Perspektywa Belli.
To były chyba najgorsze trzy dni mojego życia. Ciągłe wymioty, ból brzucha, głowy, a do tego gorączka. I to jeszcze przed samym ślubem. Na szczęście był Jacob, moja mama i moje trzy najukochańsze druhny, które wszystkim się zajęły i wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Teraz nie pozostało nic innego jak tylko czekać na ten upragniony dzień. Uśmiechnęłam się i przeciągnęłam na łóżku. Spojrzałam na zegarek i uznałam, że czas już wstawać. Ile w końcu można leżeć w łóżku? Wyszłam po cichu z pokoju żeby nie obudzić Jacoba. On także był zmęczony. Nie spał nocami, opiekując się mną, a w dzień załatwiał wszystkie potrzebne sprawy i opiekował się sforą. Dzisiejsza noc była spokojna. Na szczęście jest już lepiej. Jestem jeszcze tylko zmęczona. Przygotowałam wszystkim śniadanie i poszłam się przygotować. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Byłam blada, miałam podkrążone oczy, wychudłam. Przez te trzy dni zjadłam miseczkę rosołu, co potem zwymiotowałam. Żyłam tylko na wodzie. Szybko doprowadziłam się do w miarę normalnego wyglądu i zeszłam na dół. Jacob już tam był.
- Cześć Kochanie - powiedział, przytulając mnie. - Jak się czujesz? Brałaś lekarstwa?
- Lepiej, lepiej. I tak brałam. Nie wiesz czy mama i Phil wstali.
- Tak. Zaraz powinni pojawić się na dole. Na pewno dobrze się już czujesz? Może jeszcze dzisiaj poleżysz.
- Nie. Jest dobrze. Muszę w końcu wstać z łóżka, a dzisiaj czuję się już na siłach.
- Wyspaliście się? - Zapytała mama wchodząc do kuchni. Zaraz po niej wszedł Phil, witając się z nami.
- Dzisiaj tak - odpowiedział Jacob, a ja posłałam mu przepraszające spojrzenie. - Dobrze, że Belli jest już lepiej. Martwiłem się o ciebie, Kochanie.
- Wiem, przepraszam, że przeze mnie byłeś zmęczony i niewyspany.
- Nawet mnie nie denerwuj. Przecież wiesz, że nie masz za co przepraszać. A teraz siadajmy do stołu.
- No dobrze. Smacznego - powiedziałam, siadając. Szybko zjedliśmy śniadanie i przenieśliśmy się do salonu.
- Jakie macie plany na dzisiejszy dzień?
- Nie mamy planów. A ty i Phil?
- Też nic konkretnego. Chociaż ja mam pomysł.
- Mamo, to nie byłabyś ty, gdybyś go nie miała. Więc?
- Ja, ty, Rachel, Leah i Emily jedziemy na zakupy i do spa. Wieczorem niespodzianka. A chłopaki zorganizują sobie męski dzień. Phil chce zebrać chłopaków i zabrać w baseball. Co wy na to?
- Ja jestem za - powiedziałam. - Jacob?
- Niech będzie. Pójdę zadzwonić do chłopaków i ich poinformować.
- A ja pójdę zadzwonić do dziewczyn i zacznę się ogarniać.
- Ja też pójdę się przygotować. Wystarczy ci pół godziny?
- Oczywiście. To co? Rozchodzimy się?
- Rozchodzimy.
Weszłam do naszej sypialni równo z Jacobem. Od razu udałam się do garderoby po coś do ubrania. Ubrałam się i umalowałam. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Gdy wyszłam z garderoby, Jacob siedział na łóżku.
- Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję - powiedziałam, całując go w policzek. - A ty na co czekasz?
- Na Phila. Dzwoniłem do chłopaków i zgodzili się. Dzwoniłaś do dziewczyn?
- Nie. Ale już to robię - powiedziałam i wyjęłam telefon z torebki. Emily odebrała już po pierwszym sygnale i tak jak myślałam, zgodziła się.
- Idę po Renee. Pa, pa. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Do zobaczenia wieczorem, Kochanie - powiedział. Pocałowałam go krótko i wyszłam z sypialni. Zapukałam do Renee. Usłyszałam ciche proszę i weszłam.
- Mamo, jestem już gotowa.
- Dobrze. Zaraz zejdę na dół.
- Okej. Zaczekam przy drzwiach - powiedziałam. - Phil, Jacob jest już gotowy i czeka na ciebie w naszej sypialni - dodałam jeszcze i zamknęłam za sobą drzwi. Zeszłam na dół, a chwilę później dołączyła do mnie mama.
