Co ja w ogóle robię? Przytulam się do niego jakby był moim wsparciem. Najgorsze było to, że czułam się dobrze w jego męskich, twardych jak skała i zimnych ramionach. Wydawało mi się, że idealnie do nich pasuję. Nie! Odskoczyłam od niego jak oparzona, aż walnęłam plecami w drzewo.
- Nie! Nie podchodź do mnie! Nienawidzę cię! - Zaczęłam kręcić głową, próbując pozbyć się tego uczucia, które kazało mi z powrotem się w niego wtulić.
- Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku! - Krzyknęłam i uderzyłam ręką w drzewo, a przynajmniej chciałam, ponieważ Edward w porę mnie zatrzymał.
- Już jedną masz w gipsie - wytłumaczył się, gdy spojrzałam na niego z wyrzutem. Widziałam w jego niegdyś zielonych, a teraz złotych oczach ból wymieszany z radością.
- Z czego się tak cieszysz? - szepnęłam cicho, czując, że tracę wszystkie siły. Usiadłam na ziemi, podciągając nogi pod brodę.
- Przez chwilę myślałem, że mi wybaczyłaś i nadal mam taką nadzieję. Dlaczego tak ode mnie odskoczyłaś?
- To jest dziwne. Chcę nienawidzić cię z całego serca, ale nie potrafię! Boję się tego...
- Nie nienawidzisz mnie? - Zapytał z nadzieją w głosie. Tak bardzo chciałam powiedzieć mu, żeby sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju, ale nie potrafiłam. Dotarło do mnie, że właśnie tego bałam się od początku przyjazdu Cullenów do Forks. Tego, że nie będę umiała się na niego złościć, a nawet wręcz przeciwnie.
- Naprawdę chciałeś się przeze mnie zabić? - Zapytałam unikając odpowiedzi. Pokiwał głową na tak.
- Bello, nie było takiego dnia, w którym nie myślałbym o tobie...
- To dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie zraniłeś? - Wytarłam łzy wierzchem dłoni, wstałam i spojrzałam mu prosto w oczy. Edward zawsze potrafił doskonale skrywać emocje, ale miał jeden słaby punkt. Oczy. Zawsze wyrażały to co czuł.
- Wiem, że nie ma takiego usprawiedliwienia, którym mógłbym ci się wytłumaczyć. Jakby nie patrzeć... zdradziłem cię. Nie ważne, że byłem pod wpływem trunku. Najważniejsze jest to, że szczerze tego żałuje. - Mówiąc to cały czas utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy. Wiedziałam, że mówił prawdę, ale nadal bolało...
- Wierzę ci. Proszę, wytłumacz mi jeszcze tylko jedną rzecz?
- Mianowicie?
- Przed tym, gdy... Wiesz o co mi chodzi. Kilka dni przed zdradą, unikałeś mnie i dziwnie się zachowywałeś. Dlaczego?
- Zbliżała się nasza rocznica. Chciałem przygotować ci niespodziankę i oświadczyć ci się - wyznał, ścierając łzy z mojego policzka. Ta wiadomość sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. Chciałam już wracać do domu i zamknąć się w pokoju. Pocierpieć w samotności.
- Muszę już wracać - powiedziałam, wstając z ziemi. Mój głos był przepełniony paniką i czułam, że za chwilę stracę nad sobą panowanie i zacznę zachowywać się jakbym była opętana. Zaczęłam iść w stronę domu, ale potknęłam się o wystający korzeń i upadłam, rozcinając sobie zdrową rękę. Leciała mi krew. Spojrzałam na Edwarda, który chciał mi pomóc, ale zatrzymał się wpół drogi, sztywniejąc. Jego złote oczy zrobiły się czarne jak węgiel, skupiając się na mojej ręce. Zamarłam ze strachu widząc głód w jego oczach. Chciałam uciekać, ale strach mnie paraliżował. Nie wiem jak długo trwaliśmy w tej pozycji. Minuty czy sekundy. Nagle Edward odskoczył ode mnie, warcząc głośno jak jakieś zwierze.
- Uciekaj Bello! Proszę! - krzyknął, zaciskając ręce w pięści. Mimo, że stał daleko ja widziałam jak bieleją mu kłykcie. - No na co czekasz? Biegnij!
Zerwałam się na równe nogi, puszczając się biegiem. Potykałam się i traciłam równowagę, upadając. Czułam, że już nie mogę i za chwilę dostanę zadyszki i nie dam rady biec. Gdy chciałam się już poddać moim oczom ukazał się mój dom. Dopadłam drzwi i praktycznie wleciałam do korytarza. Zaalarmowana hałasem Emily przybiegła sprawdzić co się dzieje. Po chwili stanął za nią Sam.
- O boże! Bello! - Dziewczyna złapała mnie za rękę i zaprowadziła do salonu. Usadziła mnie na kanapie, a Sam przyniósł mi szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem i oddałam szklankę Samowi. Z trudem łapałam oddech. Gdy uspokoiłam się na tyle, żeby coś powiedzieć spojrzałam na małżeństwo siedzące naprzeciwko mnie. Emily martwiła się o mnie, a Sam to widział i wspierał ją. Przez chwilę poczułam zazdrość o to, że oni się kochają, a mnie już po raz drugi spotkał taki zawód.
- Co się stało? - Zapytał Sam, uznając, że czuję się już na siłach żeby im wszystko wytłumaczyć. Ale czy rzeczywiście czułam się na siłach? Co prawda oddech już trochę mi się uspokoił, ale nie miałam ochoty opowiadać im o tym co wydarzyło się w lesie. "Chciałem ci się oświadczyć" Te słowa cały czas krążyły mi w głowie. Jego dziki wzrok i widoczny głód w oczach, gdy rozcięłam sobie rękę. Obrazy z całego naszego spotkania przesuwały mi się przed oczami. Później ten nieszczęsny wieczór, w którym nasze drogi się rozeszły. Dnie pełne cierpienia, a później przeprowadzka do Forks. Poznanie Jacoba, całej sfory i ich tajemnicy. Pełne szczęścia i miłości dnie z Jacobem. Pierwsze oświadczyny, a później drugie. Wieczór w którym poznaliśmy Natalie, a później ten nieszczęsny pocałunek. Wszystko przewijało się w zwolnionym tempie, jak na filmie. Na przemian uśmiechałam się i krzywiłam. Sam i Emily musieli myśleć, że już do końca zwariowałam.
- Wszystko w porządku? - Zapytali w końcu. Zrobili to w tym samym czasie co wywołało mój chichot. Taa. Zaśmiałam się. Dziwne, prawda?
- Ona chyba jest w jakimś szoku - stwierdziła Emily, patrząc Samowi prosto w oczy.
- O nie, nie! Nie zwariowałam - powiedziałam, szczerząc się do nich jak jakaś wariatka. A może jednak zwariowałam. Zaczęłam się śmiać sama z siebie. Widziałam, że twarze moich przyjaciół wykrzywia strach. Bali się o mnie. A może po prostu bali się mnie, tak jak ja bałam się Edwarda. Tego, że mnie zaatakuje. Na te wspomnienie łzy zaczęły lecieć mi z oczu, a z gardła wydobył się cichy szloch.
- Boże! Bello, powiedz coś! Słyszysz nas w ogóle? Co ci jest?! - Emily zaczęła panikować. Nie zareagowałam na jej wołania, więc uderzyła mnie lekko w twarz żebym się ocknęła. Podziałało. Przyłożyłam dłoń do policzka, zaskoczona zachowaniem przyjaciółki. Nie miałam jej tego za złe. Gdy zabrałam rękę z policzka, Emily i Sam zassali powietrze z cichym sykiem. Spojrzałam na nich zdziwiona.
- Masz policzek we krwi. Pokaż rękę - rozkazała mi przyjaciółka.
- Potknęłam się - wytłumaczyłam, zabierając rękę i przycisnęłam ją do piersi. - To nic takiego. Przepraszam was za moje zachowanie. Chyba byłam w lekkim szoku. - Wyjaśniłam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie co powiedziałam i wystraszyłam się, że zaraz zaczną zadawać mi niewygodne pytania.
- Pójdę do siebie. - Oznajmiłam szybko żeby uniknąć wywiadu.
- Poczekaj chwilę. Mam coś dla ciebie - powiedział i wyszedł do kuchni. Zdążyłam zauważyć, że Emily zrzuciła mu groźne spojrzenie mówiące - nie rób tego! Przez chwilę zastanawiałam się o co może jej chodzić, ale moje rozmyślenia przerwał Zmiennokształtny, podając mi tabletki.
- Ból na pewno jest nie do wytrzymania - powiedział. Do póki mi o nim nie przypomniał, w ogóle go nie czułam. - A to od Jacoba. Prosił żebym ci przekazał. - Teraz wiedziałam dlaczego Emily posłała mu takie groźne spojrzenie. Zapewne wiedziała jak to na mnie zadziała i chciała oszczędzić mi tego stanu, który wywoływały u mnie wspomnienia o Jacobie. Drżącą ręką wzięłam od niego list i tabletki i pobiegłam na górę. Słyszałam, że Emily biegnie za mną, ale zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Nie chciałam teraz z nikim rozmawiać. Przekręciłam kluczem i rzuciłam się na łóżko.
