środa, 19 listopada 2014

Rozdział 16

Perspektywa Jacoba.

Całą noc myślałem nad tym, co jej powiem, a teraz kiedy wyszedł od niej lekarz i powiedział mi, że wszystko z nią dobrze, już się obudziła i mogę do niej wejść, w głowie mam pustkę. Jak mam przekazać jej, że straciła dziecko, o którym nawet nie miała pojęcia? Jak ona to przyjmie? Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem drzwi. Leżała na łóżku i patrzała w sufit. Podszedłem do niej powoli, usiadłem na krześle i złapałem jej dłoń. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Bello... .
- Ja wiem, Jacob - powiedziała, a po jej policzkach popłynęły pojedyncze łzy. Otarła je szybko i ścisnęła moją dłoń. - Lekarz mi dzisiaj powiedział.
- Tak mi przykro.
- Mi też, ale musimy żyć dalej. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale nie mogę teraz się załamywać. Ty też, Jacob. Musisz być silny. Dla nas.
- Kocham cię, Bello.
- Ja ciebie też Jacob.
- Jak się czujesz?
- Fizycznie, dobrze, a psychicznie... . Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona tym wszystkim.
-  Jesteś bardzo dzielna, Bello - powiedziałem. Bella w swoim krótkim życiu już tyle przeszła. Ciągle na jej drodze pojawiały się nowe przeszkody, a ona pokonywała je i żyła dalej.
- Co ze ślubem, Jake?
- Przełożymy.
- Dlaczego? Lekarz powiedział, że jeśli do popołudnia nic mi nie będzie to jeszcze dzisiaj stąd wyjdę, a wszystko jest już zorganizowane. Goście zaproszeni. No wszystko... .
- A czujesz się na siłach?
- Tak. Niczego bardziej nie pragnę niż tego, żeby w końcu zostać panią Black.
- Jeśli tak mówisz, to za dwa dni będziesz już moją żoną - powiedziałem i pocałowałem ją w policzek. Moja piękna, dzielna, kochana i urocza Bella. - Wiesz... . Jesteś całym moim życiem. Kocham cię.
- A ty moim, Jacob. Kocham cię.
- Hej, nie przeszkadzam? - Do sali weszła Emily.
- Nie. No coś ty. Wchodź.
- To ja was zostawię - powiedziałem, pocałowałem Belle w czoło i wyszedłem.

Perspektywa Belli.

