zostanę. To nie podlega dyskusji.
- Ale...
- Jeśli chcesz możesz siedzieć cały czas zamknięta w swojej sypialni, ale ja i tak zostanę.
- W takim razie ja pojadę do domu. Trzymaj się Bells. - Powiedział tata, przytulając mnie i poszedł. Wiedziałam, że się o mnie martwił, ale wiedziałam także, że nienawidził łez i gdy tylko usłyszał, że będę miała opiekę, postanowił się ulotnić.
- Mnie się nie pozbędziesz - powiedziała Emily, gdy na nią spojrzałam.  Oparła się o blat kuchenny i czekała na moją reakcję. Wiedziałam, że nie przekonam jej do zmiany zdania, ale wiedziałam też, że nie będę teraz dla niej najlepszym towarzystwem. Ona potrzebuje teraz opieki, a ja jej tego nie zapewnię. Wtedy wpadłam na pewien pomysł.
- Skoro musisz już zostać to weź ze sobą  Sama. Nie chcę żebyś była sama, a ja nie jestem w nastroju do rozmów. Możecie zostać jak długo chcecie. Ja i tak nie będę wychodzić z sypialni. Wiesz, gdzie jest pokój gościnny. Czujcie się jak u siebie w domu - powiedziałam i wyszłam z kuchni nie czekając na odpowiedź. Kuśtykając, weszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Czułam się okropnie, a najgorsze było to, że... Trudno było mi się do tego przyznać sama przed sobą, ponieważ po czymś takim powinnam nienawidzić Jacoba, a ja za nim tęskniłam, a do tego zgodziłam się porozmawiać z Edwardem. Kolejnym facetem, który mnie zranił. Czy oni wszyscy są tacy sami? Dlaczego to wszystko musi tak boleć. Dlaczego choć raz w życiu nie mogę być w pełni szczęśliwa? Edward... Teraz miałam ochotę zafundować sobie za to porządnego kopa. Wiedziałam jak to na mnie wpłynie, a jednak się zgodziłam. Czuję, że jeszcze tego srogo pożałuję. Wiecie jak to jest dowiedzieć się o zdradzie i to po raz kolejny? Gdyby ktoś kazał mi opisać jak się teraz czuję to odpowiedziałabym, że czuje się jakbym była głęboką, pustą studnią. Ból rozchodził się po moim ciele szukając dna, którego nie było. Pojawiało się go coraz więcej i więcej. Można powiedzieć, że rozsadzał mnie od środka. Tak bardzo chciałabym żeby to był tylko zły sen. Koszmar, z którego ciężko się obudzić. Pragnęłam mieć przy sobie kochającą mnie osobę, Jacoba, ale go nie było. Już nigdy nie będzie. Nigdy już nie usłyszę od niego, że mnie kocha. Tyle razy mi to powtarzał, a ja teraz zastanawiam się czy to były tylko puste słowa rzucane na wiatr i czy choć raz powiedział mi to szczerze. Może był ze mną tylko z litośći. Ulitował się nad biedną, zranioną Bellą. Czy umiałby tak udawać? Miałam okazje przekonać się, że Jake jest świetnym aktorem, ale czy aż tak świetnym... Miałam szczerą nadzieję, że Jacob mnie kocha, a przynajmniej kochał bo teraz to już czas przeszły. Czy kiedykolwiek pogodzę się jeszcze z Jacobem? Czy będę w stanie mu jeszcze zaufać? Szczerze w to wątpiłam.

Perspektywa Jacoba.