- Porozmawiaj ze mną! Bello! Co się stało? Edward ci coś zrobił? Wiedziałam, że nie powinnaś z nim iść! Otwórz mi! - Nie odpowiadałam jej myśląc, że w końcu sobie pójdzie, ale ona nie dawała za wygraną.
- Bells! - walnęła pięścią w drzwi. - Błagam. Nie powinnaś teraz być sama!
- Emily, ona potrzebuje czasu.
- Sam nie wtrącaj się! - Krzyknęła. Słyszałam, że Sam szepcze jej coś do ucha. - No dobra. Ostrzegam, że będę miała cię na oku! Nie rób niczego głupiego - pogroziła mi i odeszła od drzwi. Gdy byłam pewna, że nikt mnie nie usłyszy, poddałam się emocjom i wybuchłam głośnym szlochem. Co jeszcze mnie spotka? Jak długo będę w stanie znosić te cierpienie. Usiadłam na łóżku i wyjęłam list od Jake' a z koperty. Czy powinnam go w ogóle czytać? Wiedziałam, że to tylko pogorszy mój i tak już kiepski stan psychiczny, ale ciekawość zwyciężyła i zaczęłam czytać.
Droga Bello!
Wiem, że powinienem powiedzieć Ci to prosto w oczy, ale jestem tchórzem. Boję się tego, co mógłbym od Ciebie usłyszeć. Wiem, że strasznie Cię zawiodłem i zraniłem. Tyle Ci obiecałem, a teraz zrobiłem coś czego nigdy sobie nie wybaczę. Nie mam nawet tyle odwagi żeby przekazać Ci ten list, ale nie mógłbym tak po prostu spojrzeć Ci w oczy wiedząc, że mój widok sprawiałby Ci ból. Nie zdziwiłbym się, gdybyś nawet nie przeczytała tego listu. Żałuję tylko, że nie słyszałaś całej kłótni... Może wtedy wiedziałabyś jak bardzo Cię kocham. Jesteś moim sercem i nie mogę bez Ciebie żyć. Kocham Cię
Jacob
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Dlaczego tak trudno było uwierzyć mi w te słowa? Słowa, które teraz rozmazywały się od słonych łez wypełniających kąciki moich oczu. Tego było jak dla mnie już za wiele. Wzięłam wodę, która stała koło łóżka i połknęłam kilka tabletek. Położyłam się na łóżku i czekałam. Czekałam aż tabletki zaczną działać i zapadnę w sen. Chciałam stracić przytomność choć na kilka godzin. Przez kilka godzin zapomnieć o całym tym bałaganie, który powstał w moim życiu. Nie czuć bólu zadanego mi przez osoby, na które tak liczyłam i kochałam. Czułam, że sen, w który miałam za chwilę popaść zbliżał się dużymi krokami i czekałam na niego z utęsknieniem. Pamiętam, że pudełko od tabletek, które trzymałam w ręce wypadło mi z ręki, a później odpłynęłam w niebyt.
Perspektywa Sama.
- Sam! Poczekaj! - Właśnie wsiadałem do samochodu, kiedy usłyszałem wołanie Jacoba. Odwróciłem się w jego stronę. Biegł do mnie od strony lasu.
- Cześć Jake. Co słychać? - Zapytałem gdy stał już koło mnie.
- Nie najlepiej, ale jakoś się trzymam. Muszę. Ale nie biegłem do ciebie jak wariat tylko po to żeby ci się zwierzać. Mam prośbę.
- A mianowicie?
- Czy mógłbyś przekazać to Emily? Ona na pewno spotyka się z Bellą, a chciałbym żeby ona to dostała.
- Spoko. Emily przez jakiś czas będzie mieszkała u Belli, a ja razem z nią. Właśnie miałem tam jechać.
- Och... To dobrze. Sam... Wiesz może co u Belli?
- Z tego co słyszałem od Emily to niezbyt dobrze. Jest załamana. Jake, ja nie chciałbym ci dokładać, ale wcale się jej nie dziwię. Masz jakiś plan żeby to naprawić?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Przekaż jej to - powiedział, podał mi jakąś kopertę i pobiegł do lasu. Westchnąłem ciężko i wsiadłem do samochodu.
- Dobrze, że nie jestem już alfą. Nie chciałbym mieć tego trójkąta miłosnego na głowie - powiedziałem sam do siebie. Zaparkowałem przed domem Belli i Jacoba. Przynajmniej do tej pory był on domem Belli i Jacoba... Emily wybiegła na ganek i zaczęła do mnie machać. Na jej twarzy gościł tak wielbiony przeze mnie uśmiech. Gdy tyko ją zobaczyłem poczułem jak po moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, a na twarzy zagościł promienny uśmiech. Wysiadłem z samochodu i przytuliłem ją.
- Tęskniłam.
- Ja bardziej. Jak się masz?
- Ja dobrze, ale Bella ma się słabo. Martwię się o nią. Wyszła z domu z tą pijawką.
- Edwardem? - Warknąłem, za co skarciłem się w myślach. Muszę być spokojny. Nie chcę doprowadzić do kolejnej przemiany. Obiecałem to Emily i naszemu dzidziusiowi.
- Tak, ale nie denerwuj się. Wejdźmy do środka.
- Idź, a ja wezmę jeszcze nasze rzeczy.
- No tak. Zapomniałam, że miałeś je tu dostarczyć - powiedziała i zniknęła za drzwiami. Wróciłem do samochodu, wziąłem torbę z rzeczami i już miałem wrócić do Emily, kiedy mój wzrok przykuła biała koperta. Zapomniałbym, pomyślałem. Zabrałem jeszcze kopertę i wszedłem do domu. Emily była w kuchni i coś pichciła.
- Co tam robisz?
- Obiad. Zaraz będzie gotowy. Co tam trzymasz? - zapytała, patrząc na kopertę.
- To? Jacob chciał żebym przekazał Belli.
- A sam nie mógł się tu pofatygować? Myślę, że ten gest nie spodoba się Belli.
- Straszne zamieszanie wybuchło przez te wpojenie. Współczuję Belli bo to ona jest tu najbardziej poszkodowana, ale Jacob też cierpi. Natalie też nie jest łatwo. Mogę się założyć, że ten chory trójkąt miłosny odbije się na całej sforze. Cieszę się, że nie jestem już alfą.
- Tak. Że też Bella musiała wejść akurat na koniec tej kłótni. Z tego co opowiadał nam Jake to nie była jego wina. Biedna Bella teraz cierpi. Boję się o nią. Widzę jak źle to znosi, a patrząc na jej rany na nadgarstkach boję się żeby nie zrobiła czegoś głupiego.
- Bella nie jest głupia, a ty nie możesz się tak przejmować. Wiesz, że może to zaszkodzić tobie i dziecku.
- Wiem - powiedziała i wtuliła się we mnie. Przygarnąłem ją do siebie wdychając jej zapach. Tak bardzo się cieszę, że spotkałem na swojej drodze Emily. Wniosła do mojego życia tyle szczęścia i miłości. Westchnąłem, całując ją w czubek głowy.
- Sam, myślę, że... - Mojej ukochanej nie było dane dokończyć, ponieważ drzwi od domu otworzyły się z wielkim hukiem. Spojrzeliśmy na siebie i pobiegliśmy zobaczyć co się dzieje. O ścianę opierała się zmachana Bella. Wyglądała strasznie. Była cała czerwona z wysiłku, jej ręka krwawiła, a twarz była cała zalana łzami. W oczach był widoczny strach.
- O boże! Bello! -Krzyknęła Emily, gdy ją zobaczyła. Zaprowadziła ją do salonu, a ja poszedłem nalać jej szklankę wody. Wypiła ją duszkiem i oddała mi szklankę. Ostawiłem ją i usiadłem z Emily naprzeciwko dziewczyny. Nadal z trudem łapała powietrze. Dopiero gdy się uspokoiła postanowiłem się odezwać.
- Co się stało? - Zapytałem. Bella nie odpowiedziała mi tylko zaczęła się uśmiechać, a zaraz potem krzywić i znów uśmiechać.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem równocześnie z Emily co wywołało chichot Belli. A może to nie przez to. Zachowywała się tak jakby straciła rozum. To było straszne.
- Ona chyba jest w jakimś szoku - stwierdziła Emily, patrząc mi prosto w oczy.
- O nie, nie! Nie zwariowałam - powiedziała, szczerząc się do nas jak jakaś wariatka. Bells nagle zaczęła płakać. Łzy ciurkiem leciały z jej oczu. Czułem, że Emily martwi się o Bellę. Ja martwiłem się o nie dwie.
- Boże! Bello, powiedz coś! Słyszysz nas w ogóle? Co ci jest?! - Emily zaczęła panikować i uderzyła Belle lekko w twarz. Podziałało. Dziewczyna ocknęła się i przyłożyła dłoń do policzka. Zakrwawioną dłoń.