Jacob wyszedł, a Emily usiadła na krześle obok mojego łóżka. Spojrzałam na nią i na jej widoczny już brzuszek. Łzy same pociekły mi po policzkach. Jak mogłam nie zauważyć, że jestem w ciąży? Jak?
- Ej, co się dzieje? Nie płacz.
- Powiedzieli ci? - Zapytałam, wycierając łzy.
- Nie. Sam nie chciał mnie martwić, a z Jacobem się nie widziałam. Co jest? Jesteś chora? Bello?
- Nie, nie. Nie jestem chora. Byłam w ciąży Emily.
- W ciąży? Ale przeciceż... .
- Nie wiedziałam. Jak mogłam się nie zorientować. Teraz moje dziecko nie żyje. Przeze mnie.
Już nawet nie próbowałam powstrzymywać łez. Przy Jacobie musiałam być silna. Wiedziałam, co by zrobił, gdyby zobaczył mnie w takim stanie. Odwołałby ślub i nie spuszczałby mnie z oka. Emily, jej mogłam powiedzieć, wypłakać się.
- Nie mów tak. Nie obwiniaj się. Bello, nie płacz. Mogłaś się nie zorientować. Może po prostu nie miałaś objawów.
- Miałam. Zaczęłam więcej jeść, ciągle byłam zmęczona, a poza tym, nie miałam miesiączek. Ale dlaczego dotarły one do mnie dopiero teraz? Dlaczego?
- Byłaś zabiegana. Ślub, a później ta choroba. Miałaś prawo nie zauważyć. Ja też zorientowałam się dopiero po pierwszym miesiącu.
- Ale ty się zorientowałaś.
- Och, Bello - powiedziała i przytuliła mnie. Trwałyśmy w tej pozie dopóki się nie uspokoiłam. Otarłam łzy z policzków i odetchnęłam głęboko.
- Okej. Już dobrze. Muszę być silna. Muszę dać radę.
- Wierzę w ciebie. A jak ty się czujesz?
- Fizycznie dobrze. Jestem tylko trochę obolała. Lekarze powiedzieli, że jeśli nic mi nie będzie to jeszcze dzisiaj stąd wyjdę.
- To dobrze.
- A ty jak się czujesz? Jesteś pewnie zmęczona. Wczoraj na pewno dałyśmy ci popalić.
- Wszystko okej. Wcale nie byłyście takie nieznośne.
- A jak tam dziewczyny?
- Z tego co wiem, to Rachel i Leah jeszcze śpią, a Renee już tu jedzie.
- Już słyszę jej płacz i panikowanie.
- Martwi się o ciebie.
- Wiem, wiem. Tylko, że nie ma powodów.
- Matka zawsze znajdzie powód żeby martwić się o swoje dziecko.
- No cóż. Ja chyba nigdy tego nie doświadczę.
- Bello, dlaczego tak mówisz? Przecież to, co się stało nie sprawi, że już nigdy nie będziesz miała dziecka. Ty z Jacobem dorobicie się jeszcze gromadki takich maluchów. Zobaczysz.
- Taa. Nie mów nikomu, że poroniłam, proszę. I przekaż to Samowi. Jak najszybciej.
- Bella?! Boże! Kochanie! Jak ty się czujesz?! - Do sali wpadła Renee. Przytuliła mnie tak, że brakło mi tchu.
- Mamo, spokojnie. Już dobrze. Udusisz mnie zaraz.
- Przepraszam. Nie chciałam. Na pewno dobrze się czujesz? Potrzebujesz czego? Może jesteś głodna?
- Nie. Mam wszystko czego mi trzeba. I tak. Na pewno wszystko okej. Uspokój się mamo.
- Jak mam być spokojna, kiedy moja córka leży w szpitalu. A tak w ogóle, co ci dolega? Nikt nie chciał mi powiedzieć, a nie mogłam znaleźć lekarza.
- Renee... . Bella... - Emily chciała jej wszystko wytłumaczyć, ale jej przerwałam. Nie chciałam żeby mama wiedziała. Na pewno przeżyłaby to gorzej ode mnie. Cieszę się, że nikt jej jeszcze nie powiedział.
- Po prostu źle się w nocy poczułam. Zasłabłam. Nic takiego. Dzisiaj jeszcze stąd wyjdę.
- Bogu dzięki. Przecież ślub... - Cała Renee. Roztrzepana jak zawsze. Przez chwilę się martwi, a chwilę później już zmienia temat i zapomina o całym świecie.