Stanąłem przed drzwiami Clearwaterów i zapukałem cicho. Czekając aż drzwi się otworzą, zastanawiałem się co ja jej w ogóle powiem. Nakaże zeznawać przed Bellą, że to ona mnie pocałowała i, że ja nie jestem niczemu winien. Szczerze mówiąc to tak właśnie chciałbym zrobić, ale to nie rozwiązałoby problemu. Usłyszałem ciche kroki i serce przyśpieszyło mi ze zdenerwowania. Dlaczego aż tak się stresowałem? W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich zaspany Seth.
- Cześć stary. Sorki, że cię obudziłem, ale mam sprawę do Natalie.
- Poczekaj - odpowiedział, uśmiechając się. - Zaraz ją zawołam. Wejdziesz?
- Nie. Poczekam tutaj - odpowiedziałem mu, opierając się o framugę drzwi. Seth pokiwał głową i zniknął w domu. Przez chwilę zastanawiałem się czy Natalie w ogóle zechce się ze mną widzieć, ale moje wątpliwości zniknęły gdy zobaczyłem ją idącą w moją stronę.
- Witaj. Czego chcesz? - powiedziała cicho przyglądając się swoim stopom.
- Chciałbym z tobą porozmawiać. Przejdźmy się. - Byłem spięty i to nawet bardzo. Natalie nie ruszyła się nawet o centymetr i już myślałem, że nie będzie chciała ze mną iść, ale po chwili zastanowienia wyszła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Ruszyła do przodu nie sprawdzając czy idę za nią. Przez chwilę chciałem zostać, wkurzony, że nie zwracała na mnie uwagi, ale poszedłem za nią. Zaprowadziła mnie na plaże i usiadła na jednym z wyrzuconych na brzeg konarów drzewa.
- Jacob... Ja chciałam cię przeprosić - powiedziała, bawiąc się swoimi palcami. Zaskoczyła mnie i to bardzo.
- Nie powiem, że nie ma za co. Twoje zachowanie było karygodne. Dlaczego to zrobiłaś? Sprawiłaś przykrość nie tylko mi, ale i Belli, i sobie, a nawet wszystkim członkom sfory. Wiedziałaś, że to przyniesie takie skutki, więc dlaczego?
- Bo cię kocham i chciałam być tak samo szczęśliwa jak wy wszyscy. Wiesz, dużo o tym myślałam i teraz wiem, że postąpiłam bardzo źle, ale czasu nie cofnę - powiedziała, wzruszając ramionami. Ten gest bardzo mnie rozwścieczył.
- A czy ciebie to w ogóle obchodzi?! Gdybyś mogła cofnąć czas, zrobiłabyś to samo, prawda? Nie zważając na skutki swoich czynów!
- Jacob to nie jest tak! Przepraszam!
- To wytłumacz mi jak!
- Wiesz jak działa wpojenie? Czasami to ono decyduje o tym co mam zrobić i powiedzieć. Ponoszą mnie emocje i jestem gotowa zrobić wszystko żebyś tylko odwzajemnił moje uczucia, a później gdy już zostaję sama, żałuję! Nie prosiłam się wcale o bycie wilkiem, a o wpojenie się w zajętego faceta tym bardziej! Po prostu to jest silniejsze ode mnie! - Wykrzyczała te słowa, zrywając się na równe nogi i zaczęła płakać. Ze złości zaczęła cała drgać i musiałem coś zrobić żeby się uspokoiła.
- Natalie, uspokój się - powiedziałem, kładąc rękę na jej ramieniu. - Oddychaj głęboko. To ci pomoże.
Zastosowała się do moich zaleceń i już po chwili drganie ustało. Posadziłem ją z powrotem na konarze i zaczekałem, aż uspokoi się do końca.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - wyszeptała cicho,wycierając łzy. - Co mogę zrobić, żeby to naprawić?
- Nie wiem czy tu da się cokolwiek naprawić, ale mam pewien pomysł. Może po prostu powiesz Belli jak dokładnie przebiegła nasza kłótnia?
- Rozmawiałeś z nią?
- Nie. Wątpię, że chciałaby mnie wysłuchać.
- To dlaczego miałaby wysłuchać mnie? Po tym wszystkim na pewno mnie nienawidzi.
- Warto spróbować.
- Jake, nie obraź się, ale nie wyglądasz na zbytnio załamanego. Kochasz ją w ogóle?
- Czy ją kocham? Bella jest całym moim życiem. Powietrzem, ziemią, wszystkim. Może nie wyglądam na załamanego, ale w środku czuję się strasznie. Tak jakby ktoś wyrwał mi ze środka serce. Tym sercem była Bella. Natalie, czy ty wiesz jak ciężko żyje się ze świadomością, że kogoś się zawiodło? Belle już raz zraniono i nawet nie zdajesz sobie pojęcia jak ciężko było odbudować na nowo jej zaufanie, a teraz to ja ją zraniłem chociaż tak dużo jej naobiecywałem. Mieliśmy wziąć ślub, tyle razy mówiłem jej, że że ją kocham, a ona pewnie myśli teraz, że to były słowa rzucane na wiatr. Wiesz jak ja się czuję z tą świadomością, że zawiodłem moją Belle?
- Nie, nie wiem jak się czujesz, ale uwierz mi, że mi też nie jest łatwo.
- Wierzę ci Natalie. Więc jak? Mogę liczyć na twoją pomoc?
- Oczywiście. Jestem wam to winna. Tylko pozwól mi się na to przygotować. 
- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
- Jaką?
- Daj mi znać gdy zdecydujesz się już na tę rozmowę. Chciałbym, żebyś przekazała coś Belli.
- Dlaczego sam jej tego nie przekażesz?
- Boję się spojrzeć jej w oczy. Boje się tego co mogę od niej usłyszeć... - Taka była prawda. Bałem się spojrzeć w oczy Belli. Byłem tchórzem.
- Nie. Nie zrobię tego. Jak chcesz się z nią pogodzić skoro boisz się spojrzeć jej w oczy. Przykro mi, ale nie mam zamiaru bawić się w głuchy telefon. Sam przekażesz jej to co chcesz jej powiedzieć. Ja po prostu jej wszystko wytłumaczę. Pójdę już. Mam patrol z Paulem. Cześć - powiedziała i pobiegła w stronę lasu, a ja zostałem i wpatrywałem się w fale rozbijające się o brzeg. Natalie miała racje. Jak miałem pogodzić się z Bellą skoro bałem się z nią porozmawiać? Ale jak mam spojrzeć jej w oczy po tym jak ją zraniłem. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, ale to nie możliwe. Tak bardzo chciałbym znów się do niej przytulić i poczuć zapach jej ulubionych perfum, powiedzieć jej, że bardzo ją kocham. Czy będę miał jeszcze taką okazję? Tak bardzo tego pragnę...


Dzień później - perspektywa Edwarda.