- Masz policzek we krwi. Pokaż rękę.
- Potknęłam się - wytłumaczyła się. - To nic takiego. Przepraszam was za moje zachowanie. Chyba byłam w lekkim szoku. - Przez chwilę zacząłem zastanawiać się co wywołało u niej ten szok, ale bałem się zadać jej jakiekolwiek pytanie, ponieważ nie chciałem żeby znów zaczęła się tak dziwnie zachowywać. Przygarnąłem do siebie Emily, zastanawiając się jakby ona zareagowała na moje odejście. Nie mógłbym sprawić jej takiego zawodu.
- Pójdę do siebie.
- Poczekaj chwilę. Mam coś dla ciebie - powiedziałem i wyszedłem do kuchni. Przypomniało mi się, że Jacob kazał przekazać jej list. Kątem oka zauważyłem, że Emily patrzy na mnie groźnie. Wiedziałem, że martwiła się o swoją przyjaciółkę, ale obiecałem Jacobowi. Złapałem list i pudełko tabletek w rękę i wróciłem d salonu.
- Ból na pewno jest nie do wytrzymania - powiedziałem. - A to od Jacoba. Prosił żebym ci przekazał.
Drżącą ręką wzięła ode mnie list i tabletki i pobiegła na górę. Emily pobiegła za nią, a ja za nimi. Widziałem, że z oczu mojej ukochanej wypłynęły pierwsze łzy. Przez ten jeden nic nieznaczący pocałunek wszyscy cierpią.
- Porozmawiaj ze mną! Bello! Co się stało? Edward ci coś zrobił? Wiedziałam, że nie powinnaś z nim iść! Otwórz mi! Bells! - Emily walnęła pięścią w drzwi. - Błagam. Nie powinnaś teraz być sama!
- Emily, ona potrzebuje czasu. - Powiedziałem, przytulając ją. Była całą roztrzęsiona. Próbowałem ją uspokoić, ale to nic nie pomagało.
- Sam nie wtrącaj się! - Krzyknęła.
- Emily, zejdźmy na dół. Bella musi się uspokoić, a ty nie możesz się denerwować. Pamiętaj o dziecku. - Szepnąłem jej do ucha. Wiedziałem, że to ją przekona.
- No dobra. Ostrzegam, że będę miała cię na oku! Nie rób niczego głupiego - pogroziła Belli i zbiegła ze schodów. Ruszyłem za nią.
- Sam, ona cierpi. Jak ja mam jej pomóc? - wyszeptała szlochając. Przytuliłem ją do siebie.
- Kochanie, ona musi najpierw sama dojść do siebie. Wystarczy, że przy niej będziesz. - Próbowałem pocieszyć Emily, a tak naprawdę sam czułem się z tym wszystkim strasznie. Ona i Jake byli taką udaną parą. Pamiętam ten dzień, w którym Bella po raz pierwszy przyjechała do La Push ze swoim ojcem. Była wtedy taka smutna i nieufna..Później Jacob zaczął się z nią spotykać i zaczęła nabierać do nas zaufania. Westchnąłem ciężko.
- Będzie dobrze. Zobaczysz - szepnąłem, głaszcząc ją po głowie.
Perspektywa Edwarda.
Po tym co się stało mogę tylko pomarzyć o tym żeby Bella mi wybaczyła. Jak mogłem tak ją przestraszyć. Cały czas miałem przed oczyma jej wykrzywioną strachem twarz. Odkąd zostałem wampirem udawało mi się zachować spokój przy ludziach, ale krew Belli... Czułem się tak jakby mnie wołała. Zahipnotyzowała mnie. Teraz, kiedy próba odnowienia naszych kontaktów mogła się udać, zachowałem się jak kretyn. Ale taka jest już moja natura. Jestem potworem. Żądnym krwi potworem, który właśnie o mały włos nie zabił swojej ukochanej. Ze złości walnąłem pięścią w drzewo, które złamało się z wielkim hukiem. Bella. Biedna, krucha Bella. Dlaczego tyle zła spotkało ją w życiu? Dlaczego byłem taki głupi i sam ją zraniłem? Teraz, gdy ten Kundel z La Puch ją zdradził, odtworzyły się zadane przeze mnie rany i pogłębiły się. Widziałem, że była wyczerpana. Jej oczy opuchnięte od płaczu. Teraz zapewne czuła się jeszcze gorzej. Nadal czułem w ustach smak jadu. Muszę zapolować, pomyślałem i pobiegłem poddając się zmysłom. Gdy zaspokoiłem swoje pragnienie, wróciłem do domu. Gdybym tylko wiedział, że wchodząc przez salon nie uniknę pytań Alice, która miała wizję, wszedłbym przez okno.
- Edward! Miałam wizję! Coś ty najlepszego narobił? Błagam, powiedz, że powstrzymałeś się! Dlaczego ta dziewczyna tak na ciebie działa! Powiedz, że jej nie zabiłeś!
- Alice, uspokój się. Nic się nie stało. No co? Nie patrzcie tak na mnie. - Wszyscy w salonie skierowali swój wzrok na mnie. Słyszałem ich myśli. Każde z nich zastanawiało się nad tym, dlaczego Bella jest dla mnie taka ważna. Jasper, Rosalie i Emmett uważali, że nie udało mi się powstrzymać, a Alice sprawdzała przyszłość. Tylko Esme wierzyła, że potrafiłem się opanować. Ciekawe czy ktoś już dzwonił do Carlisle' a.
- Powstrzymałem się. Nie zabiłbym Belli, a teraz pozwólcie, że pójdę do siebie.
- Ale Edward! - Krzyknęła za mną Alice. Nie odwróciłem się tylko szedłem prosto przed siebie. Zdążyłem tylko zamknąć drzwi od swojego pokoju, a zaraz po tym przyszła Alice.
- Zanim mnie wygonisz, posłuchaj mnie. Chcę z tobą porozmawiać. Jesteś moim bratem i martwię się o ciebie. Wszyscy się martwimy - powiedziała. Miała rację. Każdy członek mojej rodziny martwił się o mnie. Esme i Carlisle' a traktuję jak prawdziwych rodziców, a Rose, Emmetta, Jaspera i Alice jak rodzeństwo. Tyle dobrego dla mnie zrobili. Prawdę mówiąc zawdzięczam im moje życie.
- Alice, Nawet nie wiesz jak jest mi ciężko - powiedziałem. Uznałem, że powiem im wszystko. Należy im się to.
- Powiesz mi?
- Tak.
- Wszystko? Nawet to dlaczego chciałeś się zabić?
- Tak, ale zejdźmy na dół. Nie chcę opowiadać tego dwa razy.
Zeszliśmy na dół. Widziałem jak wszyscy uśmiechają się do mnie zachęcająco. Nawet Carlisle, który musiał dopiero wrócić. Usiadłem między nim, a Esme i zacząłem opowiadać.
- Nigdy nie mówiłem wam dlaczego chciałem popełnić samobójstwo i zastanawiacie się pewnie kim jest dla mnie Bella. Ta dziewczyna jest w pewnym sensie powiązana z tym... wypadkiem. Kiedyś ja i Bella byliśmy parą. Szczęśliwą parą. Niestety schrzaniłem to. Strasznie ją zraniłem. Odwróciła się ode mnie, a ja się załamałem. Kochałem ją i kocham dalej. To przez to, że ją straciłem, zrobiłem to co zrobiłem. Nie mogłem wytrzymać z tą świadomością, że Bella przeze mnie cierpi. A teraz, gdy przeprowadziliśmy się do Forks, spotkałem ją. Myślałem, że uda mi się to wszystko naprawić, ale po tym co stało się w lesie wątpię, że w ogóle będzie chciała na mnie spojrzeć. Nie chciałem wam wcześniej powiedzieć bo nie byłem gotów i może bałem się trochę, że niektórzy z was - tu spojrzałem na Alice. - Zechcą ją odszukać. Przepraszam, że do tej pory nie byłem z wami szczery. - Tym zakończyłem swój monolog. Esme z Carlisle' em przytulili mnie pocieszając, a inni patrzyli na mnie współczująco.
- Kochanie, nie masz za co przepraszać. Rozumiemy, że było ci ciężko.
- Dziękuję Esme.
- Wiesz, z jednym miałeś rację. Spróbowałabym ją odszukać - powiedziała Alice, przytulając mnie. Wszyscy w salonie zaśmiali się i byłem wdzięczny, że rozładowała atmosferę.
- Wiedziałem. Pozwólcie, że teraz trochę pogram - powiedziałem, wskazując ręką instrument stojący w rogu salonu. Gra na pianinie zawsze pozwalała mi się odstresować. Zacząłem grać ulubioną piosenkę Esme, kiedy wychwyciłem jedno zdanie z myśli Alice : Muszę mu jakoś pomóc.