- dwa dni później -

Perspektywa Belli.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Strasznie tu gorąco. A może nie. Może po prostu to z tych nerwów. Ale czym ja się denerwuję. Przecież jestem pewna swojego wyboru. Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Dziewczyny od razu się mną zajęły, narzekając, że brałam najdłuższy prysznic w życiu, a czasu jest coraz mniej. Jedna mnie malowała, druga czesała, trzecia biegała wkoło i wszystko przygotowywała. Kwiaty, suknie i te inne duperele. Każda coś do mnie mówiła, ale ja byłam nieobecna. Albo im przytakiwałam, albo po prostu się nie odzywałam. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie stresowałam. W głowie miałam same najgorsze scenariusze. A to Jacob się rozmyśli, a to przewrócę się w drodze do ołtarza.
- Bello - Emily machała mi ręką przed twarzą. - Musisz założyć suknię. Wstań.
- Och... . Już wstaje - powiedziałam i wykonałam jej polecenie.
- Suknia jest nowa, kolczyki stare, piękne i z niebieskimi dodatkami, a to będzie pożyczone - powiedziała, wręczając mi cieniutką podwiązkę. - Jesteś już gotowa. Zobacz.
Odwróciła mnie w stronę lustra. Zaniemówiłam. Przede mną stała piękna, wysoka kobieta w cudownej białej sukni, która idealnie dopasowywała się do jej ciała. Jej twarz była idealna, a uczesanie skromne, ale śliczne. Nie wierzyłam, że to ja dopóki dziewczyna z lustra nie podniosła ręki do ust tak jak ja.
- I jak?
- Wy... . Jesteście genialne dziewczyny.
- Wiemy - odpowiedziały wszystkie trzy naraz.
- A teraz to my idziemy się ubrać, a ty poczekasz tu na nas. Okej?
- Sama? Ale... . Nie mogę zostać sama bo wpadnę w panikę.
- Nie wpadniesz. Kochana, jesteś już dużą dziewczynką.
- Za dziesięć minut wrócimy - powiedziała Rachel i wyszły. Wyszły, a ja zostałam sama. Sama ze swoimi myślami. To już dzisiaj. Za kilka minut zmienię swój stan cywilny, zostanę żoną Jacoba. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Czy tego chcę? Wręcz pragnę. To dlaczego się tak denerwuję? Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem, odliczać od stu do jednego, a później od jednego do stu. W końcu przyszły dziewczyny, a z nimi Charlie.Wyglądał naprawdę wspaniale.
- Kochanie, ślicznie wyglądasz - powiedział. W jego oczach zobaczyłam łzy.
- Tato, tylko nie to. Proszę, nie rozklejaj się.
- Nie będę - powiedział i otarł dyskretnie jedną łzę, która spłynęła mu po policzku. Uśmiechnął się i przytulił mnie mocno.
- Dobra! Koniec tych czułości. Bello, już czas.
- Och... .
- Tutaj masz kwiaty. Najpierw idziemy my, a ty i Charlie liczycie do piętnastu i idziecie za nami - poinformowała mnie Emily, kiedy szliśmy do wyjścia, do ogrodu. Ślub miał się odbyć na świeżym powietrzu i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nasz ogród jest taki wielki. Salon, z którego na dzień dzisiejszy wyniesiono wszystkie meble był miejscem, z którego wychodziliśmy. Do ołtarza prowadził długi, czerwony dywan, a po jego bokach stały rzędy zapełnionych przez gości krzeseł. Wszędzie było pełno kwiatów i lampek. Tylko tyle udało mi się do tej pory zobaczyć, ponieważ wystrojem zajmowały się moje druhny i nie pozwoliły mi obejrzeć niczego dopóki nie będę szła w stronę ołtarza. Emily ustawiła dziewczyny.  Ona szła na przodzie, a krok za nią, po jej bokach, dziewczyny.  Usłyszałam pierwsze nuty marszu Mendelsona. Emily, Leah i Rachel ruszyły, a ja w myślach policzyłam do piętnastu.