Wampir, który boi się zwykłej dziewczyny, a raczej tego co od niej usłyszy. Już z pięć minut stoję przed drzwiami Belli, ale dotąd nie zebrałem w sobie tyle odwagi żeby zapukać. Sam chciałem tej rozmowy, a teraz się jej obawiam. W końcu zebrałem w sobie tyle odwagi żeby zapukać. Wziąłem głębszy oddech żeby się uspokoić i zachować zdrowy rozum przy Belli. Drzwi otworzyły się, ale nie stanęła w nich Bella tylko jakaś czarnowłosa dziewczyna. Widziałem ją z Bellą wtedy na parkingu. Zmarszczyłem nos, ponieważ pachnało od niej wilkołakiem. Musiała być dziewczyną zmiennokształtnego.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytała, jakby wiedziała kim jestem. A może wiedziała... Może Bella jej się zwierzyła. - Żyjesz? Ha! Przecież ty nie żyjesz. Przepraszam za błąd. Będziesz dalej mi się tak przyglądał? Czego tu chcesz?
- Zostawmy temat mojej egzystencji. Chciałbym porozmawiać z Bells.
- Nie. Ona nie potrzebuje twojego towarzystwa.
- A mogłabyś ją tu poprosić?
- Śpi.
- Hym... - mruknąłem, wytężając słuch. Bella nie spała. Słyszałem jej cichy szloch w środku domu. - Mnie nie oszukasz. Poproś ją tu. Chciałbym od niej usłyszeć, że nie chce ze mną rozmawiać. 
- Poczekaj tu - powiedziała, poddając się. Widziałem, że martwi się o Belle, ale musiałem się z nią spotkać. Musiałem jej wszystko wyjaśnić i dowiedzieć się jak dużo wie.
- Nie chcę ci przeszkadzać, ale masz gościa. Edward. Mówiłam mu żeby sobie poszedł, ale...
- Porozmawiam z nim. - Słyszałem jak Bella wstaje z łóżka, schodzi po schodach, aż w końcu stanęła przede mną. Wyglądała marnie. Miała podkrążone oczy, spuchnięty nos, rękę w gipsie i lekko utykała chodząc. Na jej twarzy było widać ślady łez. Cierpiała i to nawet bardzo. Nie wiedziałem z jakiego powodu. To było strasznie irytujące, że nie mogłem czytać w jej myślach. W pewnej chwili zapragnąłem przytulić ją i pocieszyć, ale bałem się wykonać jakikolwiek ruch.
- Pójdziemy się przejść czy będziesz się tak na mnie gapił? - powiedziała, zakładając buty.
- Przepraszam - wyszeptałem, puszczając ją przodem. Szła przed siebie nie sprawdzając czy idę za nią. Była przygarbiona jakby na jej ramionach spoczęły problemy całego świata. Zaprowadziła mnie w głąb lasu trzymając się obszaru niczyjego jakby dokładnie wiedziała którędy przebiega granica paktu i gdzie wolno mi być. Przez całą drogę nic nie mówiła. Usiadła pod jednym z drzew i spojrzała na mnie smutno. Chciałem się odezwać, ale wszystkie słowa wyparowały mi z głowy.
- Chciałeś porozmawiać, więc słucham.
- Bello... Błagam cię, wysłuchaj mnie do końca.
- Mów.
- Tyle razy powtarzałem sobie w głowie co ci powiem, a teraz po prostu braknie mi słów. Chciałbym... Chciałbym, abyś wiedziała co dokładnie wydarzyło się tamtego wieczoru... Ja...
- Ale ja wiem co się wydarzyło! Zastałam cię w łóżku z jakąś wywłoką! Zdradziłeś mnie, a ja się załamałam! Cierpiałam prze ciebie! - wykrzyczała mi to prosto w twarz, wstając. Miała do tego prawo. Wiedziałem jak się czuła, ponieważ ja czułem to samo.
- Bello... Wiesz, że jestem wampirem, prawda?
- Tak. Wiem, że jesteś pijawką - odburknęła mi.
- A czy wiesz, dlaczego stałem się tym czym jestem?
- Nie. Nie wiem i nie chce wiedzieć.
- Wysłuchaj mnie. Błagam - musiałem za wszelką cenę opowiedzieć jej całą tę historie. - Tamtego wieczoru byłem piany...
- Pamiętam - przerwała mi, marszcząc brwi jakby nad czymś się zastanawiała.
- To przez alkohol. Promile tak zawróciły mi w głowie, że nawet nie wiedziałem co robię. Ocknąłem się dopiero gdy zobaczyłem ciebie. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak wielki błąd popełniłem. Wiem, że to nie jest żadna wymówka, ale taka jest prawda. Nie dałaś mi wtedy się wytłumaczyć, a później straciłem z tobą kontakt. Twoja matka nie chciała udzielić mi żadnych informacji chociaż błagałem ją o to na kolanach. Któregoś dnia powiedziała mi, że wyjechałaś, a wtedy się załamałem. Próbowałem się zabić, ale znalazł mnie Carlisle i zmienił w wampira. Zyskałem nową rodzinę, ale cały czas o tobie myślałem. Gdy zobaczyłem cię na tym parkingu, dotarło do mnie, że właśnie otrzymałem szansę żeby to naprawić - słowa wyleciały ze mnie jak z armaty. Zaczerpnąłem powietrza jakby było mi ono potrzebne i spojrzałem na twarz Belli. Z jej oczu płynęły łzy. Wpatrywała się we mnie, machając głową jakby coś ją opętało.
- Nie! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Wiedziałam! Wiedziałem, że po tej rozmowie będę jeszcze bardziej cierpieć! Wiesz jak to jest zostać zdradzonym? Ja skosztowałam tego smaku już dwa razy. Po raz pierwszy kilka lat temu, a po raz drugi chyba dwa dni temu! Przez ten ból i smutek straciłam rachubę czasu! Nie potrafię myśleć o czymkolwiek innym! Wszyscy jesteście tacy sami! Nie powinieneś istnieć tak samo jak te przeklęte wilkołaki!- Głos jej się zamazywał, a z oczu wypływały coraz to nowsze łzy. Teraz wiedziałem dlaczego cierpi. Ktoś ponownie ją zdradził. Ktoś odnowił rany, które jej zadałem. Wiedziałem, że był to któryś z wilkołaków i nagle zapragnąłem go zabić. Za to, że skrzywdził Belle. Ona jest taka krucha i delikatna. Tak bardzo chciałbym po raz kolejny otoczyć ją opieką, ale wiedziałem, że to nie jest już możliwe. Podszedłem do niej, chcąc ją przytulić i pocieszyć. Przez chwile próbowała mnie odepchnąć, a później sama wtuliła się we mnie. Uśmiechnąłem się szeroko jakbym wygrał nagrodę... Moją nagrodą była Bella.