- Alice, nie myśl o wzorkach na poduszce, bo i tak to słyszałem i nie zgadzam się. - Zaśmiałem się słysząc warknięcie Wampirzycy i wróciłem do gry. Gdy skończyłem melodię Esme, przerzuciłem się na ulubioną melodię Jaspera, a później Rosalie. Na koniec zagrałem coś dla Alice, żeby poprawić jej humor.
- Pięknie grasz - stwierdziła Esme, kiedy odszedłem od instrumentu. Podziękowałem jej i zacząłem przyglądać się grze Alice i Jaspera. Grali w szachy, ale nie powiem żeby to była uczciwa gra. Alice przewidywała każdy ruch Jaspera. Postanowiłem, że się z nią podrażnię i pomogę Jasperowi.
- Edward!
- No co? Jak ty oszukujesz to jest dobrze, a jak ja chcę pomóc braciszkowi to źle? - Wszyscy zaśmiali się słysząc groźne warknięcie drobnej Wampirzycy.
- Nie denerwuj się Kochanie. Bo zmarszczek dostaniesz - powiedział Jazz, przytulając swoją ukochaną. Wszyscy w tym salonie mają swoją drugą połówkę, oprócz mnie. Wiem, że nigdy nie pokocham nikogo innego niż Bella. Muszę próbować to naprawić. Inaczej moja egzystencja nie będzie miała sensu. Spojrzałem na Alcie, która właśnie dostała wizji.
- Uda ci się - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
- Mam nadzieję - odpowiedziałem i poszedłem do swojego pokoju.
Perspektywa Belli.
- Bello! Słyszysz mnie! Bello!
- Sam, dlaczego ona nie wstaje?
- Nie wiem. Bello!
- Wiedziałam, żeby nie zostawiać jej tu samej.
- Niepotrzebnie dałem jej te tabletki.
- Może trzeba zadzwonić do lekarza. - Od jakiegoś czasu słyszałam nad sobą rozmowę dwójki moich przyjaciół, ale nie mogłam otworzyć oczu. Czułam, że mną potrząchają i próbują ocucić, ale po prostu nie miałam siły żeby się odezwać, dać znać, że ich słyszę. Dopiero wzmianka o lekarzu dodała mi sił. Nie potrzebowałam tu żadnego lekarza, który walnąłby mi wykład o tym, że źle zrobiłam. Zawiadomiono by pewnie mojego ojca i Renee. Nie. Z pewnością tego nie potrzebowałam. Wzdrygałam się na samą myśl o tym, jak wszyscy zaczęliby mnie pilnować. Wzdrygnęłam się i spróbowałam otworzyć oczy. Dopiero po chwili udało mi się kilka razy zamrugać. Promienie słoneczne, które wpadały do pokoju raziły mnie w oczy, aż ciężko było mieć je otwarte.
- Bella! O boże! Obudziłaś się! - Emily przytuliła mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu. Gdy już chciałam ją odepchnąć żeby znów zacząć oddychać, Emily sama mnie odepchnęła i zaczęła prawić kazanie.
- Jak mogłaś?! Tak się baliśmy. Co ty sobie w ogóle myślałaś? Jesteś głupia, wiesz?! Sam, zostaw nas same. Muszę z nią pogadać. Bello, jesteś strasznie blada. Czy ty....
- Emily! Skończ już bo głowa mi pęknie.
- Och, przepraszam bardzo, że się martwię.
- Emily, nie zrozum mnie źle. Jestem ci strasznie wdzięczna za troskę, ale naprawdę boli mnie głowa. Jak długo...
- Prawie dwa dni. Na początku myślałam, że z samego rana poszłaś do pracy bo dziś poniedziałek, ale gdy zadzwoniła pani Newton to zrozumiałam, że byłam w błędzie. Byłam głupia, że nie przyszłam z samego rana sprawdzić co się z tobą dzieje. Twój stan gdy wróciłaś z tej wyprawy z Edwardem... Masz pojęcie jak się wystraszyłam, gdy weszłam tu z Samem i nie mogliśmy cię obudzić?
- Przepraszam, ale ja już nie wytrzymałam. Chciałam choć na trochę zapomnieć o bólu.
- Och, Bello... Tak mi przykro - powiedziała i przytuliła mnie pocieszająco. Wiedziałam, że nie jest koniec, że zaraz zacznie mi zadawać niewygodne pytania i nie wymigam się od odpowiedzi. Ale tak chyba jest lepiej. Nie wymigiwać się od odpowiedzialności. Spojrzałam na pierścionek zaręczynowy, który dostałam od Jacoba i kilka łez spłynęło mi po policzku. "Chciałem ci się oświadczyć". Słowa Edwarda pojawiły się w mojej głowie, przypominając mi o tym całym zdarzeniu w lesie i uświadomiły mi jaki bałagan zrobił mi się w życiu. Bałagan, który musiałam posprzątać, ale brakło mi sił. Nie wiedziałam od czego mam zacząć. Czy wybaczyć Edwardowi? Czy zacząć odwoływać ślub? Ślub. Teraz wydało mi się, że to był najgłupszy pomysł na jaki kiedykolwiek wpadłam. Przyjęcie oświadczyn Jacoba. Jacob. To właśnie od niego powinnam zacząć. Ale na samą myśl o bólu, który towarzyszyłby mi podczas tego spotkania, kuliłam się w środku.
- Bello, wiem, że pewnie nie masz teraz ochoty żeby rozmawiać, ale ja muszę wiedzieć kilka rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze, Bello, powiedz mi czy ty chciałaś... Zrobić sobie krzywdę?
- Nie. Emily, wiem, że to tak wyglądało, ale naprawdę nie chciałam popełniać drugi raz tych samych błędów. Jedyny powód dla którego zażyłam tych kilka tabletek jest taki, że chciałam choć na kilka godzin odciąć się od tych wszystkich problemów...
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Teraz powiedz mi co się stało na spotkaniu z Edwardem?
- On... Wyjaśnił mi co się wtedy stało. Wiem, że mówił prawdę. Powiedział, że mnie kochał i nadal kocha, a ta zdrada... Był pijany. Nie tłumaczył mi się, bo stwierdził, że nie ma żadnego wytłumaczenia na ból, który mi zadał. Emily, on... Powiedział mi jak to się stało, że stał się wampirem. Edward chciał się zabić. Przeze mnie. Nie chciał beze mnie żyć. Carlisle, ten lekarz, uratował go. Zapytałam go dlaczego unikał mnie przez kilka dni. To było jeszcze zanim mnie zdradził.Wiesz, Edward chciał mi się oświadczyć. Szykował niespodziankę. Prosił mnie o wybaczenie, ale ja spanikowałam i zaczęłam uciekać. Wtedy się potknęłam. Stąd ta krew na ręce. - Uznałam, że nie powiem jej jak Edward na to zareagował. Widziałam jak myśli nad każdym słowem, które wypowiedziałam. Jak szuka odpowiednich słów żeby mi odpowiedzieć.
- Wybaczyłaś mu?
- Nie wiem. Jest mi ciężko. Wiem, że mówił prawdę. Można to wyczytać z jego oczu. Ale to nadal boli. Już nie tak jak dawniej, ale jednak...
- Jest jeszcze jedna osoba, której także powinnaś wysłuchać. - Wiedziałam, że mówi o Jacobie i że w pewnym sensie ma rację.
- Wiem i nie uśmiecha mi się to.
- Bello, jesteś nieuczciwa. Widzę, że prędzej czy później wybaczysz Edwardowi i nawet nie próbuj protestować. Znam cię jak mało kto, a poza tym nie trudno cię rozgryźć. Nie mówiłam ci tego wcześniej, ale tego samego dnia, w którym widziałaś Jacoba i Natalie, Jake przyszedł do mnie. Prosił abym mu pomogła, był zrozpaczony i gadał bez składu i ładu. Dopiero gdy uspokoił się na tyle żeby powiedzieć coś sensownego wszystko mi wytłumaczył. Uważam, że nie powinnaś go tak pochopnie osądzać i porozmawiać z nim. On cię kocha, Bello. - Nie wiem czy nie odpowiedziałam jej dlatego, że byłam na nią zła, czy dlatego, że nawet nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Teraz to ja jestem ta nieuczciwa i zbyt pochopnie go oceniłam. Ale z jednym muszę się zgodzić z Emily. Muszę porozmawiać z Jacobem.
- Podasz mi długopis? - Wzięłam do ręki list od Jacoba i gdy Emily podała mi długopis zaczęłam pisać :
Perspektywa Sama.
- Sam! Poczekaj! - Właśnie wsiadałem do samochodu, kiedy usłyszałem wołanie Jacoba. Odwróciłem się w jego stronę. Biegł do mnie od strony lasu.
- Cześć Jake. Co słychać? - Zapytałem gdy stał już koło mnie.
- Nie najlepiej, ale jakoś się trzymam. Muszę. Ale nie biegłem do ciebie jak wariat tylko po to żeby ci się zwierzać. Mam prośbę.
- A mianowicie?
- Czy mógłbyś przekazać to Emily? Ona na pewno spotyka się z Bellą, a chciałbym żeby ona to dostała.