- Masz już wszystko?
- Tak. Możemy jechać.
- No to jedziemy.
Perspektywa Jacoba
- Bello! Wróciłem! - Krzyknąłem, wchodząc do domu. Odwiesiłem kurtkę na miejsce i ruszyłem w stronę salonu, bo stamtąd dochodziły do mnie głosy dziewczyn. Chyba było im bardzo wesoło bo co chwilę wybuchały głośnym śmiechem. Jedna przekrzykiwała drugą. Wszedłem do salonu i aż złapałem się za głowę. Dziewczyny ledwo trzymały się na nogach, a na stole były pokaźne ilości alkoholu. No to ładnie się zabawiły.
- Jacob! Kochanie - Bella podeszła do mnie, wieszając mi się na szyi. - Tęskniłam za tobą!
- Przecież ty ledwo trzymasz się na nogach. Chodź, usiądź - pomogłem jej dojść do sofy i usadziłem ją na niej. - Myślę, że na dzisiaj wam starczy - powiedziałem, zabierając pozostały alkohol.
- Ale Jacob, ty musisz napić się z nami - powiedziała Rachel, podchodząc do mnie i próbując zabrać mi butelki.
- Nie, dziękuję. Usiądź lepiej. Emily?
- Na mnie nie patrz. Ja piłam tylko soczek - powiedziała dziewczyna, kładąc ręce na zaokrąglonym brzuszku.
- I pozwoliłaś doprowadzić się im do takiego stanu?
- Przegadały mnie. To był taki wieczór panieński Belli. Rachel, Leah i Renee to wymyśliły.
- Renee? A gdzie ona jest?
- Phil zabrał ją jakieś pół godziny wcześniej. Nie było z nią najlepiej.
- Och, przestańcie gadać. Lepiej się napijmy - krzyknęła Bella, wyjmując wino, które mieliśmy schowane w barku.
- Chociaż jedna dobrze gada! - Krzyknęła Leah, zabierając jej butelkę.
- O nie! Oddaj i to!
- To sobie sięgnij - powiedziała, podnosząc butelkę w górę. Byłem od niej wyższy i bez trudu zabrałem butelkę. Wyniosłem wszystko do kuchni i zadzwoniłem po Setha i Paula. Ktoś musiał zabrać dziewczyny do domu, a ja musiałem zająć się Bellą. Gdy miałem już pewność, że chłopaki przyjadą po dziewczyny, wróciłem do salonu, gdzie wciąż było głośno od śmiechów i rozmów pań. Co chwilę musiałem którąś podtrzymywać lub podnosić. Raz z góry zszedł Phil sprawdzić, co dzieje się z dziewczynami, ale gdy zobaczył, że jestem, wrócił do Renee, która swoją drogą podobno nie miała się najlepiej. W końcu przyszli chłopacy, zabrali nietrzeźwe panie. Emily pojechała z Rachel i Paulem. Była bardzo zmęczona dzisiejszym dniem. Nie dziwię jej się. Musiała pilnować Rachel, Leah i Belli, kiedy te bawiły się w najlepsze. Zabrałem Bellę do naszej sypialni. Posadziłem na łóżku i pomogłem jej się przebrać. Nie było to łatwe, ponieważ ciężko było utrzymać ją w pionie.
- Bello, nie powinnaś tyle pić. Dopiero co wyzdrowiałaś i...
- Jacob, a kupisz mi takiego wielkiego misia żebym miała się do kogo przytulać jak ciebie nie będzie? - Zapytała, zarzucając ręce na moją szyję. Zrobiła przy tym taką śmieszną minę, że z trudem powstrzymywałam się od śmiechu.
- Kochanie, kupię ci co tylko będziesz chciała, a teraz...
- A wiesz, że cię kocham? Tak bardzo, bardzo, bardzo mocno.
- Ja ciebie też, Kochanie. Kładź się teraz.
- Ale ja muszę coś zobaczyć?
- Co?
- To coś jest na dole - powiedziała, wstając i zmierzając w stronę drzwi. - Albo nie. Niczego nie muszę zobaczyć.
- Chodź. Połóż się, Bello.
- A ja nie chcę się kłaść. Chcę buziaka od ciebie - powiedziała, siadając mi na kolanach. Cmoknąłem ją w usta, podtrzymując żeby nie spadła z moich kolan. Spojrzała na mnie i zrobiła taką niezadowoloną minę, że chciało mi się śmiać.
- No co? - Zapytałem rozbawiony.