_______________________________________________________

Kolejny rozdział oddaję w wasze ręce i czekam na szczere opinie. ;p
Widzę, że dużo osób woli Edwarda ; D Hym... Szczerze to sama nie jestem pewna jak to się dalej potoczy. Mam w głowie dwa scenariusze. Jeden z Edwardem, a drugi z Jacobem. A może jakoś je połączę... O tak ;p Już to widzę! Haha...! Ale mam pomysła...!!
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział... Nauka i te sprawy.
Jak zwykle przepraszam za wszelkie wykryte błędy i powtarzam... Nie bójcie się ich mi wytknąć!
Pozdrawiam ; **!!
Martaa...

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 8

Perspektywa Belli.

- Bello. Kochanie, co się stało? No już... Nie płacz... Cichutko. - Charlie próbował mnie uspokoić, głaskając mnie po głowie, ale to i tak nic nie dawało. Czułam się strasznie.
- Bello, powiesz mi o co chodzi? Inaczej ci nie pomogę - powiedział Charlie, przytulając mnie. Po raz kolejny wysmarkałam nos w chusteczkę i wytarłam łzy.
- Jacob... On mnie zranił. Zostawił mnie - wyjąkałam, zaciskając ręce w pięści. - Ała!
- Co się stało?! - Charlie dopiero teraz spojrzał na moją rękę. Bolała już tak mocno, że nie wiedziałam w jakiej pozycji ją ułożyć.
- Chyba złamałam sobie rękę, uderzając Jacoba w twarz.
- Przecież ona jest strasznie spuchnięta. Bello, musimy jechać do szpitala.
- Dobrze. - Zgodziłam się. Ból był już nie do wytrzymania. Chociaż ból, który czułam w sercu był jeszcze gorszy. Bolało mnie to, że osoba, której zaufałam, i którą pokochałam, tak bardzo mnie zraniła. Przecież miało być tak pięknie. Niedługo miał być ślub. Wszystko już było załatwione. To wszystko wydawało mi się teraz takie nierealne, odległe. Teraz potrafiłam tylko myśleć o tym, że Jacob mnie zdradził. Cały czas miałam przed oczami ich pocałunek i ten śmiech Natalie. Cieszyło ją to, że cierpię. Kolejne łzy spłynęły mi po policzku, a moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Charlie, widząc to okrył mnie kurtką. Byłam tak roztargniona, że nawet nie zauważyłam, kiedy zdążyliśmy wsiąść do samochodu. Miałam ochotę schować się gdzieś w kącie i już nigdy nie wychodzić. Żeby już nikt nigdy mnie nie zranił. Tego wszystkiego było już za wiele. Edward, Natalie, zdrada. Wszystko zwaliło się na mnie tak nagle i to praktycznie w jednym czasie. Do tej pory dawałam jeszcze jakoś radę, ale teraz to naprawdę już za wiele.
- Bello, jesteśmy na miejscu. Wysiadaj. - Byliśmy już pod szpitalem i Charlie otwierał mi drzwi od samochodu. Wysiadłam, potykając się o własne nogi i gdyby nie ojciec, wywróciłabym się. 
- Jesteś przemęczona. Musisz odpocząć. - Powiedział, biorąc mnie pod rękę i prowadząc w stronę wejścia do szpitala. Gdy tylko weszliśmy do środka, uderzył mnie zapach szpitala od którego zakręciło mi się w głowie i upadłam na kolana. Gdyby nie Charlie, uderzyłabym głową w podłogę.
- O boże! Co się stało?
- Zasłabła. Niech pani dostarczy nam wózek.
- Zaraz wracam. - Powiedziała jakaś spanikowana pielęgniarka i pobiegła, a ja przy pomocy taty, usiadłam na krześle. Na korytarzu panował gwar, który ranił moje uszy. Słyszałam, że Charlie coś do mnie mówi, a później widziałam jak się oddala, ale to wszytko wydawało być się za mgłą. Jedyne co czułam wyraźnie to był ból. Hałas na korytarzu stawał się coraz głośniejszy, a ja czułam, że moja głowa zaraz tego nie wytrzyma. Czułam, że powoli tracę przytomność. Szczerze to nawet tego chciałam. Chciałam choć na chwilę odciąć się od tego wszystkiego. Zemdleć i nie czuć bólu, który ogarniał całe moje ciało. Bo chyba należy mi się krótki odpoczynek. Zamknęłam oczy i odleciałam.