- Spoko. Emily przez jakiś czas będzie mieszkała u Belli, a ja razem z nią. Właśnie miałem tam jechać.
- Och... To dobrze. Sam... Wiesz może co u Belli?
- Z tego co słyszałem od Emily to niezbyt dobrze. Jest załamana. Jake, ja nie chciałbym ci dokładać, ale wcale się jej nie dziwię. Masz jakiś plan żeby to naprawić?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Przekaż jej to - powiedział, podał mi jakąś kopertę i pobiegł do lasu. Westchnąłem ciężko i wsiadłem do samochodu.
- Dobrze, że nie jestem już alfą. Nie chciałbym mieć tego trójkąta miłosnego na głowie - powiedziałem sam do siebie. Zaparkowałem przed domem Belli i Jacoba. Przynajmniej do tej pory był on domem Belli i Jacoba... Emily wybiegła na ganek i zaczęła do mnie machać. Na jej twarzy gościł tak wielbiony przeze mnie uśmiech. Gdy tyko ją zobaczyłem poczułem jak po moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, a na twarzy zagościł promienny uśmiech. Wysiadłem z samochodu i przytuliłem ją.
- Tęskniłam.
- Ja bardziej. Jak się masz?
- Ja dobrze, ale Bella ma się słabo. Martwię się o nią. Wyszła z domu z tą pijawką.
- Edwardem? - Warknąłem, za co skarciłem się w myślach. Muszę być spokojny. Nie chcę doprowadzić do kolejnej przemiany. Obiecałem to Emily i naszemu dzidziusiowi.
- Tak, ale nie denerwuj się. Wejdźmy do środka.
- Idź, a ja wezmę jeszcze nasze rzeczy.
- No tak. Zapomniałam, że miałeś je tu dostarczyć - powiedziała i zniknęła za drzwiami. Wróciłem do samochodu, wziąłem torbę z rzeczami i już miałem wrócić do Emily, kiedy mój wzrok przykuła biała koperta. Zapomniałbym, pomyślałem. Zabrałem jeszcze kopertę i wszedłem do domu. Emily była w kuchni i coś pichciła.
- Co tam robisz?
- Obiad. Zaraz będzie gotowy. Co tam trzymasz? - zapytała, patrząc na kopertę.
- To? Jacob chciał żebym przekazał Belli.
- A sam nie mógł się tu pofatygować? Myślę, że ten gest nie spodoba się Belli.
- Straszne zamieszanie wybuchło przez te wpojenie. Współczuję Belli bo to ona jest tu najbardziej poszkodowana, ale Jacob też cierpi. Natalie też nie jest łatwo. Mogę się założyć, że ten chory trójkąt miłosny odbije się na całej sforze. Cieszę się, że nie jestem już alfą.
- Tak. Że też Bella musiała wejść akurat na koniec tej kłótni. Z tego co opowiadał nam Jake to nie była jego wina. Biedna Bella teraz cierpi. Boję się o nią. Widzę jak źle to znosi, a patrząc na jej rany na nadgarstkach boję się żeby nie zrobiła czegoś głupiego.
- Bella nie jest głupia, a ty nie możesz się tak przejmować. Wiesz, że może to zaszkodzić tobie i dziecku.
- Wiem - powiedziała i wtuliła się we mnie. Przygarnąłem ją do siebie wdychając jej zapach. Tak bardzo się cieszę, że spotkałem na swojej drodze Emily. Wniosła do mojego życia tyle szczęścia i miłości. Westchnąłem, całując ją w czubek głowy.
- Sam, myślę, że... - Mojej ukochanej nie było dane dokończyć, ponieważ drzwi od domu otworzyły się z wielkim hukiem. Spojrzeliśmy na siebie i pobiegliśmy zobaczyć co się dzieje. O ścianę opierała się zmachana Bella. Wyglądała strasznie. Była cała czerwona z wysiłku, jej ręka krwawiła, a twarz była cała zalana łzami. W oczach był widoczny strach.
- O boże! Bello! -Krzyknęła Emily, gdy ją zobaczyła. Zaprowadziła ją do salonu, a ja poszedłem nalać jej szklankę wody. Wypiła ją duszkiem i oddała mi szklankę. Ostawiłem ją i usiadłem z Emily naprzeciwko dziewczyny. Nadal z trudem łapała powietrze. Dopiero gdy się uspokoiła postanowiłem się odezwać.
- Co się stało? - Zapytałem. Bella nie odpowiedziała mi tylko zaczęła się uśmiechać, a zaraz potem krzywić i znów uśmiechać.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem równocześnie z Emily co wywołało chichot Belli. A może to nie przez to. Zachowywała się tak jakby straciła rozum. To było straszne.
- Ona chyba jest w jakimś szoku - stwierdziła Emily, patrząc mi prosto w oczy.
- O nie, nie! Nie zwariowałam - powiedziała, szczerząc się do nas jak jakaś wariatka. Bells nagle zaczęła płakać. Łzy ciurkiem leciały z jej oczu. Czułem, że Emily martwi się o Bellę. Ja martwiłem się o nie dwie.
- Boże! Bello, powiedz coś! Słyszysz nas w ogóle? Co ci jest?! - Emily zaczęła panikować i uderzyła Belle lekko w twarz. Podziałało. Dziewczyna ocknęła się i przyłożyła dłoń do policzka. Zakrwawioną dłoń.
- Masz policzek we krwi. Pokaż rękę.
- Potknęłam się - wytłumaczyła się. - To nic takiego. Przepraszam was za moje zachowanie. Chyba byłam w lekkim szoku. - Przez chwilę zacząłem zastanawiać się co wywołało u niej ten szok, ale bałem się zadać jej jakiekolwiek pytanie, ponieważ nie chciałem żeby znów zaczęła się tak dziwnie zachowywać. Przygarnąłem do siebie Emily, zastanawiając się jakby ona zareagowała na moje odejście. Nie mógłbym sprawić jej takiego zawodu.
- Pójdę do siebie.
- Poczekaj chwilę. Mam coś dla ciebie - powiedziałem i wyszedłem do kuchni. Przypomniało mi się, że Jacob kazał przekazać jej list. Kątem oka zauważyłem, że Emily patrzy na mnie groźnie. Wiedziałem, że martwiła się o swoją przyjaciółkę, ale obiecałem Jacobowi. Złapałem list i pudełko tabletek w rękę i wróciłem d salonu.
- Ból na pewno jest nie do wytrzymania - powiedziałem. - A to od Jacoba. Prosił żebym ci przekazał.
Drżącą ręką wzięła ode mnie list i tabletki i pobiegła na górę. Emily pobiegła za nią, a ja za nimi. Widziałem, że z oczu mojej ukochanej wypłynęły pierwsze łzy. Przez ten jeden nic nieznaczący pocałunek wszyscy cierpią.
- Porozmawiaj ze mną! Bello! Co się stało? Edward ci coś zrobił? Wiedziałam, że nie powinnaś z nim iść! Otwórz mi! Bells! - Emily walnęła pięścią w drzwi. - Błagam. Nie powinnaś teraz być sama!
- Emily, ona potrzebuje czasu. - Powiedziałem, przytulając ją. Była całą roztrzęsiona. Próbowałem ją uspokoić, ale to nic nie pomagało.
- Sam nie wtrącaj się! - Krzyknęła.
- Emily, zejdźmy na dół. Bella musi się uspokoić, a ty nie możesz się denerwować. Pamiętaj o dziecku. - Szepnąłem jej do ucha. Wiedziałem, że to ją przekona.
- No dobra. Ostrzegam, że będę miała cię na oku! Nie rób niczego głupiego - pogroziła Belli i zbiegła ze schodów. Ruszyłem za nią.
- Sam, ona cierpi. Jak ja mam jej pomóc? - wyszeptała szlochając. Przytuliłem ją do siebie.
- Kochanie, ona musi najpierw sama dojść do siebie. Wystarczy, że przy niej będziesz. - Próbowałem pocieszyć Emily, a tak naprawdę sam czułem się z tym wszystkim strasznie. Ona i Jake byli taką udaną parą. Pamiętam ten dzień, w którym Bella po raz pierwszy przyjechała do La Push ze swoim ojcem. Była wtedy taka smutna i nieufna..Później Jacob zaczął się z nią spotykać i zaczęła nabierać do nas zaufania. Westchnąłem ciężko.
- Będzie dobrze. Zobaczysz - szepnąłem, głaszcząc ją po głowie.
Perspektywa Edwarda.