- Nie o takiego buziaka mi chodziło - powiedziała i zaczęła mnie całować. Wyczułem, że chciała mnie położyć, ale jej na to nie pozwoliłem.
- Dlaczego nie współpracujesz?
- Kochanie, jesteś piana. Nie dzisiaj - powiedziałem, podnosząc ją i kładąc na łóżku.
- No dobra, ale jutro to na pewno.
- Na pewno.
- Ale ja cię kocham. Naprawdę Jacob. I będę twoją żoną. Taką najlepszą. Lepszej nie znajdziesz, obiecuję.
- Wiem moja ty najukochańsza, najlepsza i najpiękniejsza żono. Idź już spać.
- Jeszcze nie żono. Ale już niedługo. A kochasz mnie w ogóle?
- Bardzo. A teraz chodź. Może chłodna kąpiel ci pomoże.
- Myślę, że tak ale tylko jeśli z tobą.
- Chodź, chodź. - Pomogłem jej wstać i zaprowadziłem do łazienki. Tam było już trochę gorzej, ale jakoś daliśmy radę. Bella była już trochę orzeźwiona.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. Teraz już kładź się do łóżka.
- To połóż się tu ze mną.
- Dobrze, ale spróbuj zasnąć - powiedziałem i położyłem się obok. Przez chwilę było cicho, a później Bella dostała czkawki. Poszedłem dla niej po coś do picia, a gdy wróciłem, nie było jej w łóżku. Usłyszałem ją w łazience. Zapukałem i wszedłem nie czekając na zaproszenie. Bella siedziała przy toalecie trzymając się za brzuch. Na jej twarzy widniał grymas. Ukląkłem przy niej i podałem szklankę z wodą. Wypiła i odstawiła szklankę na bok.
- Co się dzieje?
- Nie wiem. Strasznie boli mnie brzuch - powiedziała i zaczęła wymiotować. Zebrałem jej włosy do tyłu i czekałem aż skończy. Pomogłem jej wstać, ale nie mogła się do końca wyprostować.
- Jacob! - Krzyknęła przerażona, patrząc na podłogę. Podążyłem za jej wzrokiem i to, co zobaczyłem, przeraziło mnie nie na żarty. Po jej nogach spływały stróżki krwi. Syknęła i upadła na kolana.
- Boże! Co się dzieje?!
- Jacob, boli - jęknęła, kładąc się na podłogę.
- Phil!! - Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Widok wykrzywionej z bólu twarzy Belli mnie sparaliżował. Nie wiedziałem, co się dzieje. I ta krew. Było jej tak dużo.
- Co się... O Boże!
- Dzwoń po karetkę!
- Już dzwonię! - Powiedział i wybiegł z łazienki, a ja ukląkłem przy Belli.
- Jacob, boję się! Co się dzieje? Tak bardzo mnie boli.
- Nie wiem. Wytrzymaj jeszcze chwilę. Phil już dzwoni po pomoc. - Mówiłem szybko, głaskając ją po głowie. Byłem przerażony. Nie wiem jak długo czekaliśmy na pomoc, ale w końcu nadeszła. Lekarze wpadli do naszego domu i od razu zaczęli działać. Nie obchodziło mnie nic, nawet to, że jednym z lekarzy jest Cullen. Martwiłem się o moją narzeczoną.
- Co się stało? - Zapytał jeden z lekarzy.
- Nie wiem. Dziewczyny zrobiły sobie wieczór panieński. Trochę wypiły. Później Bella dostała czkawki, poszedłem po coś do pisia, a jak wróciłem, źle się czuła. Myślałem, że to przez alkohol, ale później ta krew. Co jej jest?!
- Czy Bella jest w ciąży?
- Nie, ale ostatnio trochę chorowała. Pomóżcie jej, błagam - prosiłem lekarzy. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Belle przetransportowano do szpitala. Ja dotarłem tam chwilę później, ponieważ musiałem czekać na Sama. Nie pozwolili mi jechać karetką, sam nie byłem w stanie, a Phil musiał zostać z Renee. Wbiegłem do szpitala, a później kierowałem się wskazówkami pielęgniarek. W końcu dotarłem pod salę, na której leżała Isabella. Z sali wyszedł lekarz. Nie było go u nas w domu.
- Co z nią?! - Zapytałem, podbiegając do niego.
- Pan jest?
- Narzeczony. Niech mi pan powie w jakim jest stanie!
- Przykro mi, ale nic nie dało się już zrobić... - powiedział, spuszczając wzrok na ziemię. Nagle poczułem się tak jakbym stracił grunt pod nogami. Cały mój świat legną w gruzach.