- Bello! Bello, obudź się! - Jakiś głos cały czas próbował mnie obudzić, ale ja tak bardzo nie chciałam wracać do rzeczywistości.
- Hej! Otwórz oczy! - Ktoś lekko mną potrząsnął, wybudzając mnie ze snu. Snu, w którym nie czułam bólu. Jęknęłam pokonana i otworzyłam oczy. Jasne światło szpitalnych lamp raziło mnie w oczy, ale gdy chciałam zakryć je rękom, coś ciężkiego mi to uniemożliwiło. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że moją prawą rękę, aż do łokcia pokrywa ciężki gips.
- W końcu wróciła pani do żywych. Proszę się nie ruszać, ponieważ jest pani podłączona do kroplówki. - Dopiero teraz zauważyłam, że w lewej ręce mam powbijanie igły i podłączoną kroplówkę. Rozkojarzona rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jakimś gabinecie. Najprawdopodobniej w zabiegowym, ponieważ wszędzie były jakieś przeróżne przedmioty do zakładania, czy ściągania gipsu, skalpele i inne rzeczy, których nazwy nie znałam. Nade mną stał jakiś lekarz. Dopiero po chwili zorientowałam się kim on był. Carlisle Cullen. Zaskoczona usiadłam gwałtownie, aż zakręciło mi się w głowie.
- Spokojnie. Prawie przewróciła pani kroplówkę.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. Zemdlała pani na korytarzu, gdy pani ojciec odszedł, żeby nalać pani wody.
- Niech pan zwraca się do mnie po imieniu.
- No dobrze. A więc Bello, zasłabłaś z przemęczenia i masz złamania kości śródręcza. Gdzie się tak załatwiłaś?
- Przyłożyłam z liścia wilkołakowi. - Powiedziałam, w ogóle się nad tym nie zastanawiając. Dopiero po chwili dotarło do mnie to co powiedziałam i ze strachem w oczach spojrzałam na Carlisle' a. Nie wydawał się zaskoczony, jakby już od dawna wiedział, że wiem o świecie prosto z legend.
- A więc się nie myliłem. Wiesz kim jestem, prawda? - Zapytał, siadając obok. Kiwnęłam słabo głową, potwierdzając jego słowa.
- Tak właśnie myślałem. Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem. Nikt nie potrafiłby już bardziej mnie zranić. - Powiedziałam, ponieważ wszystko powoli do mnie wracało. Ból po zdradzie i ta świadomość, że całe życie legło mi w gruzach. Czułam, że oczy zaczynają mnie piec od zbierających się łez. Mrugnęłam i już po chwili czułam na ustach smak słonych łez.
- Nie możesz tyle płakać, bo w końcu się odwodnisz, Bello. - Powiedział Carlisle podając mi chusteczkę. Podziękowałam skinieniem głowy i otarłam łzy.
- Czy mogę już stąd wyjść?
- Myślę, że tak. Kroplówka już się skończyła i zaraz zawołam kogoś żeby ją odłączył.
- Jak długo właściwie byłam nieprzytomna. 
- Przeszło godzinę. Gdyby ręka bolała, weź jakieś silne środki przeciwbólowe i spróbuj się przespać. Już wezwałem pielęgniarkę. - Powiedział, wciskając jakiś guzik. Już po chwili w gabinecie pojawiła się jakaś pielęgniarka i odłączała mnie od kroplówki.
- Weź je. Są najlepsze. Pamiętaj żeby się nie przemęczać. Do widzenia Bello. - Powiedział Carlisle, podając mi opakowanie jakichś tabletek.
- Do widzenia - odpowiedziałam cicho i wyszłam z gabinetu, zastanawiając się czy moje życie kiedykolwiek miało sens. Dlaczego zawsze miałam pod górkę? Rozejrzałam się w poszukiwaniu taty, ale nigdzie go nie było. Usiadłam na krześle, żeby na niego poczekać. Nie miałam ochoty szukać go po całym szpitalu. Chciałam podciągnąć kolana pod brodę, ale ciężki gips mi to uniemożliwił. Czułam się dziwnie. Wszystkie odgłosy i zapachy do mnie dochodziły, ale ja miałam wrażenie, że to wszystko jest za mgłą. Jedyne co tak naprawdę do mnie dochodziło, to to, że Jacob zadał mi ból. Wiedziałam, że bez niego moje życie będzie puste i nic nie warte. Każdy dzień będzie gorszy i gorszy. Pamiętam pierwsze dni po zdradzie Edwarda. Dopiero teraz zrozumiałam, że tamten ból w porównaniu z tym, który czułam teraz, był niczym. Dopiero teraz dotarło do mnie, że kochałam Jacoba bardziej niż kogokolwiek na świecie. Obdarzyłam go tak wielką miłością i zaufaniem, choć tak ciężko było mi zaufać, a on to zniszczył. Chociaż wylałam już hektolitry łez, one dalej spływały po moich policzkach, mocząc mi bluzkę. Nie miałam przy sobie chusteczek, a czułam, że są mi niezmiernie potrzebne. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i zrobić wszystko żeby tego bólu nie było. Cały czas nie mogłam zrozumieć dlaczego Jacob mi to zrobił. Przecież tyle razy powtarzał mi, że mnie kocha, że nigdy nie zostawi. Teraz te słowa wydawały się takie puste. Nic nie znaczące. Chciałam już wrócić do domu, ale Charlie jeszcze nie przyszedł. Jęknęłam cicho gdy moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, a z oczu popłynęły kolejne łzy. Jak dużo ich mam?
- Wszystko w porządku? - Usłyszałam jakiś głos. Niebezpiecznie znajomy głos. Podniosłam powoli głowę. Nie pomyliłam się co do głosu. Nade mną stał Edward.
- Kurwa. Tylko tego brakowało - powiedziałam. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, a ja przez chwile zastanawiałam się z czego on się śmieje.
- Też się cieszę, że cie widzę Bello - powiedział, podając mi chusteczki. Przyjęłam je z wdzięcznością i wysmarkałam nosa. Czułam się strasznie, gdy tak nade mną stał. Nadal go nienawidziłam i jego widok sprawiał mi ból. A w tej chwili nie potrzebowałam już jego kolejnych dawek. Ten, który zadał mi Jacob, był wystarczający.
- Idź stąd. Nie chcę cie znać Edwardzie. Nienawidzę cię! Nienawidzę wszystkich chłopaków. Wszyscy jesteście tacy sami! - Krzyknęłam, wstając gwałtownie z krzesła. Za gwałtownie. Przed oczami mi zawirowało i gdyby nie Edward, upadłabym.
- Zostaw mnie pijawko! - Krzyknęłam ponownie, wyszarpując się z jego uścisku. Był tak zaskoczony, że pozwolił mi na to.
- Co? Nie spodziewałeś się, że wiem? Zaskoczony?! - Przez nerwy nie panowałam nad swoim głosem i jestem pewna, że cały szpital mnie usłyszał. Drzwi od gabinetu zabiegowego otworzyły się i stanął w nich Carlisle.
- Ej, to jest szpital. Nie powinniście tu krzyczeć - powiedział surowo. - A szczególnie kiedy rozmawiacie o takich rzeczach, Edwardzie - powiedział, zniżając głos do szeptu. Nie miałam ochoty go słuchać, a tym bardziej przebywać tak blisko Edwarda, więc odwróciłam się i zaczęłam biec. Niestety już po chwili na kogoś wpadłam i upadłam na pupę. Tym kimś był mój ojciec.
- Zawieź mnie do domu. Do mojego domu. - Powiedziałam i rozpłakałam się już na maksa. Zaniepokojony moim zachowaniem Charlie pomógł mi wstać i przytulił mnie.
- Bello, co się stało?
- Nic. Chce do domu. Proszę.
- Dobrze. Chodźmy już. - Ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Wiedziałam, że gdy tylko pozbędę się Charliego, dam upust emocjom, chowając się w kącie.