Po tym co się stało mogę tylko pomarzyć o tym żeby Bella mi wybaczyła. Jak mogłem tak ją przestraszyć. Cały czas miałem przed oczyma jej wykrzywioną strachem twarz. Odkąd zostałem wampirem udawało mi się zachować spokój przy ludziach, ale krew Belli... Czułem się tak jakby mnie wołała. Zahipnotyzowała mnie. Teraz, kiedy próba odnowienia naszych kontaktów mogła się udać, zachowałem się jak kretyn. Ale taka jest już moja natura. Jestem potworem. Żądnym krwi potworem, który właśnie o mały włos nie zabił swojej ukochanej. Ze złości walnąłem pięścią w drzewo, które złamało się z wielkim hukiem. Bella. Biedna, krucha Bella. Dlaczego tyle zła spotkało ją w życiu? Dlaczego byłem taki głupi i sam ją zraniłem? Teraz, gdy ten Kundel z La Puch ją zdradził, odtworzyły się zadane przeze mnie rany i pogłębiły się. Widziałem, że była wyczerpana. Jej oczy opuchnięte od płaczu. Teraz zapewne czuła się jeszcze gorzej. Nadal czułem w ustach smak jadu. Muszę zapolować, pomyślałem i pobiegłem poddając się zmysłom. Gdy zaspokoiłem swoje pragnienie, wróciłem do domu. Gdybym tylko wiedział, że wchodząc przez salon nie uniknę pytań Alice, która miała wizję, wszedłbym przez okno.
- Edward! Miałam wizję! Coś ty najlepszego narobił? Błagam, powiedz, że powstrzymałeś się! Dlaczego ta dziewczyna tak na ciebie działa! Powiedz, że jej nie zabiłeś!
- Alice, uspokój się. Nic się nie stało. No co? Nie patrzcie tak na mnie. - Wszyscy w salonie skierowali swój wzrok na mnie. Słyszałem ich myśli. Każde z nich zastanawiało się nad tym, dlaczego Bella jest dla mnie taka ważna. Jasper, Rosalie i Emmett uważali, że nie udało mi się powstrzymać, a Alice sprawdzała przyszłość. Tylko Esme wierzyła, że potrafiłem się opanować. Ciekawe czy ktoś już dzwonił do Carlisle' a.
- Powstrzymałem się. Nie zabiłbym Belli, a teraz pozwólcie, że pójdę do siebie.
- Ale Edward! - Krzyknęła za mną Alice. Nie odwróciłem się tylko szedłem prosto przed siebie. Zdążyłem tylko zamknąć drzwi od swojego pokoju, a zaraz po tym przyszła Alice.
- Zanim mnie wygonisz, posłuchaj mnie. Chcę z tobą porozmawiać. Jesteś moim bratem i martwię się o ciebie. Wszyscy się martwimy - powiedziała. Miała rację. Każdy członek mojej rodziny martwił się o mnie. Esme i Carlisle' a traktuję jak prawdziwych rodziców, a Rose, Emmetta, Jaspera i Alice jak rodzeństwo. Tyle dobrego dla mnie zrobili. Prawdę mówiąc zawdzięczam im moje życie.
- Alice, Nawet nie wiesz jak jest mi ciężko - powiedziałem. Uznałem, że powiem im wszystko. Należy im się to.
- Powiesz mi?
- Tak.
- Wszystko? Nawet to dlaczego chciałeś się zabić?
- Tak, ale zejdźmy na dół. Nie chcę opowiadać tego dwa razy.
Zeszliśmy na dół. Widziałem jak wszyscy uśmiechają się do mnie zachęcająco. Nawet Carlisle, który musiał dopiero wrócić. Usiadłem między nim, a Esme i zacząłem opowiadać.
- Nigdy nie mówiłem wam dlaczego chciałem popełnić samobójstwo i zastanawiacie się pewnie kim jest dla mnie Bella. Ta dziewczyna jest w pewnym sensie powiązana z tym... wypadkiem. Kiedyś ja i Bella byliśmy parą. Szczęśliwą parą. Niestety schrzaniłem to. Strasznie ją zraniłem. Odwróciła się ode mnie, a ja się załamałem. Kochałem ją i kocham dalej. To przez to, że ją straciłem, zrobiłem to co zrobiłem. Nie mogłem wytrzymać z tą świadomością, że Bella przeze mnie cierpi. A teraz, gdy przeprowadziliśmy się do Forks, spotkałem ją. Myślałem, że uda mi się to wszystko naprawić, ale po tym co stało się w lesie wątpię, że w ogóle będzie chciała na mnie spojrzeć. Nie chciałem wam wcześniej powiedzieć bo nie byłem gotów i może bałem się trochę, że niektórzy z was - tu spojrzałem na Alice. - Zechcą ją odszukać. Przepraszam, że do tej pory nie byłem z wami szczery. - Tym zakończyłem swój monolog. Esme z Carlisle' em przytulili mnie pocieszając, a inni patrzyli na mnie współczująco.
- Kochanie, nie masz za co przepraszać. Rozumiemy, że było ci ciężko.
- Dziękuję Esme.
- Wiesz, z jednym miałeś rację. Spróbowałabym ją odszukać - powiedziała Alice, przytulając mnie. Wszyscy w salonie zaśmiali się i byłem wdzięczny, że rozładowała atmosferę.
- Wiedziałem. Pozwólcie, że teraz trochę pogram - powiedziałem, wskazując ręką instrument stojący w rogu salonu. Gra na pianinie zawsze pozwalała mi się odstresować. Zacząłem grać ulubioną piosenkę Esme, kiedy wychwyciłem jedno zdanie z myśli Alice : Muszę mu jakoś pomóc.
- Alice, nie myśl o wzorkach na poduszce, bo i tak to słyszałem i nie zgadzam się. - Zaśmiałem się słysząc warknięcie Wampirzycy i wróciłem do gry. Gdy skończyłem melodię Esme, przerzuciłem się na ulubioną melodię Jaspera, a później Rosalie. Na koniec zagrałem coś dla Alice, żeby poprawić jej humor.
- Pięknie grasz - stwierdziła Esme, kiedy odszedłem od instrumentu. Podziękowałem jej i zacząłem przyglądać się grze Alice i Jaspera. Grali w szachy, ale nie powiem żeby to była uczciwa gra. Alice przewidywała każdy ruch Jaspera. Postanowiłem, że się z nią podrażnię i pomogę Jasperowi.
- Edward!
- No co? Jak ty oszukujesz to jest dobrze, a jak ja chcę pomóc braciszkowi to źle? - Wszyscy zaśmiali się słysząc groźne warknięcie drobnej Wampirzycy.
- Nie denerwuj się Kochanie. Bo zmarszczek dostaniesz - powiedział Jazz, przytulając swoją ukochaną. Wszyscy w tym salonie mają swoją drugą połówkę, oprócz mnie. Wiem, że nigdy nie pokocham nikogo innego niż Bella. Muszę próbować to naprawić. Inaczej moja egzystencja nie będzie miała sensu. Spojrzałem na Alcie, która właśnie dostała wizji.
- Uda ci się - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
- Mam nadzieję - odpowiedziałem i poszedłem do swojego pokoju.
Perspektywa Belli.
- Bello! Słyszysz mnie! Bello!
- Sam, dlaczego ona nie wstaje?
- Nie wiem. Bello!
- Wiedziałam, żeby nie zostawiać jej tu samej.
- Niepotrzebnie dałem jej te tabletki.
- Może trzeba zadzwonić do lekarza. - Od jakiegoś czasu słyszałam nad sobą rozmowę dwójki moich przyjaciół, ale nie mogłam otworzyć oczu. Czułam, że mną potrząchają i próbują ocucić, ale po prostu nie miałam siły żeby się odezwać, dać znać, że ich słyszę. Dopiero wzmianka o lekarzu dodała mi sił. Nie potrzebowałam tu żadnego lekarza, który walnąłby mi wykład o tym, że źle zrobiłam. Zawiadomiono by pewnie mojego ojca i Renee. Nie. Z pewnością tego nie potrzebowałam. Wzdrygałam się na samą myśl o tym, jak wszyscy zaczęliby mnie pilnować. Wzdrygnęłam się i spróbowałam otworzyć oczy. Dopiero po chwili udało mi się kilka razy zamrugać. Promienie słoneczne, które wpadały do pokoju raziły mnie w oczy, aż ciężko było mieć je otwarte.
- Bella! O boże! Obudziłaś się! - Emily przytuliła mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu. Gdy już chciałam ją odepchnąć żeby znów zacząć oddychać, Emily sama mnie odepchnęła i zaczęła prawić kazanie.
- Jak mogłaś?! Tak się baliśmy. Co ty sobie w ogóle myślałaś? Jesteś głupia, wiesz?! Sam, zostaw nas same. Muszę z nią pogadać. Bello, jesteś strasznie blada. Czy ty....
- Emily! Skończ już bo głowa mi pęknie.
- Och, przepraszam bardzo, że się martwię.
- Emily, nie zrozum mnie źle. Jestem ci strasznie wdzięczna za troskę, ale naprawdę boli mnie głowa. Jak długo...
- Prawie dwa dni. Na początku myślałam, że z samego rana poszłaś do pracy bo dziś poniedziałek, ale gdy zadzwoniła pani Newton to zrozumiałam, że byłam w błędzie. Byłam głupia, że nie przyszłam z samego rana sprawdzić co się z tobą dzieje. Twój stan gdy wróciłaś z tej wyprawy z Edwardem... Masz pojęcie jak się wystraszyłam, gdy weszłam tu z Samem i nie mogliśmy cię obudzić?