- Gotowa? - Szepnął Charlie, ściskając moją rękę.
Głęboki wdech i wydech.
- Tak.
Ruszyliśmy. Głowy wszystkich zostały zwrócone w moją stronę. Słońce powoli zachodziło, a świecące lampki dodawały uroku i wprowadzały w niesamowitą atmosferę. Ołtarzyk, który przygotowały moje druhny był piękny.
Z góry zwisały girlandy pięknych kwiatów. Jednak mnie oprócz tego wszystkiego interesował tylko Jacob. Jacob, który stał i z uśmiechem tak wielkim i prawdziwym czekał aż do niego dołączę. Gdybym tylko mogła, puściłabym Charliego i zaczęła biec do ołtarza.
Jeden krok. Drugi. Trzeci. Jeszcze parę i dojdę do celu, złapię go za rękę i przysięgnę bezgraniczną miłość.
Stoi tam i czeka na mnie z taką wielką miłością w oczach. Ubrany w czarny smoking, który doskonale podkreśla jego wysportowaną sylwetkę. Ostatnie dwa kroki... .
- Jesteś pewna?
- Jak niczego innego w życiu, tato.
Drżącymi rękoma zdjął mi welon z twarzy, ucałował mój policzek i oddał moją rękę Jacobowi, a ten szarmancko ją pocałował i uśmiechnął się zniewalająco. Odwróciliśmy się w stronę pastora, który zaczął swój monolog.
- Panie i panowie! Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć tych oto młodych ludzi świętym węzłem małżeńskim. Jeśli jest ktoś, kto zna powód, dla którego ta dwójka nie może się pobrać, niech odezwie się teraz lub zamilknie na zawsze - chwila zdenerwowania. Nikt się nie odezwał.
- A więc zaczynajmy. Małżeństwo to związek dwojga dorosłych ludzi. Podejmując tak ważny krok w naszym życiu musimy być pewni swojej decyzji. Jest to poczucie bezpieczeństwa, obdarzenie siebie nawzajem bezgraniczną miłością, bycie ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie... Jest to przede wszystkim przypieczętowanie miłości, którą siebie darzycie. Czy ty Isabello Swan i Jacobie Black jesteście gotowi przysiąc sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską w obecności świadków i Boga?
- Tak. Ja Jacob, biorę ciebie Isabello za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przyrzekam, że zawsze będę z tobą. W zdrowiu i chorobie, w radości i smutku. Nigdy cię nie opuszczę.
- Tak. Ja Isabella biorę ciebie Jacobie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przyrzekam, że zawsze będę z tobą. W zdrowiu i chorobie, w radości i smutku. Nigdy cię nie opuszczę.
- Kocham cię.
- Kocham cię.
Sam podał nam obrączki, które założyliśmy sobie na palce
- Od teraz jesteście małżeństwem. Możecie się pocałować!
 Jacob ujął moją twarz w dłonie i złożył na mych ustach słodki, namiętny pocałunek, w którym przekazał mi całą swoją miłość. Dla mnie nie liczyło się teraz nic. Ani wiwatujący goście, ani przyjemny wiaterek, który owinął nasze ciała, ani śliczny zachód słońca za nami. Dla mnie liczył się tylko on i miłość, która nas złączyła. Od teraz już zawsze będziemy razem. Dopóki śmierć nas nie rozłączy i jeszcze dłużej... .