Perspektywa Edwarda.

- Edward! Otwórz! Bo wyważę drzwi! - Alice nie dawała mi spokoju odkąd przyjechaliśmy z zakupów. Od tamtej pory siedzę zamknięty w swoim pokoju. Tam, na tym parkingu, spotkałem moją Belle. Przez te wszystkie lata zastanawiałem się co się z nią dzieje. Gdy przeprowadziliśmy się do Forks, Alice, Rosalie i Esme wybrały się na polowanie. Gdy wróciły, widziałem w ich myślach dziewczynę, ale nie chciałem wierzyć, że to ona. Jak widać, myliłem się. Bella mieszkała w Forks i bratała się ze zmiennokształtnymi. Przecież to jest dla niej niebezpieczne. Odkąd poznałem Cullenów, zaznałem trochę spokoju w życiu. Oni są dla mnie prawdziwą rodziną. Rodziną, której nigdy tak naprawdę nie miałem. Nie! Wróć! Moją rodziną była Bella, ale przez własną głupotę, zniszczyłem ją. Zraniłem, choć tak bardzo tego nie chciałem. To była zwykła głupota. Jeden, jedyny wieczór, który zniszczył mi życie. Nie tylko mi, ponieważ Bella także cierpiała. Cullenowie wiedzieli, że coś przed nimi ukrywam. Odkąd do nich dołączyłem, wiedzieli, że coś mnie trapi, pytali, ale nigdy nie chciałem powiedzieć im o co chodzi. 
- Sam tego chciałeś! - Krzyknęła Alice i już po chwili była w moim pokoju.
- Alice!
- No co? Nie chciałeś otworzyć.
- Bo nie chce o tym rozmawiać.
- Ale powiedz mi chociaż skąd znasz tę dziewczynę z parkingu? Dlaczego ona tak na ciebie zareagowała?
- Nie twój interes!
- Miałam wizję.
- Co?! Jaką?
- No dobra. Nie miałam, ale chciałam sprawdzić twoją reakcję. I nie myliłam się. Jednak jest coś na rzeczy, a ja nie odpuszczę dopóki nie dowiem się o co chodzi.
- Jasper!!
- Jaspera nie ma.
- Esme!!! - Krzyknąłem, biegnąc do salonu, bo tam właśnie wyczułem naszą mamę.
- Czemu tak krzyczycie? I co to był za hałas?
- Ten mały chochlik wyważył drzwi do mojego pokoju i nie chce dać mi spokoju! Weź ją ode mnie.
- Bo Edward nie chce mi nic powiedzieć. Przecież widzę, że coś go trapi.
- Alice, jeśli Edward będzie chciał nam powiedzieć o co chodzi, to na pewno to zrobi.
- Dziękuję ci Esme. A teraz jeśli pozwolicie, pojadę do Carlisle' a. Niedługo skończy dyżur, więc wrócę z nim. Do widzenia. - Powiedziałem i wybiegłem z domu. Gdy wsiadłem do samochodu, moją uwagę przykuły torby, które stały na tylnym siedzeniu. To były torby Belli. Zgubiła je na parkingu, gdy biegła do samochodu. Bella. Nie było dnia, w którym nie myślałbym o niej. Każdego wieczoru zamykałem się w swoim pokoju i przywoływałem wspomnienia. Wspólne spacery, romantyczne wieczory, obietnice, a później ten nieszczęsny wieczór. Co mi wtedy strzeliło do głowy? Czasami wydaje mi się, że gdybym już wtedy był wampirem, ta sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca. Szczerze mówiąc to właśnie przez to co zrobiłem teraz jestem wampirem. Gdyby nie Carlisle już dawno bym nie żył. Do tej pory myślałem, że tak byłoby lepiej, ale teraz odzyskałem szansę, żeby wszystko naprawić. Musiałem z kimś o tym pogadać, bo długo już tak nie pociągnę. On na pewno mi pomoże i doradzi. Zajechałem na parking szpitalny, wysiadłem z samochodu i w ludzkim tempie pobiegłem do szpitala. Gdy tylko wszedłem uderzył mnie intensywny zapach krwi. Stanąłem na chwilę, żeby się skoncentrować. Gdy byłem już pewien, że nie stracę kontroli nad sobą, podszedłem do recepcji.