- Przepraszam, ale ja już nie wytrzymałam. Chciałam choć na trochę zapomnieć o bólu.
- Och, Bello... Tak mi przykro - powiedziała i przytuliła mnie pocieszająco. Wiedziałam, że nie jest koniec, że zaraz zacznie mi zadawać niewygodne pytania i nie wymigam się od odpowiedzi. Ale tak chyba jest lepiej. Nie wymigiwać się od odpowiedzialności. Spojrzałam na pierścionek zaręczynowy, który dostałam od Jacoba i kilka łez spłynęło mi po policzku. "Chciałem ci się oświadczyć". Słowa Edwarda pojawiły się w mojej głowie, przypominając mi o tym całym zdarzeniu w lesie i uświadomiły mi jaki bałagan zrobił mi się w życiu. Bałagan, który musiałam posprzątać, ale brakło mi sił. Nie wiedziałam od czego mam zacząć. Czy wybaczyć Edwardowi? Czy zacząć odwoływać ślub? Ślub. Teraz wydało mi się, że to był najgłupszy pomysł na jaki kiedykolwiek wpadłam. Przyjęcie oświadczyn Jacoba. Jacob. To właśnie od niego powinnam zacząć. Ale na samą myśl o bólu, który towarzyszyłby mi podczas tego spotkania, kuliłam się w środku.
- Bello, wiem, że pewnie nie masz teraz ochoty żeby rozmawiać, ale ja muszę wiedzieć kilka rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze, Bello, powiedz mi czy ty chciałaś... Zrobić sobie krzywdę?
- Nie. Emily, wiem, że to tak wyglądało, ale naprawdę nie chciałam popełniać drugi raz tych samych błędów. Jedyny powód dla którego zażyłam tych kilka tabletek jest taki, że chciałam choć na kilka godzin odciąć się od tych wszystkich problemów...
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Teraz powiedz mi co się stało na spotkaniu z Edwardem?
- On... Wyjaśnił mi co się wtedy stało. Wiem, że mówił prawdę. Powiedział, że mnie kochał i nadal kocha, a ta zdrada... Był pijany. Nie tłumaczył mi się, bo stwierdził, że nie ma żadnego wytłumaczenia na ból, który mi zadał. Emily, on... Powiedział mi jak to się stało, że stał się wampirem. Edward chciał się zabić. Przeze mnie. Nie chciał beze mnie żyć. Carlisle, ten lekarz, uratował go. Zapytałam go dlaczego unikał mnie przez kilka dni. To było jeszcze zanim mnie zdradził.Wiesz, Edward chciał mi się oświadczyć. Szykował niespodziankę. Prosił mnie o wybaczenie, ale ja spanikowałam i zaczęłam uciekać. Wtedy się potknęłam. Stąd ta krew na ręce. - Uznałam, że nie powiem jej jak Edward na to zareagował. Widziałam jak myśli nad każdym słowem, które wypowiedziałam. Jak szuka odpowiednich słów żeby mi odpowiedzieć.
- Wybaczyłaś mu?
- Nie wiem. Jest mi ciężko. Wiem, że mówił prawdę. Można to wyczytać z jego oczu. Ale to nadal boli. Już nie tak jak dawniej, ale jednak...
- Jest jeszcze jedna osoba, której także powinnaś wysłuchać. - Wiedziałam, że mówi o Jacobie i że w pewnym sensie ma rację.
- Wiem i nie uśmiecha mi się to.
- Bello, jesteś nieuczciwa. Widzę, że prędzej czy później wybaczysz Edwardowi i nawet nie próbuj protestować. Znam cię jak mało kto, a poza tym nie trudno cię rozgryźć. Nie mówiłam ci tego wcześniej, ale tego samego dnia, w którym widziałaś Jacoba i Natalie, Jake przyszedł do mnie. Prosił abym mu pomogła, był zrozpaczony i gadał bez składu i ładu. Dopiero gdy uspokoił się na tyle żeby powiedzieć coś sensownego wszystko mi wytłumaczył. Uważam, że nie powinnaś go tak pochopnie osądzać i porozmawiać z nim. On cię kocha, Bello. - Nie wiem czy nie odpowiedziałam jej dlatego, że byłam na nią zła, czy dlatego, że nawet nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Teraz to ja jestem ta nieuczciwa i zbyt pochopnie go oceniłam. Ale z jednym muszę się zgodzić z Emily. Muszę porozmawiać z Jacobem.
- Podasz mi długopis? - Wzięłam do ręki list od Jacoba i gdy Emily podała mi długopis zaczęłam pisać :
Chyba musimy porozmawiać. Czekam na ciebie do wieczora. Tylko nie myśl, że to coś znaczy. Bella.
Zgięłam kartkę w pół, wsadziłam do koperty i dałam ją Emily.
- Powiedz Samowi, że proszę go żeby przekazał ten list Jake' owi.
- Dobrze - powiedziała i wyszła z pokoju. Spojrzałam na zegarek. Była ósma rano. Nadal czułam się trochę przymulona przez tabletki, więc postanowiłam wziąć szybki prysznic. Ciężki gips strasznie mi to utrudnił, ale dałam sobie radę. Kiedy już byłam odświeżona i ubrana, zeszłam na dół. Sama już nie było, a Emily przygotowywała śniadanie. Nagle zrobiłam się strasznie głodna.
- Co robisz? - Zapytałam, wchodząc do kuchni.
- Bella? Myślałam, że nie zejdziesz.
- Nie mogę się nad sobą cały czas użalać, a poza tym jestem strasznie głodna. - Powiedziałam i ściągnęłam temblak, który strasznie uwierał mnie w szyje. Ostrożnie położyłam rękę na kolanach.
- Poprosiłam Jacoba o spotkanie.
- Dobrze zrobiłaś - powiedziała Emily, stawiając jedzenie na stole. - I co zamierzasz?
- Nie wiem.
- A co ze ślubem?
- Jakim ślubem, Emily? Proszę, możemy o tym nie rozmawiać? I bez tego jest mi ciężko!
- Przepraszam. Smacznego.
- Nie, to ja przepraszam. Trochę mnie poniosło. Wiem, że się o mnie martwisz.
- Nie masz za co przepraszać.
- Mam do ciebie prośbę. Chciałabym porozmawiać z Jacobem na osobności.
- Och, no jasne. I tak miałam pojechać do La Push. Zadzwonię do Sama żeby po mnie przyjechał.
- Dziękuję.
- Bello, powiedziałam pani Newton, że jesteś chora i przez kilka dni cię nie będzie.
- Dziękuję, że o tym pomyślałaś. Nie dałabym rady pracować.
- Po to ma się przyjaciółkę. A teraz jedz, bo strasznie wychudłaś przez te kilka dni.
Resztę dnia spędziłam przed telewizorem, udając, że oglądam. Tak naprawdę cały czas myślałam nad tym co zrobić. Jak postąpić żeby było dobrze. To wszystko przytłaczało mnie i gdy tylko Emily pojechała, a ja zostałam sama w domu, dałam upust emocjom. Nie wiem jak długo leżałam na kanapie płacząc i użalając się nad sobą. Gdy w końcu się uspokoiłam, rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Renee.
- Bella? Dlaczego nie dzwonisz? Co słychać?
- Cześć mamo. Nie gniewaj się, że nie dzwoniłam, ale nie miałam do tego głowy.
- Och, jak zwykle zabiegana.
- Yhym. Co u ciebie i Phila?
- U nasz wszystko dobrze. Ostatnio zapisaliśmy się na kurs tańca towarzyskiego. Phil nie był zadowolony, ale ostatecznie dał się namówić. To naprawdę dobra zabawa. Ty i Jacob też powinniście spróbować.
- Aha.
- A co słychać u ciebie, córeczko?
- Jakoś leci.
- Jesteś jakaś smutna albo mi się wydaje.
- Wydaje ci się.
- Albo chcesz żeby mi się wydawało. Nie chcesz mówić to nie mów. A u Jacoba co słychać?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Przecież mieszkacie razem. - Słyszałam jak się roześmiała. Szkoda, że mi nie było do śmiechu. Muszę jej powiedzieć. Jak nie teraz to dowie się od kogoś innego.
- Mamo... Ja... Nie jestem już z Jacobem.
- Co? Ale jak to? Przecież ślub i w ogóle? Byliście taką wspaniałą parą.
- Właśnie. Byliśmy, ale już nie jesteśmy.
- Och, Kochanie. Co się stało?
- Jake, zrobił coś co przekreśliło nasz związek. Przepraszam, ale nie chcę o tym mówić.
- A jak ty się trzymasz? Boże, Bello, dlaczego mówisz mi dopiero teraz?
- Wszystko jest w porządku. Nie martw się o mnie. Muszę już kończyć. Trzymaj się.