- Bella nie żyje - wyszeptałem cicho, osuwając się po ścianie. Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach strumieniami. Nie ma słów, które opisałyby to, co czułem. Ten ból i poczucie straty.
- Przepraszam, ale chyba źle mnie pan zrozumiał. Chodziło mi o dziecko. Nie udało się go już uratować. Picie alkoholu w ciąży nie jest dobre i myślę, że to to jest powodem poronienia. Z matką jest już wszystko w porządku. Dostała dużo leków i powinna obudzić się dopiero jutro.
- Ciąży? Jakiego poronienia?
- Państwo nie wiedzieli o ciąży?
- Nie. Nic nie wiedziałem. Bella na pewno nie piłaby gdyby wiedziała, że jest w ciąży.
- No nic. W każdym bądź razie, jest mi przykro i współczuję. Jeśli chciałby pan coś wiedzieć, będę u siebie w gabinecie. Siostry powiedzą panu jak tam trafić - powiedział i zostawił mnie osłupiałego na korytarzu. Usiadłem ciężko na krześle. Bella była w ciąży. Nosiła w sobie nasze dziecko. Dziecko, które właśnie straciliśmy. Schowałem twarz w dłoniach. Przecież to niemożliwe. Nie miała żadnych objawów. A może miała? W pewnym momencie zaczęła dużo jeść, była ciągle zmęczona, bolały ją plecy. Myślałem, że to z przemęczenia. Ona sama także tak to tłumaczyła. Później ta choroba. To na pewno też miało wpływ na to, co się dzisiaj stało. I jeszcze ten alkohol, który wypiła. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? Nawet nie pomyślałem, że mogłaby być w ciąży.
- Jacob! Co z nią? - Zapytał Sam, kiedy do mnie dołączył. Nie przyszedł od razu, ponieważ Emily do niego dzwoniła.
- Z Bellą jest już w porządku.
- W porządku? To dlaczego wyglądasz jakbyś przed chwilą zobaczył ducha?
- Bella, ona... . Poroniła - odpowiedziałem, opierając głowę o ścianę. Nadal to do mnie nie dochodziło.
- Co?! Bella była w ciąży? Ale... .
- Też się zdziwiłem.
- Wow - powiedział i usiadł na krześle. - Nawet nie wiem, co mam powiedzieć.
- Nic nie mów. Jeszcze to do mnie nie dotarło.
- Powiesz jej?
- A co? Mam to przed nią ukrywać?
- Będzie się obwiniała.
- Wiem. Boję się, że się załamie, ale muszę jej to powiedzieć.
- Tak. Pomożemy jej. Wszyscy.
- Jest silna. Da radę. A jak Emily? Powiedziałeś jej dlaczego tak wybiegłeś z domu?
- Powiedziałem. Zmartwiła się i chciała tu przyjechać, ale wybiłem jej to z głowy.
- To dobrze - powiedziałem, zamykając oczy. Przez chwilę panowała kompletna cisza, przerywana jedynie pykaniem różnych szpitalnych sprzętów i buczeniem lamp. Westchnąłem ciężko i przeczesałem ręką włosy. Dlaczego czułem się tak fatalnie?
- A co ze ślubem? - Zapytał nagle Sam.
- Właśnie. Dobre pytanie. Nie wiem czy Bella stąd wyjdzie do tego dnia, a poza tym, czy będzie w stanie. Psychicznym i fizycznym.
- Co jeśli będzie trzeba go odwołać?
- Odwołam. Bella jest dla mnie najważniejsza.
- Masz rację. Nie możesz teraz do niej wejść?
- Lekarz nic o tym nie mówił. Bella będzie spała do rana. Dostała dużo leków. Nawet nie wiem dlaczego tam nie wszedłem. Może po prostu to przez ten szok.
- W końcu będziesz musiał tam wejść i się z tym zmierzyć.
- Wiem. I właśnie tego się boję.
_____________________________________________________________________
Szczerze? Nawet ja nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. To przyszło tak nagle.
Może dlatego, że nie wiem jak opisać ślub i ciągle go odwlekam. Miał być już w tym rozdziale.
Nie wiem też jak to się potoczy dalej. Miałam kilka rozdziałów w przód, ale teraz już mi się nie podobają.
Ten rozdział w ogóle zmienił bieg wydarzeń, który miałam ustalony dotychczas. Teraz zastanawiam się nad reakcją Belli. Może Wy macie jakieś sugestie? Chętnie dowiedziałabym się jak Wy to sobie wyobrażacie.
Do następnego... :)
Pozdrawiam!
Marta...