- Dzień dobry. Przyszedłem do taty. Carlisle Cullen. - Powiedziałem, uśmiechając się do recepcjonistki.
- Doktor Cullen jest zajęty.
- A gdzie mogę go znaleźć?
- Jest w zabiegowym i ma pacjenta. Proszę poczekać tutaj.
- Poczekam przy zabiegowym. - Powiedziałem i odszedłem zanim cokolwiek odpowiedziała. Odchodząc, usłyszałem jej myśli. Niegrzeczny, ale przystojny. Jak sam Carlisle. Zaśmiałem się i pokręciłem głową. Wjechałem na drugie piętro, gdzie znajdował się w danej chwili Carlisle i podszedłem pod gabinet. Jakie było moje zdziwienie, gdy na krześle zobaczyłem zapłakaną Belle. Nawet cała zasmarkana, była śliczna. W jej załzawionych, brązowych oczach było tyle bólu. Bólu, który zamienił się w zdziwienie i złość, gdy mnie zobaczyła.
- Wszystko w porządku? -Zapytałem.
- Kurwa. Tylko tego brakowało - powiedziała, a ja mimo woli uśmiechnąłem się. Bella nigdy nie przeklinała. Brzydkie słowa z jej ust usłyszałem tylko wtedy, gdy nakryła mnie z Anną. Widząc, że to tylko jeszcze bardziej ją załamało, przestałem się uśmiechać. Dopiero teraz zorientowałem się, że w ogóle nie słyszę jej myśli. Zmarszczyłem brwi, koncentrując się, ale to nic nie dało. Będę musiał o tym powiedzieć Carlisle' owi.
- Też się cieszę, że cie widzę Bello - odpowiedziałem, podając jej chusteczki. Przyjęła je z wdzięcznością, wysmarkała nosa i spojrzała na mnie. Bella zawsze była jak otwarta księga, więc i teraz z łatwością odczytałem targające nią emocje, mimo, że z jakiegoś powodu, nie mogłem czytać jej w myślach. Ten ból i cierpienie. Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale zrezygnowałem kiedy zaczęła na mnie krzyczeć.
- Idź stąd. Nie chcę cie znać Edwardzie. Nienawidzę cię! Nienawidzę wszystkich chłopaków. Wszyscy jesteście tacy sami! -Wstała gwałtownie z krzesła i chyba zakręciło jej się w głowie, ponieważ zachwiała się i upadłaby gdybym w ostatniej chwili jej nie złapał. Pomogłem usiąść jej na krześle, a ona wyrwała mi się z uścisku.
- Zostaw mnie pijawko! - Skąd ona wiedziała. Przecież...
- Co? Nie spodziewałeś się, że wiem? Zaskoczony?! - Miała rację. Byłem bardzo zdziwiony i zaskoczony. Stałem tak, patrząc na nią, aż drzwi od gabinetu otworzyły się i stanął w nich Carlisle. .
- Ej, to jest szpital. Nie powinniście tu krzyczeć - powiedział surowo. - A szczególnie kiedy rozmawiacie o takich rzeczach, Edwardzie - powiedział, zniżając głos do szeptu. A więc on wiedział. Bella wstała z krzesła i pobiegła. Już chciałem biec za nią, ale gdy tylko się poruszyłem, Carlisle złapał mnie za rękę.
- Edwardzie, nie powinieneś.
- Ona wie.
- Wejdźmy do środka. Korytarz to naprawdę nie jest najlepsze miejsce na tego typu rozmowy. 
- Tato, porozmawiamy w domu? Muszę się przejść.
- Ale nie zrób nic głupiego, dobrze?
- Dobrze.
- To do zobaczenia w domu, synu. - Powiedział i zniknął z powrotem w gabinecie, a ja pobiegłem do wyjścia. Obiecałem Carlisle' owi, że nie zrobię nic głupiego, ale to co zamierzałem zrobić, bez wątpienia było głupie. Wsiadłem do samochodu i wyjechałem z parkingu. Wyprzedziłem trzy samochody, aż w końcu dogoniłem samochód Belli. Musiałem wiedzieć gdzie ona mieszka. Jechałem za nią, aż samochud skręcił w jakąś boczną drogę.
- Jutro tu wrócę - powiedziałem sam do siebie i pojechałem do domu.

Perspektywa Jacoba.