- Ale Bello... - Nie zdążyła dokończyć, ponieważ się rozłączyłam. Ta rozmowa dużo mnie kosztowała, ale z jednej strony ulżyło mi, że wie. Po jej głosie poznałam, że strasznie się o mnie martwi i nie dziwię się. Tylko ona tak dokładnie wiedziała co działo się ze mną po zdradzie Edwarda. Nie zdziwiłabym się, gdyby tu do mnie przyleciała żeby mnie przypilnować. A może tego właśnie potrzebowałam? Wypłakać się w rękaw mamy jak wtedy, gdy byłam mała. Wstałam i udałam się do kuchni. Nalałam sobie soku i już miałam wracać do salonu, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Strach ścisnął mi gardło. Wiedziałam, że to Jacob stoi za drzwiami i nagle pomysł żeby się z nim spotkać wydał się bardzo głupi. Wolnym krokiem podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
- Bella. - Tak jak myślałam za drzwiami stał Jacob. Wyglądał strasznie. Miał podkrążone oczy jakby nie spał od tygodni i był przygarbiony. Jego widok sprawił, że poczułam straszną tęsknotę. Zamknęłam oczy i przesunęłam się tak aby mógł wejść. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę salonu. Słyszałam, a raczej czułam, że idzie za mną. Usiadłam na sofie, a Jacob kucnął przede mną. Patrzenie na niego przypominało mi o tym jak bardzo go kocham. Znałam na pamięć każdą rysę jego twarzy.
- Bello, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, jak bardzo się cieszę, że chciałaś się ze mną spotkać.
- To nic nie znaczy. Chciałam się z tobą spotkać żeby zadecydować co dalej, ale ja chyba już podjęłam decyzję. Chciałabym tylko usłyszeć twoją "wersję" tych wydarzeń.
- Podjęłaś decyzję? Ale...
- Jake, w tej chwili naprawdę dużo kosztuje mnie przebywanie z tobą. Streszczaj się.
- Bello, ja nie kocham Natalie. Nie kocham nikogo innego oprócz ciebie.
- A jednak całowałeś się z nią.
- To ona całowała mnie. Nie słyszałaś całej kłótni. Mówiłem jej żeby sobie poszła, ale nie posłuchała mnie. Że też musiałaś zobaczyć tylko końcówkę tej kłótni... Kocham ciebie i tylko ciebie...
- Jake, a co zmieniłby fakt, że słyszałabym całą kłótnię? Prędzej czy później i tak wydarzyłoby się coś podobnego. Wiedziałeś, że Edward już kiedyś mnie zranił i jak na takie coś zareaguje. Wiesz jak bardzo mnie zraniłeś? Nie powinieneś w ogóle wpuszczać jej do domu, a tym bardziej dopuścić do tego, że jak twierdzisz, ona cię pocałowała.
- Tak mi przykro...
- Wiesz, zawsze myślałam, że wpojenie nas rozłączy. Nie chodzi już nawet o Natalie. Jak nie ona to inna. Wpojenie zawsze było problemem w naszym związku. Może lepiej, że tak się stało teraz, a nie za kilka lat kiedy bylibyśmy po ślubie i w ogóle. Niczym się nie martw. Ja zajmę się wszystkimi sprawami organizującymi.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Czułam, że to powoli biegnie ku końcowi, ale czy naprawdę tego chciałam? Nie. Nie chciałam, ale tak było lepiej. Chciałam zdjąć pierścionek zaręczynowy z palca, ale gips mi to uniemożliwił, więc wystawiłam rękę w stronę Jacoba.
- Weź go. Zrywam zaręczyny.
- Ale Bello, ja naprawdę cię kocham! Nie rób nam tego, proszę!
- Jake, nie utrudniaj mi tego. Weź pierścionek i wyjdź. - Widziałam ból w jego oczach i przez chwilę miałam ochotę rzucić się na niego i już go nie puszczać, ale wiedziałam, że to byłby błąd. Gdy zdjął mi pierścionek z palca poczułam się taka pusta. Jakby uszło ze mnie całe moje życie. Jacob był moim życiem, a ja je właśnie zakończyłam.
- Chcę żebyś wiedziała, że ja tego tak nie zostawię. Kocham cię Bello najbardziej na świecie i będę walczył o twoją miłość.
- Do widzenia Jacobie. - Kiedy zamknął za sobą drzwi, zamknął się pewien rozdział w moim życiu. Rozdział pt. "Jacob".
- Tak będzie lepiej - próbowałam przekonać samą siebie. Łzy spływały mi po policzkach, a z gardła wydobywał się szloch. Dlaczego to musi być takie trudne? Gdybym tylko wiedziała, że to był dopiero początek złej passy...
_______________________________________________________
A jednak mi się udało... No nic. Przepraszam jeśli wyłapiecie jakieś błędy, ale ciężko się pisze jedną ręką.
Rozdział dedykuje Isabelli Swan-Cullen ,,Każdy z nas jest aniołem, z jednym połamanym skrzydłem, a one upadają najczęściej'' - jeden z jej blogów : ) Naprawdę fajnie pisze. Polecam..
Nie przynudzam więcej. Pozdrawiam ; *
Marta...
- Bella. - Tak jak myślałam za drzwiami stał Jacob. Wyglądał strasznie. Miał podkrążone oczy jakby nie spał od tygodni i był przygarbiony. Jego widok sprawił, że poczułam straszną tęsknotę. Zamknęłam oczy i przesunęłam się tak aby mógł wejść. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę salonu. Słyszałam, a raczej czułam, że idzie za mną. Usiadłam na sofie, a Jacob kucnął przede mną. Patrzenie na niego przypominało mi o tym jak bardzo go kocham. Znałam na pamięć każdą rysę jego twarzy.
- Bello, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, jak bardzo się cieszę, że chciałaś się ze mną spotkać.
- To nic nie znaczy. Chciałam się z tobą spotkać żeby zadecydować co dalej, ale ja chyba już podjęłam decyzję. Chciałabym tylko usłyszeć twoją "wersję" tych wydarzeń.
- Podjęłaś decyzję? Ale...
- Jake, w tej chwili naprawdę dużo kosztuje mnie przebywanie z tobą. Streszczaj się.
- Bello, ja nie kocham Natalie. Nie kocham nikogo innego oprócz ciebie.
- A jednak całowałeś się z nią.
- To ona całowała mnie. Nie słyszałaś całej kłótni. Mówiłem jej żeby sobie poszła, ale nie posłuchała mnie. Że też musiałaś zobaczyć tylko końcówkę tej kłótni... Kocham ciebie i tylko ciebie...
- Jake, a co zmieniłby fakt, że słyszałabym całą kłótnię? Prędzej czy później i tak wydarzyłoby się coś podobnego. Wiedziałeś, że Edward już kiedyś mnie zranił i jak na takie coś zareaguje. Wiesz jak bardzo mnie zraniłeś? Nie powinieneś w ogóle wpuszczać jej do domu, a tym bardziej dopuścić do tego, że jak twierdzisz, ona cię pocałowała.
- Tak mi przykro...
- Wiesz, zawsze myślałam, że wpojenie nas rozłączy. Nie chodzi już nawet o Natalie. Jak nie ona to inna. Wpojenie zawsze było problemem w naszym związku. Może lepiej, że tak się stało teraz, a nie za kilka lat kiedy bylibyśmy po ślubie i w ogóle. Niczym się nie martw. Ja zajmę się wszystkimi sprawami organizującymi.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Czułam, że to powoli biegnie ku końcowi, ale czy naprawdę tego chciałam? Nie. Nie chciałam, ale tak było lepiej. Chciałam zdjąć pierścionek zaręczynowy z palca, ale gips mi to uniemożliwił, więc wystawiłam rękę w stronę Jacoba.
- Weź go. Zrywam zaręczyny.
- Ale Bello, ja naprawdę cię kocham! Nie rób nam tego, proszę!
- Jake, nie utrudniaj mi tego. Weź pierścionek i wyjdź. - Widziałam ból w jego oczach i przez chwilę miałam ochotę rzucić się na niego i już go nie puszczać, ale wiedziałam, że to byłby błąd. Gdy zdjął mi pierścionek z palca poczułam się taka pusta. Jakby uszło ze mnie całe moje życie. Jacob był moim życiem, a ja je właśnie zakończyłam.
- Chcę żebyś wiedziała, że ja tego tak nie zostawię. Kocham cię Bello najbardziej na świecie i będę walczył o twoją miłość.
- Do widzenia Jacobie. - Kiedy zamknął za sobą drzwi, zamknął się pewien rozdział w moim życiu. Rozdział pt. "Jacob".
- Tak będzie lepiej - próbowałam przekonać samą siebie. Łzy spływały mi po policzkach, a z gardła wydobywał się szloch. Dlaczego to musi być takie trudne? Gdybym tylko wiedziała, że to był dopiero początek złej passy...
_______________________________________________________
A jednak mi się udało... No nic. Przepraszam jeśli wyłapiecie jakieś błędy, ale ciężko się pisze jedną ręką.
Rozdział dedykuje Isabelli Swan-Cullen ,,Każdy z nas jest aniołem, z jednym połamanym skrzydłem, a one upadają najczęściej'' - jeden z jej blogów : ) Naprawdę fajnie pisze. Polecam..
Nie przynudzam więcej. Pozdrawiam ; *
Marta...