Dziewczyny wszystko zorganizowały tak, że cała ceremonia szybko przeszła w zabawę. Na początku przyjęliśmy z Jacobem liczne życzenia i gratulacje, następnie ci co chcieli, wygłosili przemowy i wzniesiono pierwszy toast za nowe małżeństwo. Teraz, kiedy idę z Jacobem na środek parkietu żeby zatańczyć symboliczny pierwszy taniec, w głowie ciągle mam słowa jego przemowy.
Dzisiejszy dzień jest dla mnie najszczęśliwszym dniem w ciągu całego mojego dotychczasowego życia. Najpiękniejsza kobieta, którą znam została moją żoną. Bello, chciałbym ci z tego miejsca podziękować. Za to, że obdarzyłaś mnie miłością i zaufaniem, za to, że mogę dzisiaj tutaj z tobą być, za to, że po prostu jesteś. Nie wiem czy znajdę odpowiednie słowa by powiedzieć ci jak bardzo cię kocham. Jesteś całym moim światem, powietrzem, którym oddycham, sercem, bez którego nie mógłbym żyć. Jesteś dla mnie wszystkim i nie wiem, co bym zrobił, gdybym któregoś dnia cię stracił. Kocham cię teraz i będę kochał do końca swojego życia.
Wzruszył mnie tymi słowami. I to bardzo. Dobrze, że dziewczyny zadbały o wodoodporny makijaż. Weszliśmy na środek parkietu. Jacob okręcił mnie i zaczęliśmy tańczyć. W ramionach Jacoba czułam się taka bezpieczna i kochana.
- Mówiłem ci już, że wyglądasz cudownie?
- Tylko raz, może dwa. Ale zawsze miło usłyszeć.
- Wyglądasz cudownie, Bello. Tak bardzo się cieszę, że zostałaś moją żoną.
- Też się cieszę. Twoja przemowa... . Była piękna.
- Mówiłem to, co czuję.
- Kocham cię. Tak bardzo cię kocham - powiedziałam i wtuliłam się w niego. Rozbrzmiały ostatnie dźwięki piosenki. Jacob wziął mnie na ręce, okręcił się i pocałował słodko. Rozbrzmiały brawa i okrzyki gości. Muzyka zmieniła się i wszyscy zaczęli tańczyć. Było wspaniale. Tak jak sobie wymarzyłam. Zatańczyłam chyba z każdym, aż w końcu wróciłam w ramiona Jacoba. Przyszła pora na tort, później rzucałam bukietem, który złapała Rachel. Może Paul w końcu zmądrzeje i oświadczy się jej. Czas leciał szybko, ale przyjemnie. Gdy dochodziła trzecia nad ranem dziewczyny zabrały mnie do domu żebym się przebrała. Nie mówiły po co, a ja nie protestowałam. Po chwili byłam ubrana w śliczną, białą, ale krótką sukienkę. Moje włosy luźno opadały na ramiona, a niewygodne, białe szpilki zastąpiły moje ulubione czarne pantofle.
- No dobra. Jestem już przebrana i w ogóle, a teraz powiedzcie mi w końcu jaki był powód ściągnięcia mnie tu i przebrania. 
- Za dwie godziny masz samolot. Podróż poślubna zorganizowana przez Jacoba. Niespodzianka - powiedziała Emily, przytulając mnie.
- Co? Ale jaka podróż? Gdzie? Przecież ja nawet nie jestem spakowana.
- Gdzie to ci nie powiemy, a jeśli chodzi o pakowanie... . Wasze walizki są już w bagażniku. Nie ma za co.
- Dziewczyny, jesteście kochane - powiedziałam i je przytuliła. - Ten dzień był cudowny. Wy jesteście wspaniałe!
- Wiemy! - Krzyknęły wszystkie trzy.
- Eghm... . Mogę? - Mama stała w drzwiach łazienki i uśmiechała się smutno.
- Co się stało?
- Moja mała córeczka dorosła - powiedziała i się rozpłakała.
- Mamo, nie płacz. Nadal jestem twoją córką.
- Ale już mnie nie potrzebujesz. Założyłaś swoją rodzinę, wyjeżdżasz gdzieś ze swoim mężem i nawet nie wiem gdzie, bo nikt nie chciał mi powiedzieć. Teraz na pewno nawet nie będziesz pamiętała żeby zadzwonić. A do tego wszystkiego nie mam nawet chusteczek żeby otrzeć łzy - powiedziała i rozpłakała się na dobre.
- Mamusiu, ale ty jesteś mi bardzo potrzebna. Kocham cię i zawszę będę twoją małą córeczką. A tu masz chusteczki. - Przytuliłam ją i próbowałam uspokoić. - Nie płacz już.
- Obiecaj, że będziesz dzwoniła.
- Obiecuję. Kocham cię, mamo.
- Kocham cię, Bello.
- Bello, musisz już iść. Samolot.
- Idź, idź. Bo się spóźnicie.
- Jak tylko wrócimy, obiecuję, że tym razem to my was odwiedzimy i tak szybko się mnie nie pozbędziesz.
- Trzymam cię za słowo - powiedziała i kolejny raz mnie wyściskała. Wszystkie trzy wróciłyśmy na dół i odszukałam Jacoba.
- Nic mi nie powiedziałeś. Nikt nie pisnął ani słówkiem - powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Czyli wszystko poszło po mojej myśli. Niespodzianka, Kochanie. Gotowa?
- Tak. Tylko pożegnam się z tatą.
- Okej. Jest tam.
Podeszłam do Charliego i uściskałam go mocno.
- Bello, pamiętaj, że mój dom zawsze będzie twoim domem, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem tato. Kocham cię.
- Ja ciebie też córeczko. Wiem, że Jacob się tobą zajmie. Będzie ci z nim dobrze. Inaczej nie pozwoliłbym na ten ślub.
- Tak. Będzie mi z nim dobrze.
- Idź już. Bo spóźnisz się na samolot. W nieznanym kierunku.
- Będę tęsknić.
- Ja bardziej. Idź już, idź - powiedział. - Tylko nie zapomnij o staruszku i dzwoń od czasu do czasu! - Krzyknął, gdy już odchodziłam. Razem z Jacobem wyszliśmy z domu. Wszyscy zaczęli klaskać i gwizdać, rzucać ryżem. Wsiedliśmy do samochodu.
- Gotowa zacząć nowe życie?
- Z tobą zawsze - odpowiedziałam.


____________________________________________________
Kolejny rozdział za nami :) Czekam na opinie :) Mi niezbyt się podoba, ale to nic nowego :D :/
Wiecie, że 22 października minął już rok odkąd zaczęłam pisać historię Belli i Jacoba?
Czas leci tak szybko. Mijają dni, miesiące, lata... .
Pozdrawiam... <3
Marta.