Chciałem wrócić do domu, ale bałem się, że spotkam tam Belle. Nie mógłbym spojrzeć jej w oczy po tym jak ją zraniłem. Ale to wszystko było nieporozumieniem. Ona trafiła akurat na koniec tej całej kłótni. Gdyby słyszała ją całą, wiedziałaby, że ją kocham. Nie Natalie czy kogoś innego. Właśnie ją. Moją Belle. Wszedłem cicho do mojego starego domu, starając się nie obudzić taty. Nie chciałem mu się teraz tłumaczyć dlaczego nie wróciłem do domu na noc i dlaczego nie ma ze mną mojej narzeczonej. Szczerze mówiąc to nie byłem już tego taki pewien. Skrzywiłem się kiedy drzwi od mojego pokoju zaskrzypiały głośno. Odczekałem chwilę, żeby zorientować się czy ojciec się obudził. Nie było nic słychać, więc zamknąłem drzwi tym razem uważając, żeby nie skrzypnęły i walnąłem się na łóżko. I w tej chwili poczułem się strasznie bezradny. Czułem, że moje oczy zaczynają piec od łez, których nie chciałem wypuścić. Bo po co? W czym pomógłby mi płacz? Nienawidziłem płakać, ponieważ wtedy pokazywałem, że nie jestem wcale taki twardy. Ale jak powstrzymać łzy, kiedy cały twój świat runął w gruzach. Moim światem była Bella, ale teraz ona odeszła, a wraz z nią odeszło całe moje szczęście. To wszystko moja wina. Gdybym był mądrzejszy nie pozwoliłbym, żeby Natalie w ogóle się do mnie zbliżyła, a gdy to już się stało, powinienem od razu ją odepchnąć. A teraz ją straciłem. Wątpię, żeby kiedykolwiek do mnie wróciła. Teraz pewnie myśli, że jestem taki sam jak ten Edward. Usiadłem, opierając się plecami o ścianę i ukryłem twarz w dłoniach.
- Co ja w ogóle robię? - Szepnąłem sam do siebie. Leżałem i użalałem się nad sobą, zamiast ratować mój związek. Bella musi się dowiedzieć jak było naprawdę, a ja zrobię wszystko, żeby tak się stało. Wstałem z łóżka i już chciałem wyskoczyć przez okno żeby biec do Natalie, żeby mi pomogła, kiedy uświadomiłem sobie, że jest środek nocy i wszyscy już pewnie śpią.
- Zrobię wszystko, żeby Bella mi uwierzyła, ale zajmę się tym od jutra.

Perspektywa Belli.

- Dzięki tato. Możesz już wracać do domu.
- Nie ma mowy. Nie zostawię cię teraz samej.
- Ale ja chce być teraz sama. Dam sobie radę.
- Jesteś pewna Bello?
- Tak.
- No dobrze. Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem. Dziękuję ci za pomoc - powiedziałam, otwierając drzwi. - Tato, nie mów nic mamie. Nie chce żeby się denerwowała.
- Dobrze. Wpadnę do ciebie jutro. Do zobaczenia Kochanie - powiedział jeszcze Charlie i wsiadł do swojego samochodu. Gdy tylko odjechał, zatrzasnęłam drzwi i pobiegłam do sypialni. Zamknęłam drzwi na klucz i usiadłam ciężko na łóżku. Szyja bolała mnie od temblaka, który podtrzymywał ciężki, niewygodny gips. Zdjęłam go i położyłam rękę na kolanach. Gips wrzynał mi się w nogi, ale nie zwracałam na to uwagi. W końcu zostałam sama i czułam, że emocje, które powstrzymywałam przy tacie za chwilę się uwolnią. Mój histeryczny szloch można było usłyszeć w całym domu. Gwałtownie łapałam powietrze jakby mi go brakowało. Czułam się jak małe, porzucone przez rodziców dziecko, zostawione w obcym mu miejscu. Bałam się, że już nigdy nie dam rady się uśmiechnąć i, że wraz ze stratą Jacoba, straciłam sens życia. Byłam zła, a nawet wściekła na Jacoba. Za to, że mnie tak skrzywdził, chociaż tyle mi obiecał. Wydarłam się na całe gardło chcąc choć trochę rozładować emocje. Nic nie pomogło. Prze moje ciało przechodziły kolejne fale bólu, sprawiając, że cała się kurczyłam. Z moich ust ponownie wydobył się dziki, pełen bólu okrzyk.
Z odejściem Jacoba, straciłam połowę serca, a bez tej połowy nie da się żyć. Nagle poczułam coś w kieszeni od spodni. Sięgnęłam po to zdrową ręką.
- Tabletki - wyszeptałam, wpatrując się tępo w pudełeczko. Mój wzrok przykuło jedno zdanie - Po zażyciu zbyt dużej dawki skonsultuj się z lekarzem, gdyż zagraża to twojemu życiu lub zdrowiu. - Nie chciałam się zabić. Taka myśl nawet nie przebiegłaby mi prze głowę. Ale doktor Carlisle mówił, że są bardzo silne, więc gdybym wzięła dwie, może ból nie byłby tak wielki. Może otumaniłyby mnie na tyle, żeby zasnąć i już nie myśleć o tym wszystkim. Nie zastanawiając się dłużej zbiegłam na dół, nalałam sobie wody do szklanki i zażyłam tabletki. Musiały być naprawdę silne bo już po pięciu minutach czułam, że zaraz odlecę. Spojrzałam na zegarek. Była pierwsza w nocy. Nagle poczułam, że moja głowa robi się strasznie ciężka i w ostatniej chwili zdążyłam dojść do kanapy. Upadłam na nią, uderzając gipsem w szklany stolik, który stał przy kanapie. Ostatnią rzeczą, którą zarejestrowałam to ból w ręce i hałas tłuczonego szkła. Straciłam przytomność.
                                          
______________________________________________________________________

Kolejny rozdział oddaję w wasze ręce. Mam nadzieję, że się spodobał. Ciężko było napisać mi perspektywę Edwarda. Hym... Zastanawiam się jak to dalej ma się potoczyć. Czy powoli zacząć ich godzić, czy jeszcze niee... A może jakiś dramacik... Coś niespodziewanego.  Nie wiem. :D A może Wy macie jakieś pomysły? Nie przynudzam więcej : )
Pozdrawiam ; *!
Marta...